W obecnym czasie nikt nie jest w stanie być erudytą, a jednocześnie każdy musi być erudytą. Ściślej rzecz ujmując, nikt nie jest obecnie w stanie posiąść szczegółowej i wyczerpującej wiedzy z zakresu polityki, stosunków międzynarodowych, ekonomii, psychologii, informatyki i wielu innych kluczowych dziedzin, a jednocześnie każdy musi tę wiedzę posiadać, jeśli nie chce dać się wplątać w którąś z mniejszych lub większych kabał regularnie prokurowanych przez rozmaite wichrzycielskie czynniki.
Stąd jedynym sposobem na przejście przez ten czas suchą stopą jest konsekwentne kierowanie się nie tyle przaśnym "zdrowym rozsądkiem" czy mgławicową "intuicją", co mądrością w klasycznym tego słowa znaczeniu, a więc jak najdojrzalszym pojmowaniem filozoficzno-teologicznych "pierwszych zasad" rządzących rzeczywistością. Wymaga to tym samym nie tyle wszechstronności, geniuszu czy szczególnego natchnienia, co poważnego i pryncypialnego stosunku wobec spraw ostatecznych, który pozwala błyskawicznie docierać do sedna wszelkich zasadniczych kwestii i przenikać spowijające je tysięczne błahostki, wrzawy, zwiedzenia i bałamuctwa.
Podsumowując, szczególnie dziś trzeba ćwiczyć się w ujmowaniu wszystkiego w perspektywie „tak, tak; nie, nie”, jeśli nie chce się nieodwracalnie ugrzęznąć w odmęcie niezliczonych „być może”, „a kto to wie” czy „to wszystko jedno”. Innymi słowy, trzeba być dziś wyjątkowo, dogłębnie i jednoznacznie zdecydowanym, jeśli nie chce się dopuścić do sytuacji, w której będzie się poddanym decyzjom sił najmniej do tego powołanych.
Saturday, June 14, 2025
Thursday, June 5, 2025
Liberalizm: prawo naturalne, jurysdykcyjna decentralizacja i ewangeliczne wezwanie do wolności, nie "poprawianie świata" i "bycie sobą"
Jeśli tragicznie wyświechtane i nadużywane pojęcie, jakim jest „liberalizm”, ma wciąż zachowywać jakiekolwiek logicznie przejrzyste oraz ideowo, historycznie i instytucjonalnie umocowane znaczenie, musi ono oznaczać filozofię postulującą maksimum wolności osobistej połączonej z maksimum osobistej odpowiedzialności za swoje czyny. Jako taka, jest to filozofia wywodząca się z zespolenia klasycznej doktryny prawa naturalnego, jurysdykcyjnej decentralizacji średniowiecznej Europy oraz ewangelicznego powołania do wolności.
Nie wywodzi się ona natomiast z rewolucyjnej doktryny „praw człowieka”, z „dialektycznej” czy „ewolucyjnej” wizji konsekwentnego „poprawiania świata”, ani też z „postmodernistycznej” perspektywy tożsamościowego samostwarzania. Wszystkie zjawiska zawierające się w tym drugim zestawieniu są jedynie karykaturą klasycznej doktryny liberalnej, żerującą pasożytniczo na jej dorobku, wykoślawiającą jej konstytutywne elementy i prowadzącą w praktyce życia społecznego do coraz liczniejszych i bardziej absurdalnych form zniewolenia.
Stąd mówienie, zwłaszcza dziś, o jakimkolwiek konflikcie „liberalizmu” z „tradycją”, „rodziną”, „wspólnotą” czy „klasyczną kulturą” jest uwłaczające dla wszystkich tych pojęć. Zamiast tego, chcąc być rzetelnym, należy dziś mówić o konflikcie pseudopogańskiego trybalizmu z samobójczym infantylizmem, z których żaden nie ma nic wspólnego z realistycznie pojmowaną wolnością, nawet jeśli ten drugi znacznie częściej ma czelność się na nią powoływać. Jeśli zatem umiłowanie wolności ma obecnie cokolwiek znaczyć, musi znaczyć przede wszystkim równie roztropne, co bezkompromisowe zwalczanie obu tych zatraceńczych ideologii, czyli niezłomne trzymanie się tej wąskiej drogi, która jako jedyna pozwala człowiekowi zachować godność jednostki równie autonomicznej, co świadomej swych ograniczeń, i równie samorządnej, co współzależnej.
Nie wywodzi się ona natomiast z rewolucyjnej doktryny „praw człowieka”, z „dialektycznej” czy „ewolucyjnej” wizji konsekwentnego „poprawiania świata”, ani też z „postmodernistycznej” perspektywy tożsamościowego samostwarzania. Wszystkie zjawiska zawierające się w tym drugim zestawieniu są jedynie karykaturą klasycznej doktryny liberalnej, żerującą pasożytniczo na jej dorobku, wykoślawiającą jej konstytutywne elementy i prowadzącą w praktyce życia społecznego do coraz liczniejszych i bardziej absurdalnych form zniewolenia.
Stąd mówienie, zwłaszcza dziś, o jakimkolwiek konflikcie „liberalizmu” z „tradycją”, „rodziną”, „wspólnotą” czy „klasyczną kulturą” jest uwłaczające dla wszystkich tych pojęć. Zamiast tego, chcąc być rzetelnym, należy dziś mówić o konflikcie pseudopogańskiego trybalizmu z samobójczym infantylizmem, z których żaden nie ma nic wspólnego z realistycznie pojmowaną wolnością, nawet jeśli ten drugi znacznie częściej ma czelność się na nią powoływać. Jeśli zatem umiłowanie wolności ma obecnie cokolwiek znaczyć, musi znaczyć przede wszystkim równie roztropne, co bezkompromisowe zwalczanie obu tych zatraceńczych ideologii, czyli niezłomne trzymanie się tej wąskiej drogi, która jako jedyna pozwala człowiekowi zachować godność jednostki równie autonomicznej, co świadomej swych ograniczeń, i równie samorządnej, co współzależnej.
Labels:
decentralizacja,
ewangelia,
liberalizm,
prawo naturalne
Tuesday, May 27, 2025
Ani nie rozpusta, ani nie pruderia, ale infantylizm
W kontekście niedawnych medialnych burz w szklance wody powraca pytanie o to, czy obecne czasy są czasami rozpusty, czy też pruderii. Otóż nie są one ani czasami rozpusty, ani czasami pruderii, tylko czasami infantylizmu, czyli miałkiego, histerycznego i roszczeniowego rozemocjonowania.
Z jednej zatem strony są one pełne "rozpusty" rozumianej jako ostentacyjne afiszowanie się ze swoimi "alternatywami" upodobaniami - niemniej, w przeciwieństwie do klasycznych epok dekadencji, owo afiszowanie się nie przyjmuje postaci świadomego wyobcowania ze społeczeństwa, tylko, wręcz przeciwnie, domaga się ze strony społeczeństwa aprobaty, aplauzu i uznania dla rzekomej "otwartości i tolerancji" żywiących podobne upodobania.
Z drugiej jednak strony, chcąc nieudolnie uwolnić się od etykiety rozkapryszonych sybarytów, dzisiejsi złaknieni systemowej protekcji "rozpustnicy" usiłują ubrać się w kostium wyrzeczenia i samodyscypliny odnosząc się z pseudopurytańską pogardą do wszelkiego rodzaju "plebejskich" uciech, takich jak palenie, grillowanie, opychanie się kiełbasami i innymi "niezdrowymi" czy "nieekologicznymi" pokarmami itd.
Innymi słowy, obecny czas, czyli era infantylizmu, łączy w sobie pozerską atrapę rozpusty z równie pozerską atrapą pruderii, gdzie ta druga jest naturalną konsekwencją tej pierwszej. Tym samym równie obce jest mu zjawisko autentycznej kultury, jak i zjawisko autentycznej kontrkultury, gdyż powstanie zarówno jednej, jak i drugiej, wymaga głębokiego i uczciwego samozaparcia - czy to w służbie cywilizacji, czy na przekór niej.
Jak długo więc obecne "rozwinięte społeczeństwa" nie wykrzesają z siebie podobnego samozaparcia, albo nie zostaną do tego zmuszone przez zewnętrzne okoliczności, tak długo wszelkie toczące się w jego łonie "obyczajowe spory" będą przyjmowały postać tandetnych medialnych spektakli - co jest być może wygodne dla domorosłych nadzorców "ludzkiego stada", ale nie powinno być zadowalające dla żadnego człowieka dobrej woli.
Z jednej zatem strony są one pełne "rozpusty" rozumianej jako ostentacyjne afiszowanie się ze swoimi "alternatywami" upodobaniami - niemniej, w przeciwieństwie do klasycznych epok dekadencji, owo afiszowanie się nie przyjmuje postaci świadomego wyobcowania ze społeczeństwa, tylko, wręcz przeciwnie, domaga się ze strony społeczeństwa aprobaty, aplauzu i uznania dla rzekomej "otwartości i tolerancji" żywiących podobne upodobania.
Z drugiej jednak strony, chcąc nieudolnie uwolnić się od etykiety rozkapryszonych sybarytów, dzisiejsi złaknieni systemowej protekcji "rozpustnicy" usiłują ubrać się w kostium wyrzeczenia i samodyscypliny odnosząc się z pseudopurytańską pogardą do wszelkiego rodzaju "plebejskich" uciech, takich jak palenie, grillowanie, opychanie się kiełbasami i innymi "niezdrowymi" czy "nieekologicznymi" pokarmami itd.
Innymi słowy, obecny czas, czyli era infantylizmu, łączy w sobie pozerską atrapę rozpusty z równie pozerską atrapą pruderii, gdzie ta druga jest naturalną konsekwencją tej pierwszej. Tym samym równie obce jest mu zjawisko autentycznej kultury, jak i zjawisko autentycznej kontrkultury, gdyż powstanie zarówno jednej, jak i drugiej, wymaga głębokiego i uczciwego samozaparcia - czy to w służbie cywilizacji, czy na przekór niej.
Jak długo więc obecne "rozwinięte społeczeństwa" nie wykrzesają z siebie podobnego samozaparcia, albo nie zostaną do tego zmuszone przez zewnętrzne okoliczności, tak długo wszelkie toczące się w jego łonie "obyczajowe spory" będą przyjmowały postać tandetnych medialnych spektakli - co jest być może wygodne dla domorosłych nadzorców "ludzkiego stada", ale nie powinno być zadowalające dla żadnego człowieka dobrej woli.
Labels:
infantylizm,
kultura,
pruderia,
rozpusta,
społeczeństwo
Monday, May 19, 2025
Deterministyczny optymizm i automatyczna kanonizacja zmarłych, czyli atrapy wiary i nadziei
Sztandarowym przykładem ogólnożyciowego infantylizmu w wymiarze doczesnym jest podejście zawarte w sformułowaniu „wszystko będzie dobrze” - tak jakby to, czy rzeczywiście będzie dobrze, w żadnym stopniu nie zależało od woli, wysiłku i determinacji osób stawiających czoła określonym wyzwaniom.
Z kolei sztandarowym przykładem ogólnożyciowego infantylizmu w wymiarze wiecznym jest podejście zawarte w sformułowaniu „już patrzy na nas z nieba”, tak jakby alternatywą dla nie mówienia źle o zmarłych musiało być fałszywe lukrowanie ich życia skutkujące ich natychmiastowym i uznaniowym wynoszeniem na prywatne ołtarze.
Tymczasem, chcąc ująć rzecz prawdziwie i uczciwie, należałoby mówić: ”nie wiem, jak będzie, ale postaram się, żeby było jak najlepiej” oraz „mam nadzieję, że już się oczyszcza ze złego”. Wszakże nic nie jest tak szkodliwe dla wiary, jak ckliwa życzeniowość, i tak szkodliwe dla nadziei, jak zadufana roszczeniowość. Nic zatem dziwnego, że w świecie ignorującym tak w gruncie rzeczy oczywistą konstatację tak obficie pleni się apatia i beznadzieja - i nic prostszego, jak uczynić pierwszy, zasadniczy krok na drodze do zmiany tego stanu rzeczy.
Z kolei sztandarowym przykładem ogólnożyciowego infantylizmu w wymiarze wiecznym jest podejście zawarte w sformułowaniu „już patrzy na nas z nieba”, tak jakby alternatywą dla nie mówienia źle o zmarłych musiało być fałszywe lukrowanie ich życia skutkujące ich natychmiastowym i uznaniowym wynoszeniem na prywatne ołtarze.
Tymczasem, chcąc ująć rzecz prawdziwie i uczciwie, należałoby mówić: ”nie wiem, jak będzie, ale postaram się, żeby było jak najlepiej” oraz „mam nadzieję, że już się oczyszcza ze złego”. Wszakże nic nie jest tak szkodliwe dla wiary, jak ckliwa życzeniowość, i tak szkodliwe dla nadziei, jak zadufana roszczeniowość. Nic zatem dziwnego, że w świecie ignorującym tak w gruncie rzeczy oczywistą konstatację tak obficie pleni się apatia i beznadzieja - i nic prostszego, jak uczynić pierwszy, zasadniczy krok na drodze do zmiany tego stanu rzeczy.
Monday, May 12, 2025
O konieczności zainteresowania Prawdą jako taką
Znane porzekadło o starożytnym rodowodzie głosi: "W sprawach pierwszorzędnych - jedność, w drugorzędnych - wolność, a we wszystkich - miłość". Trawestując je i przeszczepiając na grunt intelektualny czy też poznawczy, można je wyrazić w sposób następujący: "W sprawach pierwszorzędnych - pewność, w drugorzędnych - wątpliwość, a we wszystkich - interpretacyjna życzliwość".
Stąd o ile zjawiskami pożądanymi i poznawczo owocnymi mogą być dialektyczny spór, naukowy sceptycyzm i dojrzały samokrytycyzm, o tyle intelektualnie wyjaławiające muszą być wymysły takie jak "postmodernizm", "radykalny kontekstualizm", "bezwarunkowa otwartość" czy "różnorodność i inkluzywność" traktowane jako wartości same w sobie.
Innymi słowy, o ile różni ludzie mogą interesować się różnymi poszczególnymi prawdami, o tyle wszyscy ludzie muszą interesować się Prawdą jako taką, jeśli ludzkość nie ma się osunąć w stan intelektualnej ruiny, którego nie powstrzyma żadne zblazowane perorowanie o "życiu swoją prawdą", nie zatuszuje żadna sofistyczna paplanina o "braterskim dialogu", ani nie obłaskawi żadne ckliwe pustosłowie o "pięknym różnieniu się".
Stąd o ile zjawiskami pożądanymi i poznawczo owocnymi mogą być dialektyczny spór, naukowy sceptycyzm i dojrzały samokrytycyzm, o tyle intelektualnie wyjaławiające muszą być wymysły takie jak "postmodernizm", "radykalny kontekstualizm", "bezwarunkowa otwartość" czy "różnorodność i inkluzywność" traktowane jako wartości same w sobie.
Innymi słowy, o ile różni ludzie mogą interesować się różnymi poszczególnymi prawdami, o tyle wszyscy ludzie muszą interesować się Prawdą jako taką, jeśli ludzkość nie ma się osunąć w stan intelektualnej ruiny, którego nie powstrzyma żadne zblazowane perorowanie o "życiu swoją prawdą", nie zatuszuje żadna sofistyczna paplanina o "braterskim dialogu", ani nie obłaskawi żadne ckliwe pustosłowie o "pięknym różnieniu się".
Tuesday, May 6, 2025
Kluczowe lekcje od jednego z ostatnich gigantów
Czas gigantów przeminął już niemal całkowicie: bardzo niewiele jest już żyjących osób, które ponad wszelką wątpliwość można zaliczyć do kategorii historycznie najwybitniejszych i powszechnie inspirujących przedstawicieli swoich dyscyplin, takich jak Ludwig von Mises w obszarze ekonomii, J.R.R. Tolkien w obszarze literatury mitotwórczej czy Fulton Sheen w obszarze oratorskiej medialnej ewangelizacji.
Niemniej pojedynczy giganci nie tylko wciąż pozostają przy życiu, ale też dopiero teraz wygaszają swoją zawodową aktywność, przekazując swoją imponującą schedę następcom, którzy, jakkolwiek kompetentni by się nie wydawali, wyraźnie ustępują jednak swoim mentorom pod względem wirtuozerskiego rozmachu i niepodrabialnego stylu bycia.
Jednym z owych ostatnich gigantów jest przechodzący właśnie w wieku 94 lat w stan względnego spoczynku Warren Buffett, który nie tylko cieszy się powszechną opinią najwybitniejszego inwestora w historii, ale też może się poszczycić sukcesami tak konkretnymi, że rzeczoną opinię można uznać za osąd ze wszech miar obiektywny i bezsporny. Wszakże nikomu innemu nie udało się zwyczajnie pomnażać pieniędzy tak długo, tak konsekwentnie, tak spektakularnie i w gruncie rzeczy tak prosto w sensie ścisłego trzymania się niewielkiego zbioru łatwo zrozumiałych, zdroworozsądkowych i publicznie głoszonych zasad.
Stąd o ile można mieć wiele zastrzeżeń co do politycznych czy ogólnie pozainwestycyjnych przekonań Buffetta, o tyle warto podkreślić na przykładzie jego kariery, że, jak każdy gigant czy geniusz w swojej dyscyplinie, zawdzięcza on swój sukces połączeniu wyjątkowego talentu z pokornym uznaniem istnienia ponadczasowych prawideł opisujących obiektywny porządek rzeczywistości - na tej samej zasadzie, na jakiej Carl Menger czy Ludwig von Mises badali podobne prawidła występujące w obszarze logicznej struktury ludzkiego działania, a Bach czy Mozart analogiczne reguły rządzące logiczną strukturą muzycznych dźwięków.
Niezależnie zatem od tego, czy ktoś zajmuje się dziedziną teoretyczną, czy też praktyczną, powinien on przyswoić sobie przekonanie, że jakość rezultatów jest pochodną ambitnej wirtuozerii na poziomie szczegółu (czyli każdorazowego zastosowania pewnych fundamentalnych zasad) oraz ascetycznej pokory na poziomie ogółu (czyli nie buntowania się przeciwko owym zasadom i nie szukania żadnych efekciarskich dróg na skróty). Każdy może być wdzięczny Buffettowi przynajmniej za nadzwyczaj wyrazistą ilustrację tej kluczowej lekcji, która - w świecie wszechobecnego szukania dróg na skróty prowadzącego do epidemii miałkości i hipertrofii tandety - okazuje się nie tylko ponadczasowa, ale też szczególnie dziś aktualna.
Niemniej pojedynczy giganci nie tylko wciąż pozostają przy życiu, ale też dopiero teraz wygaszają swoją zawodową aktywność, przekazując swoją imponującą schedę następcom, którzy, jakkolwiek kompetentni by się nie wydawali, wyraźnie ustępują jednak swoim mentorom pod względem wirtuozerskiego rozmachu i niepodrabialnego stylu bycia.
Jednym z owych ostatnich gigantów jest przechodzący właśnie w wieku 94 lat w stan względnego spoczynku Warren Buffett, który nie tylko cieszy się powszechną opinią najwybitniejszego inwestora w historii, ale też może się poszczycić sukcesami tak konkretnymi, że rzeczoną opinię można uznać za osąd ze wszech miar obiektywny i bezsporny. Wszakże nikomu innemu nie udało się zwyczajnie pomnażać pieniędzy tak długo, tak konsekwentnie, tak spektakularnie i w gruncie rzeczy tak prosto w sensie ścisłego trzymania się niewielkiego zbioru łatwo zrozumiałych, zdroworozsądkowych i publicznie głoszonych zasad.
Stąd o ile można mieć wiele zastrzeżeń co do politycznych czy ogólnie pozainwestycyjnych przekonań Buffetta, o tyle warto podkreślić na przykładzie jego kariery, że, jak każdy gigant czy geniusz w swojej dyscyplinie, zawdzięcza on swój sukces połączeniu wyjątkowego talentu z pokornym uznaniem istnienia ponadczasowych prawideł opisujących obiektywny porządek rzeczywistości - na tej samej zasadzie, na jakiej Carl Menger czy Ludwig von Mises badali podobne prawidła występujące w obszarze logicznej struktury ludzkiego działania, a Bach czy Mozart analogiczne reguły rządzące logiczną strukturą muzycznych dźwięków.
Niezależnie zatem od tego, czy ktoś zajmuje się dziedziną teoretyczną, czy też praktyczną, powinien on przyswoić sobie przekonanie, że jakość rezultatów jest pochodną ambitnej wirtuozerii na poziomie szczegółu (czyli każdorazowego zastosowania pewnych fundamentalnych zasad) oraz ascetycznej pokory na poziomie ogółu (czyli nie buntowania się przeciwko owym zasadom i nie szukania żadnych efekciarskich dróg na skróty). Każdy może być wdzięczny Buffettowi przynajmniej za nadzwyczaj wyrazistą ilustrację tej kluczowej lekcji, która - w świecie wszechobecnego szukania dróg na skróty prowadzącego do epidemii miałkości i hipertrofii tandety - okazuje się nie tylko ponadczasowa, ale też szczególnie dziś aktualna.
Monday, May 5, 2025
"Pomarańczowy papież" to ostatnia rzecz, którą można się gorszyć wśród kuriozów obecnego czasu
Mandarynkowy mandaryn zamieścił ostatnio na swoim oficjalnym profilu społecznościowym obrazek przedstawiający jego samego jako papieża, sugerując krotochwilnie, że całkiem dobrze sprawdziłby się w tej roli. W odpowiedzi wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu wyraziło swoje ostentacyjne zniesmaczenie czy też oburzenie faktem, że najważniejszy polityczny przywódca świata pozwala sobie na taki sztubacki humor, który - w ich odbiorze - godzi w powagę instytucji papiestwa, a może nawet całego Kościoła.
Tymczasem dużo bardziej znamienny zdaje się być w tym kontekście fakt, jak wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu w ogóle nie zżymnęło się na tę krotochwilę, a wręcz uczciwie nad nią przez chwilę podumało. Wynika to być może stąd, że o kuriozalności dzisiejszego świata w dużo mniejszym stopniu świadczy to, że nominalnie najbardziej wpływowy polityk globu pozwala sobie na sztubackie obrazkowe żarty, niż to, że - gdyby, per impossibile - owe żarty stały się rzeczywistością, mogłaby to być rzeczywistość mimo wszystko mniej niepokojąca i gorsząca od rzeczywistości, w której - rzekomo zgodnie z literą prawa i wszelkimi oficjalnymi kryteriami - za przewodzenie Kościołowi biorą się figury regularnie raczące wiernych oślizłą, czołobitną wobec świata doczesnego sofistyką kojarzącą się jednoznacznie z wężowym: "Czy rzeczywiście Bóg tak powiedział?".
Innymi słowy, narcystyczne wygłupy pomarańczowego człowieka zdają się być zwłaszcza w tym kontekście najwyżej niestosownymi figlami, biorąc pod uwagę, że jak najbardziej realną alternatywą wobec podobnych figlarnych fantazji może być śmiertelnie poważnie traktowana kontynuacja złośliwego, wyrachowanego dzieła rozbijania od środka instytucji mającej spełniać rolę niezniszczalnej skały. Nie sposób wszakże uciec od wniosku, że w porównaniu do tak eschatologicznie wręcz alarmującego zjawiska kabotyńskie popisy politycznych mitomanów są niemal ujmująco uczciwe w przedstawianiu ich immanentnej natury.
Tymczasem dużo bardziej znamienny zdaje się być w tym kontekście fakt, jak wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu w ogóle nie zżymnęło się na tę krotochwilę, a wręcz uczciwie nad nią przez chwilę podumało. Wynika to być może stąd, że o kuriozalności dzisiejszego świata w dużo mniejszym stopniu świadczy to, że nominalnie najbardziej wpływowy polityk globu pozwala sobie na sztubackie obrazkowe żarty, niż to, że - gdyby, per impossibile - owe żarty stały się rzeczywistością, mogłaby to być rzeczywistość mimo wszystko mniej niepokojąca i gorsząca od rzeczywistości, w której - rzekomo zgodnie z literą prawa i wszelkimi oficjalnymi kryteriami - za przewodzenie Kościołowi biorą się figury regularnie raczące wiernych oślizłą, czołobitną wobec świata doczesnego sofistyką kojarzącą się jednoznacznie z wężowym: "Czy rzeczywiście Bóg tak powiedział?".
Innymi słowy, narcystyczne wygłupy pomarańczowego człowieka zdają się być zwłaszcza w tym kontekście najwyżej niestosownymi figlami, biorąc pod uwagę, że jak najbardziej realną alternatywą wobec podobnych figlarnych fantazji może być śmiertelnie poważnie traktowana kontynuacja złośliwego, wyrachowanego dzieła rozbijania od środka instytucji mającej spełniać rolę niezniszczalnej skały. Nie sposób wszakże uciec od wniosku, że w porównaniu do tak eschatologicznie wręcz alarmującego zjawiska kabotyńskie popisy politycznych mitomanów są niemal ujmująco uczciwe w przedstawianiu ich immanentnej natury.
Labels:
absurd,
humor,
infiltracja,
katolicyzm,
kościół,
sofistyka
Friday, May 2, 2025
Merkantylizm, protekcjonizm i militaryzm jako elementy kryptomarksistowskiej wizji świata
Merkantylizm, protekcjonizm i militaryzm to naturalnie doktryny starsze od marksizmu, niemniej ich wspólnym, implicite przyjmowanym mianownikiem jest de facto marksistowska wizja świata i panujących w nim relacji, zwłaszcza gospodarczych: wizja, zgodnie z którą wymiana handlowa jest grą o sumie zerowej, "interesy gospodarcze" poszczególnych społeczeństw (przede wszystkim społeczeństw "centralnych" i "peryferyjnych") są ze sobą immanentnie skonfliktowane, umowy o wolnym handlu czy inwestycje z udziałem zagranicznego kapitału są z definicji "imperialistyczną pułapką" zastawianą na "proletariackie kolonie", a gorąca wojna stanowi nieuchronną kulminację nieusuwalnych napięć w międzynarodowych stosunkach gospodarczych.
A zatem, o ile klasyczni merkantyliści, protekcjoniści i militaryści siłą rzeczy nie mogli wiedzieć, że są kryptomarksistami, o tyle dla dzisiejszych neomerkantylistów, neoprotekcjonistów i neomilitarystów powinna to być rzecz oczywista. Tym większą oczywistością powinno to być przy tym dla ogółu ludzi dobrej woli, którzy - wiedząc doskonale, jak niezrównanie niszczycielską, demoralizującą i diabelsko nikczemną doktryną jest marksizm - powinni niezawodnie obnażać jej ideologicznych krewniaków i dawać niezłomny odpór wszystkim tym, którzy pod ich banderami gotowi są rujnować świat. W rzeczonych kwestiach nikt nie może się już dziś wiarygodnie wymawiać ignorancją - a więc bierność czy naiwna aprobata wobec wyrachowanych niszczycieli globalnej międzyludzkiej współpracy musi być dziś uznana za tożsamą z czynnym stanięciem w ich szeregach, co jest ostatnią rzeczą, na jaką zasługują nasi bliźni.
A zatem, o ile klasyczni merkantyliści, protekcjoniści i militaryści siłą rzeczy nie mogli wiedzieć, że są kryptomarksistami, o tyle dla dzisiejszych neomerkantylistów, neoprotekcjonistów i neomilitarystów powinna to być rzecz oczywista. Tym większą oczywistością powinno to być przy tym dla ogółu ludzi dobrej woli, którzy - wiedząc doskonale, jak niezrównanie niszczycielską, demoralizującą i diabelsko nikczemną doktryną jest marksizm - powinni niezawodnie obnażać jej ideologicznych krewniaków i dawać niezłomny odpór wszystkim tym, którzy pod ich banderami gotowi są rujnować świat. W rzeczonych kwestiach nikt nie może się już dziś wiarygodnie wymawiać ignorancją - a więc bierność czy naiwna aprobata wobec wyrachowanych niszczycieli globalnej międzyludzkiej współpracy musi być dziś uznana za tożsamą z czynnym stanięciem w ich szeregach, co jest ostatnią rzeczą, na jaką zasługują nasi bliźni.
Labels:
marksizm,
merkantylizm,
militaryzm,
protekcjonizm,
współpraca
Monday, April 14, 2025
Nie sześciowymiarowe szachy, a najwyżej wyjątkowo bezwstydna zabawa w obrotową kozę
Wszyscy pamiętają zapewne stary dowcip z kozą i rabinem w rolach głównych: wedle rabinicznej mądrości najpewniejszym sposobem na osiągnięcie świętego spokoju jest wprowadzenie kozy do ciasnego mieszkania z jazgoczącą żoną i wrzeszczącymi dziećmi, a następnie jej wyprowadzenie.
Siermiężna etatystyczna manipulacja przebiega dokładnie na tych samych zasadach: najpierw uchwala się nowe haracze, wywołuje się inflację, ciska się zwykłemu człowiekowi pod nogi kolejne "regulacyjne" przeszkody albo wprowadza się ideologiczną kryptocenzurę, a następnie oczekuje się od ludu peanów wdzięczności za łaskawe wycofanie przynajmniej części tych uciążliwości.
Przy czym do tej pory dla zachowania przynajmniej minimum pozorów kozę wyprowadzało się na ogół dopiero po "zmianie warty" - celem podkreślenia, że to tamci ją kupili, a myśmy sprzedali. Tymczasem obecnie - i bezwzględny prym wiedzie tu mandarynkowy mandaryn - kozę na przemian wprowadza się i wyprowadza raz za razem i z dnia na dzień, tak że można w ciągu jednej nocy zostać np. wielkim dobroczyńcą gigantów przemysłu elektronicznego wskutek nadania im przywileju niepłacenia haraczu, jakim chwilę wcześniej - podobno po raz pierwszy w sposób wiążący - postanowiło się obłożyć wszystkich.
Podsumowując, w ramach kolejnej fazy testowania tego, czy proces intelektualnego wydrążania społeczeństwa przebiega bez zakłóceń, kozę wprowadza i wyprowadza się już na modłę nie "demokratyczną", ale idiokratyczną. Mając więc świadomość tego, jak uwłaczająco prymitywny jest to test, pozostaje zachować nadzieję, że póki co wypadnie on dla testerów zdecydowanie niepomyślnie, nie utwierdzając niemal nikogo w przekonaniu, że gwałtowne miotanie się we własnej niezborności jest przejawem gry w sześciowymiarowe szachy.
Siermiężna etatystyczna manipulacja przebiega dokładnie na tych samych zasadach: najpierw uchwala się nowe haracze, wywołuje się inflację, ciska się zwykłemu człowiekowi pod nogi kolejne "regulacyjne" przeszkody albo wprowadza się ideologiczną kryptocenzurę, a następnie oczekuje się od ludu peanów wdzięczności za łaskawe wycofanie przynajmniej części tych uciążliwości.
Przy czym do tej pory dla zachowania przynajmniej minimum pozorów kozę wyprowadzało się na ogół dopiero po "zmianie warty" - celem podkreślenia, że to tamci ją kupili, a myśmy sprzedali. Tymczasem obecnie - i bezwzględny prym wiedzie tu mandarynkowy mandaryn - kozę na przemian wprowadza się i wyprowadza raz za razem i z dnia na dzień, tak że można w ciągu jednej nocy zostać np. wielkim dobroczyńcą gigantów przemysłu elektronicznego wskutek nadania im przywileju niepłacenia haraczu, jakim chwilę wcześniej - podobno po raz pierwszy w sposób wiążący - postanowiło się obłożyć wszystkich.
Podsumowując, w ramach kolejnej fazy testowania tego, czy proces intelektualnego wydrążania społeczeństwa przebiega bez zakłóceń, kozę wprowadza i wyprowadza się już na modłę nie "demokratyczną", ale idiokratyczną. Mając więc świadomość tego, jak uwłaczająco prymitywny jest to test, pozostaje zachować nadzieję, że póki co wypadnie on dla testerów zdecydowanie niepomyślnie, nie utwierdzając niemal nikogo w przekonaniu, że gwałtowne miotanie się we własnej niezborności jest przejawem gry w sześciowymiarowe szachy.
Friday, March 28, 2025
O roli podkreślania właściwej hierarchii pojęć
Najbardziej odwieczna i niebezpieczna forma wichrzycielstwa polega nie na frontalnym atakowaniu tego, co pierwszorzędne, konieczne i fundamentalne, ale na obłudnym zamienianiu go miejscami z tym, co drugorzędne, przygodne i poboczne. Polega to więc, przykładowo, na stawianiu kontekstu nad regułą, interpretacji nad faktem, odbioru nad treścią, dialogu nad prawdą, kompromisu nad sprawiedliwością, wrażenia nad wydarzeniem itd.
Innymi słowy, mowa tu nie o jawnym relatywizmie, sceptycyzmie czy nihilizmie, ani nawet nie o konsekwentnej sofistyce, tylko o oślizłym podkopywaniu podstawowej kultury umysłowej połączonym z regularnym wypowiadaniem pustych słów i wykonywaniem pustych gestów mających świadczyć o tym, że jest się bardzo zatroskanym o jej stan.
Nie trzeba dodawać, że jedynym skutecznym sposobem przeciwstawiania się temu procederowi jest tym bardziej stanowcze dbanie o to, żeby przy każdej okazji podkreślać właściwą hierarchię pojęć, kategorii i zjawisk. Jeśli zaś będzie się w wyniku tego oskarżonym o "rygoryzm" i "fanatyzm" - czy w najlepszym razie o przesadę i nadgorliwość - wówczas należy z satysfakcją odnotować fakt, że rozmówca nie został jeszcze całkowicie znieczulony na kwestię stosunku do prawdy.
Innymi słowy, mowa tu nie o jawnym relatywizmie, sceptycyzmie czy nihilizmie, ani nawet nie o konsekwentnej sofistyce, tylko o oślizłym podkopywaniu podstawowej kultury umysłowej połączonym z regularnym wypowiadaniem pustych słów i wykonywaniem pustych gestów mających świadczyć o tym, że jest się bardzo zatroskanym o jej stan.
Nie trzeba dodawać, że jedynym skutecznym sposobem przeciwstawiania się temu procederowi jest tym bardziej stanowcze dbanie o to, żeby przy każdej okazji podkreślać właściwą hierarchię pojęć, kategorii i zjawisk. Jeśli zaś będzie się w wyniku tego oskarżonym o "rygoryzm" i "fanatyzm" - czy w najlepszym razie o przesadę i nadgorliwość - wówczas należy z satysfakcją odnotować fakt, że rozmówca nie został jeszcze całkowicie znieczulony na kwestię stosunku do prawdy.
Labels:
logika,
nihilizm,
prawda,
relatywizm,
sceptycyzm,
sofistyka
Sunday, March 2, 2025
"Idiotyzm doskonały", czyli strach przed powstaniem algorytmicznego bożka zagłady
Na przestrzeni wieków powstało wiele przekonań, doktryn i światopoglądów, które zasługiwały na miano idiotycznych, ale dopiero stosunkowo niedawno ludzkość doczekała się stanowiska, które można nazwać z pełną odpowiedzialnością "idiotyzmem doskonałym", tzn. wzorcowym wręcz amalgamatem wszelkich ćwierćinteligenckich zabobonów, karykatur, mrzonek i absurdów dotyczących, nomen omen, kwestii rozumności.
Otóż owym "idiotyzmem doskonałym" jest szczera wiara w tzw. egzystencjalne zagrożenie dla ludzkości związane z powstaniem domniemanej "silnej sztucznej inteligencji", zawierająca w sobie imponująco kompletny zestaw metafizycznych oraz epistemologicznych przesądów, płycizn i wulgaryzacji. Wśród najistotniejszych z nich można wymienić choćby te:
1. Utożsamienie inteligencji ze zdolnościami obliczeniowymi.
2. Przekonanie, że rozwój potencjału intelektualnego nie wymaga konfrontacji z unikatowymi i wciąż nowymi doświadczeniami, a jedynie coraz szybszego kręcenia się w kołowrotku przetwórstwa danych.
3. Przekonanie, że powyżej wystarczająco wysokiego progu zdolności obliczeniowych następuje przejście ilości w jakość.
4. Przekonanie, że powyżej wystarczająco wysokiego progu mechanicznej złożoności następuje przekształcenie przedmiotu w podmiot.
5. Twierdzenie, że wyborem inteligentnym - albo nawet oczywiście inteligentnym, a zatem domyślnym - jest fizyczna eliminacja bytu mniej inteligentnego przez byt bardziej inteligentny, co sugeruje, że wzorem intelektualnej doskonałości ma być algorytmiczny doktor Mengele.
6. Twierdzenie, że kwintesencją wysoce inteligentnych zachowań jest prymitywne, eliminacyjne rozpychanie się w fizycznej przestrzeni.
Podsumowując, strach przed powstaniem algorytmicznego bożka zagłady stanowi doskonałą ilustrację zawstydzającego ślepego zaułka, w jaki potrafi zabrnąć człowiek pozbawiony wszelkich intelektualnych narzędzi służących dokonywaniu przemyślanej refleksji nad tym, co czyni go unikatowym mieszkańcem świata rzeczy widzialnych.
Pociechą jest jednak w tym kontekście świadomość, że w czasach, gdy samozwańczy "intelektualiści" gotowi są na poważnie głosić powyższe niedorzeczności, szerokie masy nie dbają już w najmniejszym stopniu o opinie "intelektualistów". Innymi słowy, nawet jeśli czasem bezmyślnie powtarzają podobne opinie zasłyszane w środkach masowego przekazu, w praktyce machają na nie ręką i żyją tak, jakby nigdy nie miały z nimi styczności.
Żenujący uwiąd myślenia o myśleniu ma zatem tę jasną stronę, że niemal nikt nie myśli traktować go jako czegoś przemyślanego. To zaś prowadzi do wniosku, że w czasach straszenia ludzkości zagładą ze strony "silnej sztucznej inteligencji" ludzkości nie grozi przynajmniej zagłada ze strony silnej naturalnej głupoty wdrażającej przy aprobacie mas swoje kolejne "zbawcze plany".
Może to niewiele, niemniej należy docenić fakt, że w ostatecznym rachunku straszenie fantastycznonaukowymi dystopiami okazuje się dużo bardziej daremne, niż uwodzenie kolektywistycznymi utopiami - a jako że również to ostatnie wytraciło już swój intelektualnie uwodzicielski potencjał, można zachowywać nadzieję, że za skutki swojej ewentualnej bezmyślności każdy będzie w coraz większym stopniu odpowiadał wyłącznie osobiście. Ze względów moralnych jest to zaś stan ze wszech miar pożądany - nawet jeśli dotarło się do niego w sposób niezamierzony.
Otóż owym "idiotyzmem doskonałym" jest szczera wiara w tzw. egzystencjalne zagrożenie dla ludzkości związane z powstaniem domniemanej "silnej sztucznej inteligencji", zawierająca w sobie imponująco kompletny zestaw metafizycznych oraz epistemologicznych przesądów, płycizn i wulgaryzacji. Wśród najistotniejszych z nich można wymienić choćby te:
1. Utożsamienie inteligencji ze zdolnościami obliczeniowymi.
2. Przekonanie, że rozwój potencjału intelektualnego nie wymaga konfrontacji z unikatowymi i wciąż nowymi doświadczeniami, a jedynie coraz szybszego kręcenia się w kołowrotku przetwórstwa danych.
3. Przekonanie, że powyżej wystarczająco wysokiego progu zdolności obliczeniowych następuje przejście ilości w jakość.
4. Przekonanie, że powyżej wystarczająco wysokiego progu mechanicznej złożoności następuje przekształcenie przedmiotu w podmiot.
5. Twierdzenie, że wyborem inteligentnym - albo nawet oczywiście inteligentnym, a zatem domyślnym - jest fizyczna eliminacja bytu mniej inteligentnego przez byt bardziej inteligentny, co sugeruje, że wzorem intelektualnej doskonałości ma być algorytmiczny doktor Mengele.
6. Twierdzenie, że kwintesencją wysoce inteligentnych zachowań jest prymitywne, eliminacyjne rozpychanie się w fizycznej przestrzeni.
Podsumowując, strach przed powstaniem algorytmicznego bożka zagłady stanowi doskonałą ilustrację zawstydzającego ślepego zaułka, w jaki potrafi zabrnąć człowiek pozbawiony wszelkich intelektualnych narzędzi służących dokonywaniu przemyślanej refleksji nad tym, co czyni go unikatowym mieszkańcem świata rzeczy widzialnych.
Pociechą jest jednak w tym kontekście świadomość, że w czasach, gdy samozwańczy "intelektualiści" gotowi są na poważnie głosić powyższe niedorzeczności, szerokie masy nie dbają już w najmniejszym stopniu o opinie "intelektualistów". Innymi słowy, nawet jeśli czasem bezmyślnie powtarzają podobne opinie zasłyszane w środkach masowego przekazu, w praktyce machają na nie ręką i żyją tak, jakby nigdy nie miały z nimi styczności.
Żenujący uwiąd myślenia o myśleniu ma zatem tę jasną stronę, że niemal nikt nie myśli traktować go jako czegoś przemyślanego. To zaś prowadzi do wniosku, że w czasach straszenia ludzkości zagładą ze strony "silnej sztucznej inteligencji" ludzkości nie grozi przynajmniej zagłada ze strony silnej naturalnej głupoty wdrażającej przy aprobacie mas swoje kolejne "zbawcze plany".
Może to niewiele, niemniej należy docenić fakt, że w ostatecznym rachunku straszenie fantastycznonaukowymi dystopiami okazuje się dużo bardziej daremne, niż uwodzenie kolektywistycznymi utopiami - a jako że również to ostatnie wytraciło już swój intelektualnie uwodzicielski potencjał, można zachowywać nadzieję, że za skutki swojej ewentualnej bezmyślności każdy będzie w coraz większym stopniu odpowiadał wyłącznie osobiście. Ze względów moralnych jest to zaś stan ze wszech miar pożądany - nawet jeśli dotarło się do niego w sposób niezamierzony.
Labels:
ai,
epistemologia,
głupota,
inteligencja,
metafizyka,
rozum
Friday, February 28, 2025
"Wokizm" i "MAGA-izm", czyli antycywilizacyjna rewolucja i acywilizacyjna kontrrewolucja
"Wokizm" to diaboliczna inwersja chrześcijaństwa (domaganie się od innych pokuty i zadośćuczynienia za urojone własne krzywdy, promocja wszelkich wypaczeń jako szydercza parodia zasady "ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi" itd.), podczas gdy "MAGA-izm" to kompletnie zdesakralizowane pogaństwo (plemienny tryumfalizm, kiczowata ostentacja, tromtadracka bufonada i szamański technokratyzm spod bandery "cyfrowej reindustrializacji").
Przy czym, co kluczowe, owe dwa pozornie skonfliktowane zjawiska prezentują się w powyższy sposób na użytek masowy, gdyż w swojej wersji "elitarnej" oba mają charakter gnostycko-okultystyczny: "wokizm" to dążenie do samoubóstwienia wyrażające się w chęci obalenia obiektywnego porządku rzeczywistości, podczas gdy "MAGA-izm" to dążenie do samoubóstwienia wyrażające się w chęci zawładnięcia obiektywnym porządkiem rzeczywistości.
Ten pierwszy, jako kulminacja antycywilizacyjnej rewolucji, utorował drogę temu drugiemu, który jest kulminacją acywilizacyjnej kontrrewolucji nie torującej już drogi niczemu. Stąd trudno o lepszy "negatywny" wyznacznik właściwego postępowania niż skrupulatne trzymanie się z dala od wszelkich zjawisk tchnących bądź to Scyllą "wokizmu", bądź Charybdą "MAGA-izmu" (we wszelkich swych lokalnych odmianach).
To z kolei może się okazać kluczem do odnalezienia "pozytywnego" wyznacznika właściwego postępowania, a więc nie tylko do opuszczenia manowców, ale też do wejścia na drogę wiodącą do prawdy, a nawet na Drogę wiodącą do Prawdy. Wszakże najłatwiej może być odnaleźć pszenicę wtedy, gdy - na zasadzie kontrastu - wszelkie gatunki kąkolu plenią się wokół ze szczególną obfitością. Tego pozostaje życzyć wszystkim, którzy wyrażają szczerą wolę wydostania się z kąkolowego gąszczu, a więc uzyskania tego rodzaju wolności, której nikt już nie może im odebrać.
Przy czym, co kluczowe, owe dwa pozornie skonfliktowane zjawiska prezentują się w powyższy sposób na użytek masowy, gdyż w swojej wersji "elitarnej" oba mają charakter gnostycko-okultystyczny: "wokizm" to dążenie do samoubóstwienia wyrażające się w chęci obalenia obiektywnego porządku rzeczywistości, podczas gdy "MAGA-izm" to dążenie do samoubóstwienia wyrażające się w chęci zawładnięcia obiektywnym porządkiem rzeczywistości.
Ten pierwszy, jako kulminacja antycywilizacyjnej rewolucji, utorował drogę temu drugiemu, który jest kulminacją acywilizacyjnej kontrrewolucji nie torującej już drogi niczemu. Stąd trudno o lepszy "negatywny" wyznacznik właściwego postępowania niż skrupulatne trzymanie się z dala od wszelkich zjawisk tchnących bądź to Scyllą "wokizmu", bądź Charybdą "MAGA-izmu" (we wszelkich swych lokalnych odmianach).
To z kolei może się okazać kluczem do odnalezienia "pozytywnego" wyznacznika właściwego postępowania, a więc nie tylko do opuszczenia manowców, ale też do wejścia na drogę wiodącą do prawdy, a nawet na Drogę wiodącą do Prawdy. Wszakże najłatwiej może być odnaleźć pszenicę wtedy, gdy - na zasadzie kontrastu - wszelkie gatunki kąkolu plenią się wokół ze szczególną obfitością. Tego pozostaje życzyć wszystkim, którzy wyrażają szczerą wolę wydostania się z kąkolowego gąszczu, a więc uzyskania tego rodzaju wolności, której nikt już nie może im odebrać.
Labels:
gnostycyzm,
kontrrewolucja,
rewolucja,
samoubóstwienie
Saturday, February 15, 2025
Obietnica ludzkiego samoubóstwienia, czyli odwieczne i ostateczne ideologiczne oszustwo
Co jest wspólnym ideologicznym mianownikiem kliki z Davos i koryfeuszy Doliny Krzemowej, depopulacyjnych ekologistów i promiskuitycznych techno-oligarchów, scjentystycznych "inżynierów społecznych" i newage'owskich heroldów "złotego wieku", neomarksistowskich mizantropów i hurraoptymistycznych apostołów "ewangelii dobrobytu" oraz paneuropejskich wyznawców "globalnego braterstwa" i waszyngtońskich czy pekińskich rzeczników nacjonalistycznego populizmu i "realizmu geopolitycznego"?
Otóż jest nim wiara w "cyfrową świadomość", "osobliwość technologiczną", "transhumanizm" i im podobne zjawiska skupiające się w centralnym punkcie, jakim jest fantastycznonaukowe samoubóstwienie człowieka czy też stworzenie "ziemskiego raju" przy współpracy z wyczekiwanym algorytmicznym bożkiem. Stąd, niezależnie od tego, jakie bieżące przetasowania dokonują się na wielkiej scenie teatralnej zwanej "globalną polityką", zwłaszcza dziś - w erze ostatecznego więdnięcia wszelkich utopijnych wizji i ideologicznych obłędów - należy mieć się szczególnie na baczności przed tym ostatnim, konsensualnie fetowanym ideologiczno-wizyjnym wabikiem, do którego w tym czy innym stopniu zdają się lgnąć nawet najbardziej zblazowani głosiciele "końca historii".
Wabik ten jest bowiem niczym innym, jak technokratyczno-postmodernistyczną repliką najbardziej odwiecznej wizji ludzkiego samoubóstwienia, czyli "zjedzenia owocu z drzewa wiedzy" czy też zbudowania wieży Babel sięgającej niebios - wizji, która, jeśli potraktować ją wystarczająco poważnie, rzeczywiście kończy się każdorazowo "końcem historii". Skoro więc wszystkie pozornie skonfliktowane "władze i zwierzchności" stręczą mniej lub bardziej otwarcie ten jeden cel jako "strategiczny priorytet" albo przynajmniej urzekającą melodię przyszłości, zachowywanie wobec niego daleko posuniętego dystansu wydaje się stanowić minimum zdrowego rozsądku niezbędnego do tego, żeby nie skończyć z "pomieszanym językiem" czy też dużo gorszym uszczerbkiem na ciele, duszy i rozumie.
Byłby to wszakże finalny krok w zakresie nieulegania żadnej formie syreniego śpiewu uprawianego przez domorosłych "władców świata" - a tym samym finalny krok na drodze do wykształcenia w sobie wewnętrznej wolności, która pozwala niezawodnie oddzielić to, co możliwe, a więc potencjalnie dobre, od tego, co niemożliwe, a więc z konieczności rujnująco złe, jeśli z przekonaniem po to sięgnąć.
Otóż jest nim wiara w "cyfrową świadomość", "osobliwość technologiczną", "transhumanizm" i im podobne zjawiska skupiające się w centralnym punkcie, jakim jest fantastycznonaukowe samoubóstwienie człowieka czy też stworzenie "ziemskiego raju" przy współpracy z wyczekiwanym algorytmicznym bożkiem. Stąd, niezależnie od tego, jakie bieżące przetasowania dokonują się na wielkiej scenie teatralnej zwanej "globalną polityką", zwłaszcza dziś - w erze ostatecznego więdnięcia wszelkich utopijnych wizji i ideologicznych obłędów - należy mieć się szczególnie na baczności przed tym ostatnim, konsensualnie fetowanym ideologiczno-wizyjnym wabikiem, do którego w tym czy innym stopniu zdają się lgnąć nawet najbardziej zblazowani głosiciele "końca historii".
Wabik ten jest bowiem niczym innym, jak technokratyczno-postmodernistyczną repliką najbardziej odwiecznej wizji ludzkiego samoubóstwienia, czyli "zjedzenia owocu z drzewa wiedzy" czy też zbudowania wieży Babel sięgającej niebios - wizji, która, jeśli potraktować ją wystarczająco poważnie, rzeczywiście kończy się każdorazowo "końcem historii". Skoro więc wszystkie pozornie skonfliktowane "władze i zwierzchności" stręczą mniej lub bardziej otwarcie ten jeden cel jako "strategiczny priorytet" albo przynajmniej urzekającą melodię przyszłości, zachowywanie wobec niego daleko posuniętego dystansu wydaje się stanowić minimum zdrowego rozsądku niezbędnego do tego, żeby nie skończyć z "pomieszanym językiem" czy też dużo gorszym uszczerbkiem na ciele, duszy i rozumie.
Byłby to wszakże finalny krok w zakresie nieulegania żadnej formie syreniego śpiewu uprawianego przez domorosłych "władców świata" - a tym samym finalny krok na drodze do wykształcenia w sobie wewnętrznej wolności, która pozwala niezawodnie oddzielić to, co możliwe, a więc potencjalnie dobre, od tego, co niemożliwe, a więc z konieczności rujnująco złe, jeśli z przekonaniem po to sięgnąć.
Labels:
ideologia,
samoubóstwienie,
transhumanizm,
utopia,
wieża babel
Friday, February 14, 2025
Technokracja elitarystyczna a technokracja ludowa, czyli o zastępowaniu postrachu przynętą
Wielu się wydaje, że wraz z reżimową zmianą w Waszyngtonie trwale zostało oddalone widmo groteskowej davosowskiej technokracji spod znaku "cyfrowych walut banków centralnych" wypłacanych wyłącznie tym, którzy zachowują "standardy ESG" i "zasady DEI" oraz dbają o minimalizację swojego "śladu węglowego" i regularne zastrzykiwanie się wszelkimi nakazanymi preparatami genowymi.
Tymczasem nie dość wielu bierze pod uwagę, że owa wizja davosowskiego piekła na ziemi została stworzona i rozpropagowana nie jako faktycznie wdrażany plan, ale jako ideologiczny odgromnik skupiający na sobie odrazę coraz większej części globalnego społeczeństwa, który będzie można w odpowiednim momencie schować do lamusa i zastąpić go czymś równie niebezpiecznym, ale sprawiającym pobieżne wrażenie zdroworozsądkowej alternatywy.
Bo czyż nie właśnie czymś takim jest DOGE-owska technokracja spod znaku "sztucznej inteligencji" dbającej o jawność każdego wydatkowanego dolara w imię "rządowej efektywności" i "walki z marnotrawstwem", a także stręcząca "identyfikację biometryczną" jako rzekome panaceum na coraz większe zdolności algorytmów w zakresie łamania i wykradania haseł? Nietrudno wszakże się domyślić, że w dobie tak bliskich związków "wielkiego państwa" i "wielkiego biznesu" (zwłaszcza z sektora bankowo-rozliczeniowego) owa jawność każdego wydatkowanego dolara ma docelowo objąć nie tyle każdego biurokratę, co każdego konsumenta, przypisując mu przy tej okazji niesławną "cyfrową tożsamość" - a wszystko to przy aprobacie samozwańczych zwolenników zrównoważonego budżetu i ograniczonego rządu.
Komu się zatem wydaje, że pączkującemu "systemowi bestii" został już zadany śmiertelny cios, niech zastanowi się poważnie nad tym, czy przypadkiem ów system nie dokonał kontrolowanego wycofania swojego elitarystyczno-diabolicznego oblicza, by zacząć się wdzięczyć do mas przy użyciu przybranego na tę okazję oblicza ludowo-mesjańskiego. Tylko wtedy bowiem będzie można uznać, że zachowuje się stosowną trzeźwość i czujność, która jest niezbędna, by nad owym systemem ostatecznie i prawdziwie zwyciężyć.
Tymczasem nie dość wielu bierze pod uwagę, że owa wizja davosowskiego piekła na ziemi została stworzona i rozpropagowana nie jako faktycznie wdrażany plan, ale jako ideologiczny odgromnik skupiający na sobie odrazę coraz większej części globalnego społeczeństwa, który będzie można w odpowiednim momencie schować do lamusa i zastąpić go czymś równie niebezpiecznym, ale sprawiającym pobieżne wrażenie zdroworozsądkowej alternatywy.
Bo czyż nie właśnie czymś takim jest DOGE-owska technokracja spod znaku "sztucznej inteligencji" dbającej o jawność każdego wydatkowanego dolara w imię "rządowej efektywności" i "walki z marnotrawstwem", a także stręcząca "identyfikację biometryczną" jako rzekome panaceum na coraz większe zdolności algorytmów w zakresie łamania i wykradania haseł? Nietrudno wszakże się domyślić, że w dobie tak bliskich związków "wielkiego państwa" i "wielkiego biznesu" (zwłaszcza z sektora bankowo-rozliczeniowego) owa jawność każdego wydatkowanego dolara ma docelowo objąć nie tyle każdego biurokratę, co każdego konsumenta, przypisując mu przy tej okazji niesławną "cyfrową tożsamość" - a wszystko to przy aprobacie samozwańczych zwolenników zrównoważonego budżetu i ograniczonego rządu.
Komu się zatem wydaje, że pączkującemu "systemowi bestii" został już zadany śmiertelny cios, niech zastanowi się poważnie nad tym, czy przypadkiem ów system nie dokonał kontrolowanego wycofania swojego elitarystyczno-diabolicznego oblicza, by zacząć się wdzięczyć do mas przy użyciu przybranego na tę okazję oblicza ludowo-mesjańskiego. Tylko wtedy bowiem będzie można uznać, że zachowuje się stosowną trzeźwość i czujność, która jest niezbędna, by nad owym systemem ostatecznie i prawdziwie zwyciężyć.
Labels:
ai,
dei,
efektywność,
esg,
inwigilacja,
technokracja
Thursday, January 23, 2025
"Polityczny mesjanizm" zawsze pochodzi od złego
Wyjątkowo nisko upadł świat, w którym głoszenie tautologicznych wręcz oczywistości o istnieniu wyłącznie dwóch płci czy masowe zwalnianie zawodowych darmozjadów od „różnorodności i inkluzywności” ma czynić z kogoś bohatera czy zwiastuna nadziei. Wszakże na tym właśnie ta prymitywnie teatralna rozgrywka polega: zły glina i dobry glina, niszczyciel i podstawiony odnowiciel, emancypator „trzeciej płci” albo stręczyciel czipów mózgowych, importer gangów narkotykowych albo dewastator międzynarodowego handlu itd. Tym pilniej należy więc obecnie zachowywać trzeźwość, czuwać i nie dawać się wyprowadzać w pole żadnemu „politycznemu mesjanizmowi”, który zawsze pochodzi od złego - oczyszczenie tego monstrualnego bałaganu jest już bliskie, ale nie dokona go żaden samozwańczy ziemski zbawca.
Sunday, January 12, 2025
Proces degeneracji ludzkiego stosunku do prawdy
Gdy człowiek czyni pępkiem świata swój rozum, wówczas porzuca poznawanie prawdy, uznając, że musi ją raczej zrekonstruować. Gdy, zawiedziony swoim rozumem, czyni pępkiem świata swoje zmysły, wówczas porzuca rekonstruowanie prawdy, uznając, że może ją jedynie interpretować. Gdy, zawiedziony swoimi zmysłami, czyni pępkiem świata swoje resentymenty, wówczas porzuca interpretowanie prawdy, uznając, że najwyższa pora ją zmienić. A gdy, zawiedziony swoimi resentymentami, czyni pępkiem świata swoje kaprysy, wówczas porzuca zmienianie prawdy, uznając, że pozostaje mu ją sobie stworzyć. I wówczas prawdzie pozostaje postawić go do pionu tak stanowczo, żeby poznał ją raz na zawsze.
Subscribe to:
Posts (Atom)