Dystopia orwellowska polega na tym, że nikt się nie może niczego dowiedzieć z uwagi na zakazy i cenzurę. Dystopia huxleyowska polega na tym, że nikt się nie chce niczego dowiedzieć z uwagi na rozleniwienie i apatię. Tymczasem dystopia wyrastająca z gruzów prób stworzenia tych dwóch pierwszych polega na tym, że każdy może się dowiedzieć wszystkiego, czego chce, i wielu zabiega o status wiedzących, ale nic wartościowego z tego nie wynika.
Innymi słowy, są to odpowiednio dystopie represji, gnuśności i tandety, albo też dystopie polityczne, kulturowe i duchowe. Stąd pokonanie tej pierwszej polega na konsekwentnej walce ze zniewoleniem zewnętrznym, pokonanie tej drugiej - na konsekwentnej walce ze zniewoleniem wewnętrznym, zaś pokonanie tej ostatniej - na konsekwentnym dążeniu w obu tych walkach do coraz bardziej wymagających celów.
Monday, March 18, 2024
Saturday, March 2, 2024
„Wojna, która zakończy wszystkie wojny” a „pokój, który zakończy wszystkie wojny”
W obecnym świecie faktycznie możliwe jest wszczęcie „wojny, która zakończy wszystkie wojny”: byłaby to wojna skutkująca samozagładą ludzkości. Wobec tego bezprecedensowo pilne jest obecnie doprowadzenie do „pokoju, który zakończy wszystkie wojny”: czyli powstanie spontanicznego, oddolnego, nieformalnego i ponadnarodowego sojuszu ludzi dobrej woli przeciwko wszystkim wojennym podżegaczom, którzy już do tego stopnia nie mają pomysłu na to, jak w dalszym ciągu na świecie pasożytować, że chcą go już wyłącznie bezinteresownie zniszczyć. Jest to więc dziś kwestia nie żadnych „pacyfistycznych utopii”, ale elementarnej samozachowawczej roztropności - i nie żadnego heroicznego idealizmu, ale naturalnego oporu wobec czystej psychopatii.
Labels:
autodestrukcja,
pacyfizm,
pokój,
samobójstwo,
wojna
Tuesday, February 20, 2024
Lokalne próby nadrabiania rewolucyjnych braków, czyli o kopaniu dołków pod samym sobą
To, że neomarksistowska gangrena podejmie prędzej czy później próbę zakażenia również naszej części świata, było już od dawna kwestią przesądzoną, jako iż jest to zjawisko nadzorowane przez globalny kompleks polityczno-finansowy dążący do podporządkowania możliwie całego świata swoim ideologicznym wpływom.
Niemniej sposób, w jak owa gangrena próbuje rozprzestrzeniać się na krajowym podwórku, może okazać się dołkiem wykopanym przez nią pod samą sobą. Otóż, dla porównania, swój spektakularny sukces osiągnięty choćby w Ameryce zawdzięcza ona między innymi nieporównanie bardziej zdecentralizowanemu charakterowi tamtejszych instytucji edukacyjnych. Ściślej rzecz ujmując, ich długotrwałe, uporczywe infiltrowanie na poziomie lokalnym było obliczone na wywołanie finalnego wrażenia, jakoby narastające panoszenie się tzw. politycznej poprawności, polityki tożsamości, teorii krytycznej i innych odnóg neomarksistowskiego odmóżdżania było zjawiskiem organicznym, wynikającym z autentycznej, oddolnej "zmiany mentalnościowej", z którą nie sposób walczyć.
Tymczasem u nas podobne wichrzycielstwo usiłuje się uprawiać "na rympał" - tzn. poprzez wrzucanie przysłowiowej żaby do wrzątku na bazie centralnie wydawanych edyktów, czego sztandarowym przykładem jest ministerialny zamiar cenzorskiego okrojenia bodaj najbardziej kanonicznego polskiego prozaika, jakim jest Sienkiewicz. Można mieć wobec tego nadzieję, że "trafi kosa na kamień" i że lokalne społeczeństwo - niejako "genetycznie" niechętne wszelkim próbom ideologicznej "inżynierii dusz" - tym bardziej ochoczo stawi opór topornie centralistycznym zakusom przyspieszonego nadrobienia "rewolucyjnych braków".
Należy też ufać, że opór ten przybierze jak najliczniejsze formy, polegające nie tylko na coraz sprawniejszym wykorzystywaniu prywatnych i społecznych alternatyw edukacyjnych wobec etatystycznej pralni mózgów, która nie próbuje już zachowywać nawet najmniejszych pozorów przekazywania jakiejkolwiek wiedzy, ale również na przyspieszonym budowaniu kulturowych "sanktuariów" o charakterze rodzinnym, koleżeńskim i lokalno-wspólnotowym, które będą możliwie całkowicie wolne od odgórnie rozpylanych miazmatów mających doprowadzić do kompletnego duchowego wyjałowienia istoty ludzkiej. W naszej części świata mamy po temu stosowny potencjał, wzmocniony dodatkowo lekcjami, jakie można wyciągnąć ze smutnego losu tych, którzy już owym miazmatom ulegli - wstydem byłoby więc w pełni go nie wykorzystać.
Niemniej sposób, w jak owa gangrena próbuje rozprzestrzeniać się na krajowym podwórku, może okazać się dołkiem wykopanym przez nią pod samą sobą. Otóż, dla porównania, swój spektakularny sukces osiągnięty choćby w Ameryce zawdzięcza ona między innymi nieporównanie bardziej zdecentralizowanemu charakterowi tamtejszych instytucji edukacyjnych. Ściślej rzecz ujmując, ich długotrwałe, uporczywe infiltrowanie na poziomie lokalnym było obliczone na wywołanie finalnego wrażenia, jakoby narastające panoszenie się tzw. politycznej poprawności, polityki tożsamości, teorii krytycznej i innych odnóg neomarksistowskiego odmóżdżania było zjawiskiem organicznym, wynikającym z autentycznej, oddolnej "zmiany mentalnościowej", z którą nie sposób walczyć.
Tymczasem u nas podobne wichrzycielstwo usiłuje się uprawiać "na rympał" - tzn. poprzez wrzucanie przysłowiowej żaby do wrzątku na bazie centralnie wydawanych edyktów, czego sztandarowym przykładem jest ministerialny zamiar cenzorskiego okrojenia bodaj najbardziej kanonicznego polskiego prozaika, jakim jest Sienkiewicz. Można mieć wobec tego nadzieję, że "trafi kosa na kamień" i że lokalne społeczeństwo - niejako "genetycznie" niechętne wszelkim próbom ideologicznej "inżynierii dusz" - tym bardziej ochoczo stawi opór topornie centralistycznym zakusom przyspieszonego nadrobienia "rewolucyjnych braków".
Należy też ufać, że opór ten przybierze jak najliczniejsze formy, polegające nie tylko na coraz sprawniejszym wykorzystywaniu prywatnych i społecznych alternatyw edukacyjnych wobec etatystycznej pralni mózgów, która nie próbuje już zachowywać nawet najmniejszych pozorów przekazywania jakiejkolwiek wiedzy, ale również na przyspieszonym budowaniu kulturowych "sanktuariów" o charakterze rodzinnym, koleżeńskim i lokalno-wspólnotowym, które będą możliwie całkowicie wolne od odgórnie rozpylanych miazmatów mających doprowadzić do kompletnego duchowego wyjałowienia istoty ludzkiej. W naszej części świata mamy po temu stosowny potencjał, wzmocniony dodatkowo lekcjami, jakie można wyciągnąć ze smutnego losu tych, którzy już owym miazmatom ulegli - wstydem byłoby więc w pełni go nie wykorzystać.
Labels:
edukacja,
kontrpropaganda,
kontrrewolucja,
neomarksizm,
rewolucja
Saturday, February 10, 2024
Co dzieje się w Vegas, nie zostaje w Vegas: czyli o nieuchronnym pękaniu nawet największych iluzji
Gdyby w wyniku ataku terrorystycznego (lub wydarzenia mającego za taki uchodzić) uszczerbku doznały piramidy w Gizie, rzymskie Koloseum i paryska wieża Eiffla, polityczne, społeczne i gospodarcze reperkusje owego zajścia byłyby znacznie mniejsze, niż gdyby podobny los spotkał toporne repliki owych obiektów znajdujące się w Las Vegas. Jest to jeden przykładowo wybrany z niezliczonych i wysoce wymownych dowodów tego, że nierzeczywistość cieszy się obecnie tymczasową i pozorną dominacją nad rzeczywistością, a atrapa nad pierwowzorem - i to w historycznie bezprecedensowym stopniu oraz na większości kluczowych płaszczyzn.
Im dłużej trwa jednak dana iluzja, tym dotkliwiej ostatecznie pęka, a jako że napięcia na powierzchni obecnego iluzorycznego stanu rzeczy zdają się osiągać punkt krytyczny, warto uzmysłowić sobie, że - parafrazując znane w pewnych kręgach powiedzenie - to, co dzieje się w Vegas, nie zostaje w Vegas. Innymi słowy, kumulacji politycznych, gospodarczych, kulturowych i duchowych zaniedbań (a co dopiero czynnych aktów zniszczenia) nie da się w nieskończoność zamiatać pod dywan - więc, jako że niewielu ma wpływ na ich wymiar publiczny, należy tym gorliwiej zatroszczyć się o to, żeby stawiać im coraz bardziej wytężony opór w wymiarze osobistym.
Wszakże to "codziennych uczynków zwykłych ludzi zło nienawidzi najbardziej" - warto zatem dawać mu tym częstsze okazje do spalania się w nienawiści, w im większym stopniu próbuje się ono nadymać swoimi coraz bardziej widowiskowymi, ale ostatecznie zawsze fasadowymi tryumfami.
Im dłużej trwa jednak dana iluzja, tym dotkliwiej ostatecznie pęka, a jako że napięcia na powierzchni obecnego iluzorycznego stanu rzeczy zdają się osiągać punkt krytyczny, warto uzmysłowić sobie, że - parafrazując znane w pewnych kręgach powiedzenie - to, co dzieje się w Vegas, nie zostaje w Vegas. Innymi słowy, kumulacji politycznych, gospodarczych, kulturowych i duchowych zaniedbań (a co dopiero czynnych aktów zniszczenia) nie da się w nieskończoność zamiatać pod dywan - więc, jako że niewielu ma wpływ na ich wymiar publiczny, należy tym gorliwiej zatroszczyć się o to, żeby stawiać im coraz bardziej wytężony opór w wymiarze osobistym.
Wszakże to "codziennych uczynków zwykłych ludzi zło nienawidzi najbardziej" - warto zatem dawać mu tym częstsze okazje do spalania się w nienawiści, w im większym stopniu próbuje się ono nadymać swoimi coraz bardziej widowiskowymi, ale ostatecznie zawsze fasadowymi tryumfami.
Labels:
iluzja,
kryptokracja,
las vegas,
nierzeczywistość,
terroryzm
Wednesday, February 7, 2024
Nie dla władzy, pieniędzy czy ideologii: czyli o podpalaniu geopolitycznych beczek prochu
Gdy o jednoczesne podpalenie wszystkich geopolitycznych beczek prochu na tym świecie starają się ci, którzy mają już tyle pieniędzy, że nie zdołaliby ich wydać nawet gdyby przyszło im żyć sto razy, i tyle władzy, że dawno gubią się już w tym, jak daleko ona sięga, a przy tym za grosz jakiejkolwiek choć minimalnie inspirującej ideologii, wówczas powinno być oczywistym, że owo podpalenie dokonuje się nie dla władzy, pieniędzy czy ideologii, zwłaszcza biorąc pod uwagę, z jak dużym prawdopodobieństwem może się ono okazać kompletnie samobójcze dla podpalaczy.
Innymi słowy, jak długo trywializuje się skoordynowane, systemowe zło poprzez próby jego ekonomizacji, politycyzacji czy ideologizacji, tak długo jest się niezdolnym do jego zrozumienia, a tym samym bezradnym w zakresie bronienia się przed jego wpływem. I, zupełnie analogicznie, jak długo trywializuje się dobro poprzez próby sprowadzania go do "zbiorowego instynktu przetrwania", "wzajemnego interesu własnego" czy "powszechnego dobrego samopoczucia", tak długo odbiera się samemu sobie jedyną broń, która umożliwia przejście do skutecznej kontrofensywy w obliczu bezinteresownie niszczycielskich i bałamutnych procesów, zwłaszcza tych zakrojonych na globalną skalę.
Podsumowując, kto mieczem wojuje, od miecza ginie, ale kto w skierowanym przeciwko sobie mieczu chce widzieć nożyk do listów, ten pośrednio popełnia samobójstwo, a zatem rezygnuje nie tylko z potencjalnego zwycięstwa, ale nawet z ewentualnego honoru pokonanego.
Innymi słowy, jak długo trywializuje się skoordynowane, systemowe zło poprzez próby jego ekonomizacji, politycyzacji czy ideologizacji, tak długo jest się niezdolnym do jego zrozumienia, a tym samym bezradnym w zakresie bronienia się przed jego wpływem. I, zupełnie analogicznie, jak długo trywializuje się dobro poprzez próby sprowadzania go do "zbiorowego instynktu przetrwania", "wzajemnego interesu własnego" czy "powszechnego dobrego samopoczucia", tak długo odbiera się samemu sobie jedyną broń, która umożliwia przejście do skutecznej kontrofensywy w obliczu bezinteresownie niszczycielskich i bałamutnych procesów, zwłaszcza tych zakrojonych na globalną skalę.
Podsumowując, kto mieczem wojuje, od miecza ginie, ale kto w skierowanym przeciwko sobie mieczu chce widzieć nożyk do listów, ten pośrednio popełnia samobójstwo, a zatem rezygnuje nie tylko z potencjalnego zwycięstwa, ale nawet z ewentualnego honoru pokonanego.
Labels:
bogactwo,
dobro,
ideologia,
metafizyka,
samobójstwo,
władza,
zło
Thursday, February 1, 2024
Hiperbańka nie dbająca o żadne usprawiedliwienia
W samym środku bańki dotcomowej wymówką dla konsekwentnego jej rozdymania było stwierdzenie, że Internet fundamentalnie przeobrazi rzeczywistość - i było w tym stwierdzeniu może nawet więcej niż ziarno prawdy, co jednakowoż w żaden sposób nie uzasadniało ówczesnych szaleńczych wycen spółek internetowych, z których większość została niedługo potem brutalnie sprowadzona do parteru.
W samym środku bańki nieruchomościowej (2006-2007) wymówką dla konsekwentnego jej rozdymania było stwierdzenie, jakoby trwał fundamentalnie stabilny boom nieruchomościowy napędzany m.in. kumulacją azjatyckich oszczędności, korzystnymi zmianami w polityce banków i powstaniem bądź szerokim rozpowszechnieniem innowacji inwestycyjnych takich jak REIT-y czy aktywa zabezpieczone hipotecznie (MBS-y, ABS-y itp.).
Natomiast w kontekście obecnej hiperbańki na amerykańskich indeksach giełdowych nikt nie sili się już na jakiekolwiek wymówki odnoszące się do czynników fundamentalnych, za to wszyscy jej entuzjaści - począwszy od tzw. analityków, poprzez dziennikarzy finansowych, a skończywszy na losowych internetowych komentatorach - z uderzającą beztroską powołują się na to, co było praprzyczyną wszystkich baniek ostatniego stulecia: otóż Fed obficie daje darmowe pieniądze (albo niedługo znowu zacznie dawać, albo jeszcze do niedawna dawał i nie wszystko zostało jeszcze przepompowane w giełdę), więc "tylko frajer nie bierze", a dające się policzyć na palcach jednej ręki techno-molochy, na których opierają się główne indeksy, przyjmą rzekomo dowolną ilość wirtualnej "płynności".
Innymi słowy, jeszcze nigdy w historii nie mieliśmy do czynienia nie tylko z podobną dozą spekulacyjnej bezmyślności, ale też z podobną dozą pasożytniczego samozadowolenia całkowicie świadomego fundamentalnie oszukańczej natury toczących się procesów. W świetle ponadczasowej praktycznej mądrości trudno zatem o bardziej podręcznikowy "punkt przegięcia", po przekroczeniu którego spęczniała nierzeczywistość musi gwałtownie ustąpić pola bezwzględnej rzeczywistości. Pozostaje zadać tu sobie pytanie, do jakiego stopnia przywykło się do brania tej pierwszej za bardziej rzeczywistą od tej drugiej - i jak uczciwie jest się gotowym przyjąć wszelkie konsekwencje pryśnięcia owej iluzji. To bowiem, jak daleko mogą sięgać rzeczone konsekwencje, jest kwestią równie ważną do przemyślenia, co trudną do wyobrażenia.
W samym środku bańki nieruchomościowej (2006-2007) wymówką dla konsekwentnego jej rozdymania było stwierdzenie, jakoby trwał fundamentalnie stabilny boom nieruchomościowy napędzany m.in. kumulacją azjatyckich oszczędności, korzystnymi zmianami w polityce banków i powstaniem bądź szerokim rozpowszechnieniem innowacji inwestycyjnych takich jak REIT-y czy aktywa zabezpieczone hipotecznie (MBS-y, ABS-y itp.).
Natomiast w kontekście obecnej hiperbańki na amerykańskich indeksach giełdowych nikt nie sili się już na jakiekolwiek wymówki odnoszące się do czynników fundamentalnych, za to wszyscy jej entuzjaści - począwszy od tzw. analityków, poprzez dziennikarzy finansowych, a skończywszy na losowych internetowych komentatorach - z uderzającą beztroską powołują się na to, co było praprzyczyną wszystkich baniek ostatniego stulecia: otóż Fed obficie daje darmowe pieniądze (albo niedługo znowu zacznie dawać, albo jeszcze do niedawna dawał i nie wszystko zostało jeszcze przepompowane w giełdę), więc "tylko frajer nie bierze", a dające się policzyć na palcach jednej ręki techno-molochy, na których opierają się główne indeksy, przyjmą rzekomo dowolną ilość wirtualnej "płynności".
Innymi słowy, jeszcze nigdy w historii nie mieliśmy do czynienia nie tylko z podobną dozą spekulacyjnej bezmyślności, ale też z podobną dozą pasożytniczego samozadowolenia całkowicie świadomego fundamentalnie oszukańczej natury toczących się procesów. W świetle ponadczasowej praktycznej mądrości trudno zatem o bardziej podręcznikowy "punkt przegięcia", po przekroczeniu którego spęczniała nierzeczywistość musi gwałtownie ustąpić pola bezwzględnej rzeczywistości. Pozostaje zadać tu sobie pytanie, do jakiego stopnia przywykło się do brania tej pierwszej za bardziej rzeczywistą od tej drugiej - i jak uczciwie jest się gotowym przyjąć wszelkie konsekwencje pryśnięcia owej iluzji. To bowiem, jak daleko mogą sięgać rzeczone konsekwencje, jest kwestią równie ważną do przemyślenia, co trudną do wyobrażenia.
Labels:
bank centralny,
ekonomia,
finanse,
giełda,
pasożytnictwo,
rynki finansowe,
spekulacja
Monday, January 29, 2024
Natychmiastowa gratyfikacja a żywot wegetatywny
Dodatnia preferencja czasowa to logicznie konieczny element struktury ludzkiego działania oznaczający, że zawsze wolimy zaspokoić swoje cele wcześniej niż później. Preferencja czasowa może być względnie niska, jak to ma miejsce w przypadku osób cierpliwie osiągających cele czasochłonne, lub też względnie wysoka, jak to ma miejsce w przypadku raptusów oczekujących natychmiastowej gratyfikacji, natomiast zawsze musi być dodatnia.
Innymi słowy, zerowa (a co dopiero ujemna) oraz nieskończona preferencja czasowa to dwie przeciwstawne sobie logiczne niemożliwości - lub też, ściślej rzecz ujmując, dwa stany rzeczy pozbawiające człowieka statusu podmiotu wolicjonalnego i czyniące go bytem czysto wegetatywnym.
Z jednej strony bytem czysto wegetatywnym byłby więc hipotetyczny człowiek doskonale apatyczny, który w nieskończoność odkładałby podjęcie jakiegokolwiek działania, wyrażając tym samym całkowitą obojętność względem zaspokojenia kiedykolwiek jakiegokolwiek celu. Z drugiej zaś strony całkowicie wegetatywny żywot wiódłby też człowiek, którego można by umownie nazwać wzorcowym przykładem "tiktokowego zombie" - tzn. kogoś o tak krótkim horyzoncie czasowym i tak wąskim zakresie uwagi, że nie byłby on w stanie zaangażować nawet minimalnych zasobów umysłowych w proces świadomego wyboru jakiegokolwiek celu i jakichkolwiek środków, zamiast tego podporządkowując się w sposób całkowicie reaktywny bezustannemu strumieniowi błyskawicznych bodźców płynących z otoczenia.
Choć oba wyżej wymienione przykłady są tzw. typami idealnymi, których ścisłe desygnaty mogą nie istnieć w doświadczalnej rzeczywistości, nie ulega raczej wątpliwości, w kierunku którego z nich w sposób wykładniczy zbliża się obecnie spora część społeczeństwa, a zwłaszcza pewnych grup demograficznych. Stąd coraz bardziej brzemienny w treść wniosek, że najważniejszym z ludzkich celów - warunkiem niezbędnym osiągania jakichkolwiek innych celów - jest baczne i skrupulatne dbanie o zachowanie statusu wolicjonalnego podmiotu, czyli nie skazanie się na to, co C. S. Lewis nazwał kiedyś znamiennie "zniesieniem człowieczeństwa". Nie trzeba bowiem dodawać, że wystarczająco szeroko zakrojone "zniesienie człowieczeństwa" rozumiane w opisywanym tu sensie byłoby tożsame ze zniesieniem ludzkości.
Innymi słowy, zerowa (a co dopiero ujemna) oraz nieskończona preferencja czasowa to dwie przeciwstawne sobie logiczne niemożliwości - lub też, ściślej rzecz ujmując, dwa stany rzeczy pozbawiające człowieka statusu podmiotu wolicjonalnego i czyniące go bytem czysto wegetatywnym.
Z jednej strony bytem czysto wegetatywnym byłby więc hipotetyczny człowiek doskonale apatyczny, który w nieskończoność odkładałby podjęcie jakiegokolwiek działania, wyrażając tym samym całkowitą obojętność względem zaspokojenia kiedykolwiek jakiegokolwiek celu. Z drugiej zaś strony całkowicie wegetatywny żywot wiódłby też człowiek, którego można by umownie nazwać wzorcowym przykładem "tiktokowego zombie" - tzn. kogoś o tak krótkim horyzoncie czasowym i tak wąskim zakresie uwagi, że nie byłby on w stanie zaangażować nawet minimalnych zasobów umysłowych w proces świadomego wyboru jakiegokolwiek celu i jakichkolwiek środków, zamiast tego podporządkowując się w sposób całkowicie reaktywny bezustannemu strumieniowi błyskawicznych bodźców płynących z otoczenia.
Choć oba wyżej wymienione przykłady są tzw. typami idealnymi, których ścisłe desygnaty mogą nie istnieć w doświadczalnej rzeczywistości, nie ulega raczej wątpliwości, w kierunku którego z nich w sposób wykładniczy zbliża się obecnie spora część społeczeństwa, a zwłaszcza pewnych grup demograficznych. Stąd coraz bardziej brzemienny w treść wniosek, że najważniejszym z ludzkich celów - warunkiem niezbędnym osiągania jakichkolwiek innych celów - jest baczne i skrupulatne dbanie o zachowanie statusu wolicjonalnego podmiotu, czyli nie skazanie się na to, co C. S. Lewis nazwał kiedyś znamiennie "zniesieniem człowieczeństwa". Nie trzeba bowiem dodawać, że wystarczająco szeroko zakrojone "zniesienie człowieczeństwa" rozumiane w opisywanym tu sensie byłoby tożsame ze zniesieniem ludzkości.
Subscribe to:
Posts (Atom)