Sztandarowym przykładem ogólnożyciowego infantylizmu w wymiarze doczesnym jest podejście zawarte w sformułowaniu „wszystko będzie dobrze” - tak jakby to, czy rzeczywiście będzie dobrze, w żadnym stopniu nie zależało od woli, wysiłku i determinacji osób stawiających czoła określonym wyzwaniom.
Z kolei sztandarowym przykładem ogólnożyciowego infantylizmu w wymiarze wiecznym jest podejście zawarte w sformułowaniu „już patrzy na nas z nieba”, tak jakby alternatywą dla nie mówienia źle o zmarłych musiało być fałszywe lukrowanie ich życia skutkujące ich natychmiastowym i uznaniowym wynoszeniem na prywatne ołtarze.
Tymczasem, chcąc ująć rzecz prawdziwie i uczciwie, należałoby mówić: ”nie wiem, jak będzie, ale postaram się, żeby było jak najlepiej” oraz „mam nadzieję, że już się oczyszcza ze złego”. Wszakże nic nie jest tak szkodliwe dla wiary, jak ckliwa życzeniowość, i tak szkodliwe dla nadziei, jak zadufana roszczeniowość. Nic zatem dziwnego, że w świecie ignorującym tak w gruncie rzeczy oczywistą konstatację tak obficie pleni się apatia i beznadzieja - i nic prostszego, jak uczynić pierwszy, zasadniczy krok na drodze do zmiany tego stanu rzeczy.
Monday, May 19, 2025
Monday, May 12, 2025
O konieczności zainteresowania Prawdą jako taką
Znane porzekadło o starożytnym rodowodzie głosi: "W sprawach pierwszorzędnych - jedność, w drugorzędnych - wolność, a we wszystkich - miłość". Trawestując je i przeszczepiając na grunt intelektualny czy też poznawczy, można je wyrazić w sposób następujący: "W sprawach pierwszorzędnych - pewność, w drugorzędnych - wątpliwość, a we wszystkich - interpretacyjna życzliwość".
Stąd o ile zjawiskami pożądanymi i poznawczo owocnymi mogą być dialektyczny spór, naukowy sceptycyzm i dojrzały samokrytycyzm, o tyle intelektualnie wyjaławiające muszą być wymysły takie jak "postmodernizm", "radykalny kontekstualizm", "bezwarunkowa otwartość" czy "różnorodność i inkluzywność" traktowane jako wartości same w sobie.
Innymi słowy, o ile różni ludzie mogą interesować się różnymi poszczególnymi prawdami, o tyle wszyscy ludzie muszą interesować się Prawdą jako taką, jeśli ludzkość nie ma się osunąć w stan intelektualnej ruiny, którego nie powstrzyma żadne zblazowane perorowanie o "życiu swoją prawdą", nie zatuszuje żadna sofistyczna paplanina o "braterskim dialogu", ani nie obłaskawi żadne ckliwe pustosłowie o "pięknym różnieniu się".
Stąd o ile zjawiskami pożądanymi i poznawczo owocnymi mogą być dialektyczny spór, naukowy sceptycyzm i dojrzały samokrytycyzm, o tyle intelektualnie wyjaławiające muszą być wymysły takie jak "postmodernizm", "radykalny kontekstualizm", "bezwarunkowa otwartość" czy "różnorodność i inkluzywność" traktowane jako wartości same w sobie.
Innymi słowy, o ile różni ludzie mogą interesować się różnymi poszczególnymi prawdami, o tyle wszyscy ludzie muszą interesować się Prawdą jako taką, jeśli ludzkość nie ma się osunąć w stan intelektualnej ruiny, którego nie powstrzyma żadne zblazowane perorowanie o "życiu swoją prawdą", nie zatuszuje żadna sofistyczna paplanina o "braterskim dialogu", ani nie obłaskawi żadne ckliwe pustosłowie o "pięknym różnieniu się".
Tuesday, May 6, 2025
Kluczowe lekcje od jednego z ostatnich gigantów
Czas gigantów przeminął już niemal całkowicie: bardzo niewiele jest już żyjących osób, które ponad wszelką wątpliwość można zaliczyć do kategorii historycznie najwybitniejszych i powszechnie inspirujących przedstawicieli swoich dyscyplin, takich jak Ludwig von Mises w obszarze ekonomii, J.R.R. Tolkien w obszarze literatury mitotwórczej czy Fulton Sheen w obszarze oratorskiej medialnej ewangelizacji.
Niemniej pojedynczy giganci nie tylko wciąż pozostają przy życiu, ale też dopiero teraz wygaszają swoją zawodową aktywność, przekazując swoją imponującą schedę następcom, którzy, jakkolwiek kompetentni by się nie wydawali, wyraźnie ustępują jednak swoim mentorom pod względem wirtuozerskiego rozmachu i niepodrabialnego stylu bycia.
Jednym z owych ostatnich gigantów jest przechodzący właśnie w wieku 94 lat w stan względnego spoczynku Warren Buffett, który nie tylko cieszy się powszechną opinią najwybitniejszego inwestora w historii, ale też może się poszczycić sukcesami tak konkretnymi, że rzeczoną opinię można uznać za osąd ze wszech miar obiektywny i bezsporny. Wszakże nikomu innemu nie udało się zwyczajnie pomnażać pieniędzy tak długo, tak konsekwentnie, tak spektakularnie i w gruncie rzeczy tak prosto w sensie ścisłego trzymania się niewielkiego zbioru łatwo zrozumiałych, zdroworozsądkowych i publicznie głoszonych zasad.
Stąd o ile można mieć wiele zastrzeżeń co do politycznych czy ogólnie pozainwestycyjnych przekonań Buffetta, o tyle warto podkreślić na przykładzie jego kariery, że, jak każdy gigant czy geniusz w swojej dyscyplinie, zawdzięcza on swój sukces połączeniu wyjątkowego talentu z pokornym uznaniem istnienia ponadczasowych prawideł opisujących obiektywny porządek rzeczywistości - na tej samej zasadzie, na jakiej Carl Menger czy Ludwig von Mises badali podobne prawidła występujące w obszarze logicznej struktury ludzkiego działania, a Bach czy Mozart analogiczne reguły rządzące logiczną strukturą muzycznych dźwięków.
Niezależnie zatem od tego, czy ktoś zajmuje się dziedziną teoretyczną, czy też praktyczną, powinien on przyswoić sobie przekonanie, że jakość rezultatów jest pochodną ambitnej wirtuozerii na poziomie szczegółu (czyli każdorazowego zastosowania pewnych fundamentalnych zasad) oraz ascetycznej pokory na poziomie ogółu (czyli nie buntowania się przeciwko owym zasadom i nie szukania żadnych efekciarskich dróg na skróty). Każdy może być wdzięczny Buffettowi przynajmniej za nadzwyczaj wyrazistą ilustrację tej kluczowej lekcji, która - w świecie wszechobecnego szukania dróg na skróty prowadzącego do epidemii miałkości i hipertrofii tandety - okazuje się nie tylko ponadczasowa, ale też szczególnie dziś aktualna.
Niemniej pojedynczy giganci nie tylko wciąż pozostają przy życiu, ale też dopiero teraz wygaszają swoją zawodową aktywność, przekazując swoją imponującą schedę następcom, którzy, jakkolwiek kompetentni by się nie wydawali, wyraźnie ustępują jednak swoim mentorom pod względem wirtuozerskiego rozmachu i niepodrabialnego stylu bycia.
Jednym z owych ostatnich gigantów jest przechodzący właśnie w wieku 94 lat w stan względnego spoczynku Warren Buffett, który nie tylko cieszy się powszechną opinią najwybitniejszego inwestora w historii, ale też może się poszczycić sukcesami tak konkretnymi, że rzeczoną opinię można uznać za osąd ze wszech miar obiektywny i bezsporny. Wszakże nikomu innemu nie udało się zwyczajnie pomnażać pieniędzy tak długo, tak konsekwentnie, tak spektakularnie i w gruncie rzeczy tak prosto w sensie ścisłego trzymania się niewielkiego zbioru łatwo zrozumiałych, zdroworozsądkowych i publicznie głoszonych zasad.
Stąd o ile można mieć wiele zastrzeżeń co do politycznych czy ogólnie pozainwestycyjnych przekonań Buffetta, o tyle warto podkreślić na przykładzie jego kariery, że, jak każdy gigant czy geniusz w swojej dyscyplinie, zawdzięcza on swój sukces połączeniu wyjątkowego talentu z pokornym uznaniem istnienia ponadczasowych prawideł opisujących obiektywny porządek rzeczywistości - na tej samej zasadzie, na jakiej Carl Menger czy Ludwig von Mises badali podobne prawidła występujące w obszarze logicznej struktury ludzkiego działania, a Bach czy Mozart analogiczne reguły rządzące logiczną strukturą muzycznych dźwięków.
Niezależnie zatem od tego, czy ktoś zajmuje się dziedziną teoretyczną, czy też praktyczną, powinien on przyswoić sobie przekonanie, że jakość rezultatów jest pochodną ambitnej wirtuozerii na poziomie szczegółu (czyli każdorazowego zastosowania pewnych fundamentalnych zasad) oraz ascetycznej pokory na poziomie ogółu (czyli nie buntowania się przeciwko owym zasadom i nie szukania żadnych efekciarskich dróg na skróty). Każdy może być wdzięczny Buffettowi przynajmniej za nadzwyczaj wyrazistą ilustrację tej kluczowej lekcji, która - w świecie wszechobecnego szukania dróg na skróty prowadzącego do epidemii miałkości i hipertrofii tandety - okazuje się nie tylko ponadczasowa, ale też szczególnie dziś aktualna.
Monday, May 5, 2025
"Pomarańczowy papież" to ostatnia rzecz, którą można się gorszyć wśród kuriozów obecnego czasu
Mandarynkowy mandaryn zamieścił ostatnio na swoim oficjalnym profilu społecznościowym obrazek przedstawiający jego samego jako papieża, sugerując krotochwilnie, że całkiem dobrze sprawdziłby się w tej roli. W odpowiedzi wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu wyraziło swoje ostentacyjne zniesmaczenie czy też oburzenie faktem, że najważniejszy polityczny przywódca świata pozwala sobie na taki sztubacki humor, który - w ich odbiorze - godzi w powagę instytucji papiestwa, a może nawet całego Kościoła.
Tymczasem dużo bardziej znamienny zdaje się być w tym kontekście fakt, jak wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu w ogóle nie zżymnęło się na tę krotochwilę, a wręcz uczciwie nad nią przez chwilę podumało. Wynika to być może stąd, że o kuriozalności dzisiejszego świata w dużo mniejszym stopniu świadczy to, że nominalnie najbardziej wpływowy polityk globu pozwala sobie na sztubackie obrazkowe żarty, niż to, że - gdyby, per impossibile - owe żarty stały się rzeczywistością, mogłaby to być rzeczywistość mimo wszystko mniej niepokojąca i gorsząca od rzeczywistości, w której - rzekomo zgodnie z literą prawa i wszelkimi oficjalnymi kryteriami - za przewodzenie Kościołowi biorą się figury regularnie raczące wiernych oślizłą, czołobitną wobec świata doczesnego sofistyką kojarzącą się jednoznacznie z wężowym: "Czy rzeczywiście Bóg tak powiedział?".
Innymi słowy, narcystyczne wygłupy pomarańczowego człowieka zdają się być zwłaszcza w tym kontekście najwyżej niestosownymi figlami, biorąc pod uwagę, że jak najbardziej realną alternatywą wobec podobnych figlarnych fantazji może być śmiertelnie poważnie traktowana kontynuacja złośliwego, wyrachowanego dzieła rozbijania od środka instytucji mającej spełniać rolę niezniszczalnej skały. Nie sposób wszakże uciec od wniosku, że w porównaniu do tak eschatologicznie wręcz alarmującego zjawiska kabotyńskie popisy politycznych mitomanów są niemal ujmująco uczciwe w przedstawianiu ich immanentnej natury.
Tymczasem dużo bardziej znamienny zdaje się być w tym kontekście fakt, jak wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu w ogóle nie zżymnęło się na tę krotochwilę, a wręcz uczciwie nad nią przez chwilę podumało. Wynika to być może stąd, że o kuriozalności dzisiejszego świata w dużo mniejszym stopniu świadczy to, że nominalnie najbardziej wpływowy polityk globu pozwala sobie na sztubackie obrazkowe żarty, niż to, że - gdyby, per impossibile - owe żarty stały się rzeczywistością, mogłaby to być rzeczywistość mimo wszystko mniej niepokojąca i gorsząca od rzeczywistości, w której - rzekomo zgodnie z literą prawa i wszelkimi oficjalnymi kryteriami - za przewodzenie Kościołowi biorą się figury regularnie raczące wiernych oślizłą, czołobitną wobec świata doczesnego sofistyką kojarzącą się jednoznacznie z wężowym: "Czy rzeczywiście Bóg tak powiedział?".
Innymi słowy, narcystyczne wygłupy pomarańczowego człowieka zdają się być zwłaszcza w tym kontekście najwyżej niestosownymi figlami, biorąc pod uwagę, że jak najbardziej realną alternatywą wobec podobnych figlarnych fantazji może być śmiertelnie poważnie traktowana kontynuacja złośliwego, wyrachowanego dzieła rozbijania od środka instytucji mającej spełniać rolę niezniszczalnej skały. Nie sposób wszakże uciec od wniosku, że w porównaniu do tak eschatologicznie wręcz alarmującego zjawiska kabotyńskie popisy politycznych mitomanów są niemal ujmująco uczciwe w przedstawianiu ich immanentnej natury.
Labels:
absurd,
humor,
infiltracja,
katolicyzm,
kościół,
sofistyka
Friday, May 2, 2025
Merkantylizm, protekcjonizm i militaryzm jako elementy kryptomarksistowskiej wizji świata
Merkantylizm, protekcjonizm i militaryzm to naturalnie doktryny starsze od marksizmu, niemniej ich wspólnym, implicite przyjmowanym mianownikiem jest de facto marksistowska wizja świata i panujących w nim relacji, zwłaszcza gospodarczych: wizja, zgodnie z którą wymiana handlowa jest grą o sumie zerowej, "interesy gospodarcze" poszczególnych społeczeństw (przede wszystkim społeczeństw "centralnych" i "peryferyjnych") są ze sobą immanentnie skonfliktowane, umowy o wolnym handlu czy inwestycje z udziałem zagranicznego kapitału są z definicji "imperialistyczną pułapką" zastawianą na "proletariackie kolonie", a gorąca wojna stanowi nieuchronną kulminację nieusuwalnych napięć w międzynarodowych stosunkach gospodarczych.
A zatem, o ile klasyczni merkantyliści, protekcjoniści i militaryści siłą rzeczy nie mogli wiedzieć, że są kryptomarksistami, o tyle dla dzisiejszych neomerkantylistów, neoprotekcjonistów i neomilitarystów powinna to być rzecz oczywista. Tym większą oczywistością powinno to być przy tym dla ogółu ludzi dobrej woli, którzy - wiedząc doskonale, jak niezrównanie niszczycielską, demoralizującą i diabelsko nikczemną doktryną jest marksizm - powinni niezawodnie obnażać jej ideologicznych krewniaków i dawać niezłomny odpór wszystkim tym, którzy pod ich banderami gotowi są rujnować świat. W rzeczonych kwestiach nikt nie może się już dziś wiarygodnie wymawiać ignorancją - a więc bierność czy naiwna aprobata wobec wyrachowanych niszczycieli globalnej międzyludzkiej współpracy musi być dziś uznana za tożsamą z czynnym stanięciem w ich szeregach, co jest ostatnią rzeczą, na jaką zasługują nasi bliźni.
A zatem, o ile klasyczni merkantyliści, protekcjoniści i militaryści siłą rzeczy nie mogli wiedzieć, że są kryptomarksistami, o tyle dla dzisiejszych neomerkantylistów, neoprotekcjonistów i neomilitarystów powinna to być rzecz oczywista. Tym większą oczywistością powinno to być przy tym dla ogółu ludzi dobrej woli, którzy - wiedząc doskonale, jak niezrównanie niszczycielską, demoralizującą i diabelsko nikczemną doktryną jest marksizm - powinni niezawodnie obnażać jej ideologicznych krewniaków i dawać niezłomny odpór wszystkim tym, którzy pod ich banderami gotowi są rujnować świat. W rzeczonych kwestiach nikt nie może się już dziś wiarygodnie wymawiać ignorancją - a więc bierność czy naiwna aprobata wobec wyrachowanych niszczycieli globalnej międzyludzkiej współpracy musi być dziś uznana za tożsamą z czynnym stanięciem w ich szeregach, co jest ostatnią rzeczą, na jaką zasługują nasi bliźni.
Labels:
marksizm,
merkantylizm,
militaryzm,
protekcjonizm,
współpraca
Monday, April 14, 2025
Nie sześciowymiarowe szachy, a najwyżej wyjątkowo bezwstydna zabawa w obrotową kozę
Wszyscy pamiętają zapewne stary dowcip z kozą i rabinem w rolach głównych: wedle rabinicznej mądrości najpewniejszym sposobem na osiągnięcie świętego spokoju jest wprowadzenie kozy do ciasnego mieszkania z jazgoczącą żoną i wrzeszczącymi dziećmi, a następnie jej wyprowadzenie.
Siermiężna etatystyczna manipulacja przebiega dokładnie na tych samych zasadach: najpierw uchwala się nowe haracze, wywołuje się inflację, ciska się zwykłemu człowiekowi pod nogi kolejne "regulacyjne" przeszkody albo wprowadza się ideologiczną kryptocenzurę, a następnie oczekuje się od ludu peanów wdzięczności za łaskawe wycofanie przynajmniej części tych uciążliwości.
Przy czym do tej pory dla zachowania przynajmniej minimum pozorów kozę wyprowadzało się na ogół dopiero po "zmianie warty" - celem podkreślenia, że to tamci ją kupili, a myśmy sprzedali. Tymczasem obecnie - i bezwzględny prym wiedzie tu mandarynkowy mandaryn - kozę na przemian wprowadza się i wyprowadza raz za razem i z dnia na dzień, tak że można w ciągu jednej nocy zostać np. wielkim dobroczyńcą gigantów przemysłu elektronicznego wskutek nadania im przywileju niepłacenia haraczu, jakim chwilę wcześniej - podobno po raz pierwszy w sposób wiążący - postanowiło się obłożyć wszystkich.
Podsumowując, w ramach kolejnej fazy testowania tego, czy proces intelektualnego wydrążania społeczeństwa przebiega bez zakłóceń, kozę wprowadza i wyprowadza się już na modłę nie "demokratyczną", ale idiokratyczną. Mając więc świadomość tego, jak uwłaczająco prymitywny jest to test, pozostaje zachować nadzieję, że póki co wypadnie on dla testerów zdecydowanie niepomyślnie, nie utwierdzając niemal nikogo w przekonaniu, że gwałtowne miotanie się we własnej niezborności jest przejawem gry w sześciowymiarowe szachy.
Siermiężna etatystyczna manipulacja przebiega dokładnie na tych samych zasadach: najpierw uchwala się nowe haracze, wywołuje się inflację, ciska się zwykłemu człowiekowi pod nogi kolejne "regulacyjne" przeszkody albo wprowadza się ideologiczną kryptocenzurę, a następnie oczekuje się od ludu peanów wdzięczności za łaskawe wycofanie przynajmniej części tych uciążliwości.
Przy czym do tej pory dla zachowania przynajmniej minimum pozorów kozę wyprowadzało się na ogół dopiero po "zmianie warty" - celem podkreślenia, że to tamci ją kupili, a myśmy sprzedali. Tymczasem obecnie - i bezwzględny prym wiedzie tu mandarynkowy mandaryn - kozę na przemian wprowadza się i wyprowadza raz za razem i z dnia na dzień, tak że można w ciągu jednej nocy zostać np. wielkim dobroczyńcą gigantów przemysłu elektronicznego wskutek nadania im przywileju niepłacenia haraczu, jakim chwilę wcześniej - podobno po raz pierwszy w sposób wiążący - postanowiło się obłożyć wszystkich.
Podsumowując, w ramach kolejnej fazy testowania tego, czy proces intelektualnego wydrążania społeczeństwa przebiega bez zakłóceń, kozę wprowadza i wyprowadza się już na modłę nie "demokratyczną", ale idiokratyczną. Mając więc świadomość tego, jak uwłaczająco prymitywny jest to test, pozostaje zachować nadzieję, że póki co wypadnie on dla testerów zdecydowanie niepomyślnie, nie utwierdzając niemal nikogo w przekonaniu, że gwałtowne miotanie się we własnej niezborności jest przejawem gry w sześciowymiarowe szachy.
Friday, March 28, 2025
O roli podkreślania właściwej hierarchii pojęć
Najbardziej odwieczna i niebezpieczna forma wichrzycielstwa polega nie na frontalnym atakowaniu tego, co pierwszorzędne, konieczne i fundamentalne, ale na obłudnym zamienianiu go miejscami z tym, co drugorzędne, przygodne i poboczne. Polega to więc, przykładowo, na stawianiu kontekstu nad regułą, interpretacji nad faktem, odbioru nad treścią, dialogu nad prawdą, kompromisu nad sprawiedliwością, wrażenia nad wydarzeniem itd.
Innymi słowy, mowa tu nie o jawnym relatywizmie, sceptycyzmie czy nihilizmie, ani nawet nie o konsekwentnej sofistyce, tylko o oślizłym podkopywaniu podstawowej kultury umysłowej połączonym z regularnym wypowiadaniem pustych słów i wykonywaniem pustych gestów mających świadczyć o tym, że jest się bardzo zatroskanym o jej stan.
Nie trzeba dodawać, że jedynym skutecznym sposobem przeciwstawiania się temu procederowi jest tym bardziej stanowcze dbanie o to, żeby przy każdej okazji podkreślać właściwą hierarchię pojęć, kategorii i zjawisk. Jeśli zaś będzie się w wyniku tego oskarżonym o "rygoryzm" i "fanatyzm" - czy w najlepszym razie o przesadę i nadgorliwość - wówczas należy z satysfakcją odnotować fakt, że rozmówca nie został jeszcze całkowicie znieczulony na kwestię stosunku do prawdy.
Innymi słowy, mowa tu nie o jawnym relatywizmie, sceptycyzmie czy nihilizmie, ani nawet nie o konsekwentnej sofistyce, tylko o oślizłym podkopywaniu podstawowej kultury umysłowej połączonym z regularnym wypowiadaniem pustych słów i wykonywaniem pustych gestów mających świadczyć o tym, że jest się bardzo zatroskanym o jej stan.
Nie trzeba dodawać, że jedynym skutecznym sposobem przeciwstawiania się temu procederowi jest tym bardziej stanowcze dbanie o to, żeby przy każdej okazji podkreślać właściwą hierarchię pojęć, kategorii i zjawisk. Jeśli zaś będzie się w wyniku tego oskarżonym o "rygoryzm" i "fanatyzm" - czy w najlepszym razie o przesadę i nadgorliwość - wówczas należy z satysfakcją odnotować fakt, że rozmówca nie został jeszcze całkowicie znieczulony na kwestię stosunku do prawdy.
Labels:
logika,
nihilizm,
prawda,
relatywizm,
sceptycyzm,
sofistyka
Subscribe to:
Posts (Atom)