W kontekście niedawnych medialnych burz w szklance wody powraca pytanie o to, czy obecne czasy są czasami rozpusty, czy też pruderii. Otóż nie są one ani czasami rozpusty, ani czasami pruderii, tylko czasami infantylizmu, czyli miałkiego, histerycznego i roszczeniowego rozemocjonowania.
Z jednej zatem strony są one pełne "rozpusty" rozumianej jako ostentacyjne afiszowanie się ze swoimi "alternatywami" upodobaniami - niemniej, w przeciwieństwie do klasycznych epok dekadencji, owo afiszowanie się nie przyjmuje postaci świadomego wyobcowania ze społeczeństwa, tylko, wręcz przeciwnie, domaga się ze strony społeczeństwa aprobaty, aplauzu i uznania dla rzekomej "otwartości i tolerancji" żywiących podobne upodobania.
Z drugiej jednak strony, chcąc nieudolnie uwolnić się od etykiety rozkapryszonych sybarytów, dzisiejsi złaknieni systemowej protekcji "rozpustnicy" usiłują ubrać się w kostium wyrzeczenia i samodyscypliny odnosząc się z pseudopurytańską pogardą do wszelkiego rodzaju "plebejskich" uciech, takich jak palenie, grillowanie, opychanie się kiełbasami i innymi "niezdrowymi" czy "nieekologicznymi" pokarmami itd.
Innymi słowy, obecny czas, czyli era infantylizmu, łączy w sobie pozerską atrapę rozpusty z równie pozerską atrapą pruderii, gdzie ta druga jest naturalną konsekwencją tej pierwszej. Tym samym równie obce jest mu zjawisko autentycznej kultury, jak i zjawisko autentycznej kontrkultury, gdyż powstanie zarówno jednej, jak i drugiej, wymaga głębokiego i uczciwego samozaparcia - czy to w służbie cywilizacji, czy na przekór niej.
Jak długo więc obecne "rozwinięte społeczeństwa" nie wykrzesają z siebie podobnego samozaparcia, albo nie zostaną do tego zmuszone przez zewnętrzne okoliczności, tak długo wszelkie toczące się w jego łonie "obyczajowe spory" będą przyjmowały postać tandetnych medialnych spektakli - co jest być może wygodne dla domorosłych nadzorców "ludzkiego stada", ale nie powinno być zadowalające dla żadnego człowieka dobrej woli.
Tuesday, May 27, 2025
Monday, May 19, 2025
Deterministyczny optymizm i automatyczna kanonizacja zmarłych, czyli atrapy wiary i nadziei
Sztandarowym przykładem ogólnożyciowego infantylizmu w wymiarze doczesnym jest podejście zawarte w sformułowaniu „wszystko będzie dobrze” - tak jakby to, czy rzeczywiście będzie dobrze, w żadnym stopniu nie zależało od woli, wysiłku i determinacji osób stawiających czoła określonym wyzwaniom.
Z kolei sztandarowym przykładem ogólnożyciowego infantylizmu w wymiarze wiecznym jest podejście zawarte w sformułowaniu „już patrzy na nas z nieba”, tak jakby alternatywą dla nie mówienia źle o zmarłych musiało być fałszywe lukrowanie ich życia skutkujące ich natychmiastowym i uznaniowym wynoszeniem na prywatne ołtarze.
Tymczasem, chcąc ująć rzecz prawdziwie i uczciwie, należałoby mówić: ”nie wiem, jak będzie, ale postaram się, żeby było jak najlepiej” oraz „mam nadzieję, że już się oczyszcza ze złego”. Wszakże nic nie jest tak szkodliwe dla wiary, jak ckliwa życzeniowość, i tak szkodliwe dla nadziei, jak zadufana roszczeniowość. Nic zatem dziwnego, że w świecie ignorującym tak w gruncie rzeczy oczywistą konstatację tak obficie pleni się apatia i beznadzieja - i nic prostszego, jak uczynić pierwszy, zasadniczy krok na drodze do zmiany tego stanu rzeczy.
Z kolei sztandarowym przykładem ogólnożyciowego infantylizmu w wymiarze wiecznym jest podejście zawarte w sformułowaniu „już patrzy na nas z nieba”, tak jakby alternatywą dla nie mówienia źle o zmarłych musiało być fałszywe lukrowanie ich życia skutkujące ich natychmiastowym i uznaniowym wynoszeniem na prywatne ołtarze.
Tymczasem, chcąc ująć rzecz prawdziwie i uczciwie, należałoby mówić: ”nie wiem, jak będzie, ale postaram się, żeby było jak najlepiej” oraz „mam nadzieję, że już się oczyszcza ze złego”. Wszakże nic nie jest tak szkodliwe dla wiary, jak ckliwa życzeniowość, i tak szkodliwe dla nadziei, jak zadufana roszczeniowość. Nic zatem dziwnego, że w świecie ignorującym tak w gruncie rzeczy oczywistą konstatację tak obficie pleni się apatia i beznadzieja - i nic prostszego, jak uczynić pierwszy, zasadniczy krok na drodze do zmiany tego stanu rzeczy.
Monday, May 12, 2025
O konieczności zainteresowania Prawdą jako taką
Znane porzekadło o starożytnym rodowodzie głosi: "W sprawach pierwszorzędnych - jedność, w drugorzędnych - wolność, a we wszystkich - miłość". Trawestując je i przeszczepiając na grunt intelektualny czy też poznawczy, można je wyrazić w sposób następujący: "W sprawach pierwszorzędnych - pewność, w drugorzędnych - wątpliwość, a we wszystkich - interpretacyjna życzliwość".
Stąd o ile zjawiskami pożądanymi i poznawczo owocnymi mogą być dialektyczny spór, naukowy sceptycyzm i dojrzały samokrytycyzm, o tyle intelektualnie wyjaławiające muszą być wymysły takie jak "postmodernizm", "radykalny kontekstualizm", "bezwarunkowa otwartość" czy "różnorodność i inkluzywność" traktowane jako wartości same w sobie.
Innymi słowy, o ile różni ludzie mogą interesować się różnymi poszczególnymi prawdami, o tyle wszyscy ludzie muszą interesować się Prawdą jako taką, jeśli ludzkość nie ma się osunąć w stan intelektualnej ruiny, którego nie powstrzyma żadne zblazowane perorowanie o "życiu swoją prawdą", nie zatuszuje żadna sofistyczna paplanina o "braterskim dialogu", ani nie obłaskawi żadne ckliwe pustosłowie o "pięknym różnieniu się".
Stąd o ile zjawiskami pożądanymi i poznawczo owocnymi mogą być dialektyczny spór, naukowy sceptycyzm i dojrzały samokrytycyzm, o tyle intelektualnie wyjaławiające muszą być wymysły takie jak "postmodernizm", "radykalny kontekstualizm", "bezwarunkowa otwartość" czy "różnorodność i inkluzywność" traktowane jako wartości same w sobie.
Innymi słowy, o ile różni ludzie mogą interesować się różnymi poszczególnymi prawdami, o tyle wszyscy ludzie muszą interesować się Prawdą jako taką, jeśli ludzkość nie ma się osunąć w stan intelektualnej ruiny, którego nie powstrzyma żadne zblazowane perorowanie o "życiu swoją prawdą", nie zatuszuje żadna sofistyczna paplanina o "braterskim dialogu", ani nie obłaskawi żadne ckliwe pustosłowie o "pięknym różnieniu się".
Tuesday, May 6, 2025
Kluczowe lekcje od jednego z ostatnich gigantów
Czas gigantów przeminął już niemal całkowicie: bardzo niewiele jest już żyjących osób, które ponad wszelką wątpliwość można zaliczyć do kategorii historycznie najwybitniejszych i powszechnie inspirujących przedstawicieli swoich dyscyplin, takich jak Ludwig von Mises w obszarze ekonomii, J.R.R. Tolkien w obszarze literatury mitotwórczej czy Fulton Sheen w obszarze oratorskiej medialnej ewangelizacji.
Niemniej pojedynczy giganci nie tylko wciąż pozostają przy życiu, ale też dopiero teraz wygaszają swoją zawodową aktywność, przekazując swoją imponującą schedę następcom, którzy, jakkolwiek kompetentni by się nie wydawali, wyraźnie ustępują jednak swoim mentorom pod względem wirtuozerskiego rozmachu i niepodrabialnego stylu bycia.
Jednym z owych ostatnich gigantów jest przechodzący właśnie w wieku 94 lat w stan względnego spoczynku Warren Buffett, który nie tylko cieszy się powszechną opinią najwybitniejszego inwestora w historii, ale też może się poszczycić sukcesami tak konkretnymi, że rzeczoną opinię można uznać za osąd ze wszech miar obiektywny i bezsporny. Wszakże nikomu innemu nie udało się zwyczajnie pomnażać pieniędzy tak długo, tak konsekwentnie, tak spektakularnie i w gruncie rzeczy tak prosto w sensie ścisłego trzymania się niewielkiego zbioru łatwo zrozumiałych, zdroworozsądkowych i publicznie głoszonych zasad.
Stąd o ile można mieć wiele zastrzeżeń co do politycznych czy ogólnie pozainwestycyjnych przekonań Buffetta, o tyle warto podkreślić na przykładzie jego kariery, że, jak każdy gigant czy geniusz w swojej dyscyplinie, zawdzięcza on swój sukces połączeniu wyjątkowego talentu z pokornym uznaniem istnienia ponadczasowych prawideł opisujących obiektywny porządek rzeczywistości - na tej samej zasadzie, na jakiej Carl Menger czy Ludwig von Mises badali podobne prawidła występujące w obszarze logicznej struktury ludzkiego działania, a Bach czy Mozart analogiczne reguły rządzące logiczną strukturą muzycznych dźwięków.
Niezależnie zatem od tego, czy ktoś zajmuje się dziedziną teoretyczną, czy też praktyczną, powinien on przyswoić sobie przekonanie, że jakość rezultatów jest pochodną ambitnej wirtuozerii na poziomie szczegółu (czyli każdorazowego zastosowania pewnych fundamentalnych zasad) oraz ascetycznej pokory na poziomie ogółu (czyli nie buntowania się przeciwko owym zasadom i nie szukania żadnych efekciarskich dróg na skróty). Każdy może być wdzięczny Buffettowi przynajmniej za nadzwyczaj wyrazistą ilustrację tej kluczowej lekcji, która - w świecie wszechobecnego szukania dróg na skróty prowadzącego do epidemii miałkości i hipertrofii tandety - okazuje się nie tylko ponadczasowa, ale też szczególnie dziś aktualna.
Niemniej pojedynczy giganci nie tylko wciąż pozostają przy życiu, ale też dopiero teraz wygaszają swoją zawodową aktywność, przekazując swoją imponującą schedę następcom, którzy, jakkolwiek kompetentni by się nie wydawali, wyraźnie ustępują jednak swoim mentorom pod względem wirtuozerskiego rozmachu i niepodrabialnego stylu bycia.
Jednym z owych ostatnich gigantów jest przechodzący właśnie w wieku 94 lat w stan względnego spoczynku Warren Buffett, który nie tylko cieszy się powszechną opinią najwybitniejszego inwestora w historii, ale też może się poszczycić sukcesami tak konkretnymi, że rzeczoną opinię można uznać za osąd ze wszech miar obiektywny i bezsporny. Wszakże nikomu innemu nie udało się zwyczajnie pomnażać pieniędzy tak długo, tak konsekwentnie, tak spektakularnie i w gruncie rzeczy tak prosto w sensie ścisłego trzymania się niewielkiego zbioru łatwo zrozumiałych, zdroworozsądkowych i publicznie głoszonych zasad.
Stąd o ile można mieć wiele zastrzeżeń co do politycznych czy ogólnie pozainwestycyjnych przekonań Buffetta, o tyle warto podkreślić na przykładzie jego kariery, że, jak każdy gigant czy geniusz w swojej dyscyplinie, zawdzięcza on swój sukces połączeniu wyjątkowego talentu z pokornym uznaniem istnienia ponadczasowych prawideł opisujących obiektywny porządek rzeczywistości - na tej samej zasadzie, na jakiej Carl Menger czy Ludwig von Mises badali podobne prawidła występujące w obszarze logicznej struktury ludzkiego działania, a Bach czy Mozart analogiczne reguły rządzące logiczną strukturą muzycznych dźwięków.
Niezależnie zatem od tego, czy ktoś zajmuje się dziedziną teoretyczną, czy też praktyczną, powinien on przyswoić sobie przekonanie, że jakość rezultatów jest pochodną ambitnej wirtuozerii na poziomie szczegółu (czyli każdorazowego zastosowania pewnych fundamentalnych zasad) oraz ascetycznej pokory na poziomie ogółu (czyli nie buntowania się przeciwko owym zasadom i nie szukania żadnych efekciarskich dróg na skróty). Każdy może być wdzięczny Buffettowi przynajmniej za nadzwyczaj wyrazistą ilustrację tej kluczowej lekcji, która - w świecie wszechobecnego szukania dróg na skróty prowadzącego do epidemii miałkości i hipertrofii tandety - okazuje się nie tylko ponadczasowa, ale też szczególnie dziś aktualna.
Monday, May 5, 2025
"Pomarańczowy papież" to ostatnia rzecz, którą można się gorszyć wśród kuriozów obecnego czasu
Mandarynkowy mandaryn zamieścił ostatnio na swoim oficjalnym profilu społecznościowym obrazek przedstawiający jego samego jako papieża, sugerując krotochwilnie, że całkiem dobrze sprawdziłby się w tej roli. W odpowiedzi wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu wyraziło swoje ostentacyjne zniesmaczenie czy też oburzenie faktem, że najważniejszy polityczny przywódca świata pozwala sobie na taki sztubacki humor, który - w ich odbiorze - godzi w powagę instytucji papiestwa, a może nawet całego Kościoła.
Tymczasem dużo bardziej znamienny zdaje się być w tym kontekście fakt, jak wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu w ogóle nie zżymnęło się na tę krotochwilę, a wręcz uczciwie nad nią przez chwilę podumało. Wynika to być może stąd, że o kuriozalności dzisiejszego świata w dużo mniejszym stopniu świadczy to, że nominalnie najbardziej wpływowy polityk globu pozwala sobie na sztubackie obrazkowe żarty, niż to, że - gdyby, per impossibile - owe żarty stały się rzeczywistością, mogłaby to być rzeczywistość mimo wszystko mniej niepokojąca i gorsząca od rzeczywistości, w której - rzekomo zgodnie z literą prawa i wszelkimi oficjalnymi kryteriami - za przewodzenie Kościołowi biorą się figury regularnie raczące wiernych oślizłą, czołobitną wobec świata doczesnego sofistyką kojarzącą się jednoznacznie z wężowym: "Czy rzeczywiście Bóg tak powiedział?".
Innymi słowy, narcystyczne wygłupy pomarańczowego człowieka zdają się być zwłaszcza w tym kontekście najwyżej niestosownymi figlami, biorąc pod uwagę, że jak najbardziej realną alternatywą wobec podobnych figlarnych fantazji może być śmiertelnie poważnie traktowana kontynuacja złośliwego, wyrachowanego dzieła rozbijania od środka instytucji mającej spełniać rolę niezniszczalnej skały. Nie sposób wszakże uciec od wniosku, że w porównaniu do tak eschatologicznie wręcz alarmującego zjawiska kabotyńskie popisy politycznych mitomanów są niemal ujmująco uczciwe w przedstawianiu ich immanentnej natury.
Tymczasem dużo bardziej znamienny zdaje się być w tym kontekście fakt, jak wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu w ogóle nie zżymnęło się na tę krotochwilę, a wręcz uczciwie nad nią przez chwilę podumało. Wynika to być może stąd, że o kuriozalności dzisiejszego świata w dużo mniejszym stopniu świadczy to, że nominalnie najbardziej wpływowy polityk globu pozwala sobie na sztubackie obrazkowe żarty, niż to, że - gdyby, per impossibile - owe żarty stały się rzeczywistością, mogłaby to być rzeczywistość mimo wszystko mniej niepokojąca i gorsząca od rzeczywistości, w której - rzekomo zgodnie z literą prawa i wszelkimi oficjalnymi kryteriami - za przewodzenie Kościołowi biorą się figury regularnie raczące wiernych oślizłą, czołobitną wobec świata doczesnego sofistyką kojarzącą się jednoznacznie z wężowym: "Czy rzeczywiście Bóg tak powiedział?".
Innymi słowy, narcystyczne wygłupy pomarańczowego człowieka zdają się być zwłaszcza w tym kontekście najwyżej niestosownymi figlami, biorąc pod uwagę, że jak najbardziej realną alternatywą wobec podobnych figlarnych fantazji może być śmiertelnie poważnie traktowana kontynuacja złośliwego, wyrachowanego dzieła rozbijania od środka instytucji mającej spełniać rolę niezniszczalnej skały. Nie sposób wszakże uciec od wniosku, że w porównaniu do tak eschatologicznie wręcz alarmującego zjawiska kabotyńskie popisy politycznych mitomanów są niemal ujmująco uczciwe w przedstawianiu ich immanentnej natury.
Labels:
absurd,
humor,
infiltracja,
katolicyzm,
kościół,
sofistyka
Friday, May 2, 2025
Merkantylizm, protekcjonizm i militaryzm jako elementy kryptomarksistowskiej wizji świata
Merkantylizm, protekcjonizm i militaryzm to naturalnie doktryny starsze od marksizmu, niemniej ich wspólnym, implicite przyjmowanym mianownikiem jest de facto marksistowska wizja świata i panujących w nim relacji, zwłaszcza gospodarczych: wizja, zgodnie z którą wymiana handlowa jest grą o sumie zerowej, "interesy gospodarcze" poszczególnych społeczeństw (przede wszystkim społeczeństw "centralnych" i "peryferyjnych") są ze sobą immanentnie skonfliktowane, umowy o wolnym handlu czy inwestycje z udziałem zagranicznego kapitału są z definicji "imperialistyczną pułapką" zastawianą na "proletariackie kolonie", a gorąca wojna stanowi nieuchronną kulminację nieusuwalnych napięć w międzynarodowych stosunkach gospodarczych.
A zatem, o ile klasyczni merkantyliści, protekcjoniści i militaryści siłą rzeczy nie mogli wiedzieć, że są kryptomarksistami, o tyle dla dzisiejszych neomerkantylistów, neoprotekcjonistów i neomilitarystów powinna to być rzecz oczywista. Tym większą oczywistością powinno to być przy tym dla ogółu ludzi dobrej woli, którzy - wiedząc doskonale, jak niezrównanie niszczycielską, demoralizującą i diabelsko nikczemną doktryną jest marksizm - powinni niezawodnie obnażać jej ideologicznych krewniaków i dawać niezłomny odpór wszystkim tym, którzy pod ich banderami gotowi są rujnować świat. W rzeczonych kwestiach nikt nie może się już dziś wiarygodnie wymawiać ignorancją - a więc bierność czy naiwna aprobata wobec wyrachowanych niszczycieli globalnej międzyludzkiej współpracy musi być dziś uznana za tożsamą z czynnym stanięciem w ich szeregach, co jest ostatnią rzeczą, na jaką zasługują nasi bliźni.
A zatem, o ile klasyczni merkantyliści, protekcjoniści i militaryści siłą rzeczy nie mogli wiedzieć, że są kryptomarksistami, o tyle dla dzisiejszych neomerkantylistów, neoprotekcjonistów i neomilitarystów powinna to być rzecz oczywista. Tym większą oczywistością powinno to być przy tym dla ogółu ludzi dobrej woli, którzy - wiedząc doskonale, jak niezrównanie niszczycielską, demoralizującą i diabelsko nikczemną doktryną jest marksizm - powinni niezawodnie obnażać jej ideologicznych krewniaków i dawać niezłomny odpór wszystkim tym, którzy pod ich banderami gotowi są rujnować świat. W rzeczonych kwestiach nikt nie może się już dziś wiarygodnie wymawiać ignorancją - a więc bierność czy naiwna aprobata wobec wyrachowanych niszczycieli globalnej międzyludzkiej współpracy musi być dziś uznana za tożsamą z czynnym stanięciem w ich szeregach, co jest ostatnią rzeczą, na jaką zasługują nasi bliźni.
Labels:
marksizm,
merkantylizm,
militaryzm,
protekcjonizm,
współpraca
Subscribe to:
Posts (Atom)