Saturday, December 19, 2020

O zdrowym sceptycyzmie wobec nieznanych specyfików: podejście heurystyczne

W kwestii podejścia do "oczywistego farmaceutyku" laicy niemal z definicji zmuszeni są do posługiwania się zasadami heurystycznymi. Żadne alternatywne rozwiązanie nie byłoby tu uzasadnione, gdyż ślepe opieranie się na "autorytecie ekspertów" byłoby rezygnacją nie tylko z intelektualnego instynktu samozachowawczego, ale też z właściwie rozumianego ducha nauki, w świetle którego większość nie musi mieć racji, zwłaszcza jeśli chodzi o sądy prospektywne.

Wspomniane zasady heurystyczne stwarzają tymczasem znaczne pole dla zdrowego sceptycyzmu. Wystarczy wymienić tu trzy z nich:

1. Zasada optymalizacji ryzyka. Mając do wyboru ryzyko znane i względnie umiarkowane lub ryzyko nieznane (a więc potencjalnie fatalne), rozsądnie jest wybrać to pierwsze. Grupy niskiego ryzyka w sposób w pełni uzasadniony mogą więc uznać groźbę znanej i mało śmiertelnej choroby za rzecz mniej niebezpieczną niż groźby związane z niepewnym środkiem zaradczym. W wymiarze prospektywnym jest tak wręcz z definicji, bo nie da się powiedzieć nic konkretnego o długofalowych skutkach ubocznych nowego specyfiku w momencie oddawania go do masowego użytku.

2. Zasada ograniczonej racjonalności. Mając do czynienia z produktem, który wedle zdroworozsądkowej definicji oparty jest na technologii eksperymentalnej (tzn. nigdy wcześniej nie dopuszczonej do stosowania na ludziach), rozsądną jest niechęć do wejścia w rolę "królika doświadczalnego". W odpowiedzi bywa się nieraz zarzucanym rzekomymi "eksperckimi danymi", z których ma wynikać, że rzeczona technologia wcale nie jest eksperymentalna, bo np. istnieją już pokrewne produkty "nieeksperymentalne" tworzone w oparciu o "tę samą zasadę" itp., ale tu właśnie znajduje zastosowanie zasada ograniczonej racjonalności, tzn. świadomości ograniczoności czasu i zasobów kompetencyjnych laika. Innymi słowy, jako że tego rodzaju "wiadomości suplementarnych" nie da się na ogół z laickiego punktu widzenia rzetelnie zweryfikować (podobnie jak istniejących zawsze głosów sprzeciwu wychodzących od "ekspertów mniejszościowych"), nie powinny one wpływać na percepcję faktu bazowego, tzn. faktu, że zgodnie z pierwotnym przekazem podanym do publicznego użytku ma się do czynienia z eksperymentalnym novum. Czyli ze zjawiskiem, które roztropność nakazuje przyjmować z naturalnym dystansem.

3. Zasada zademonstrowanej preferencji. Jeśli producenci pewnych specyfików w pierwszej kolejności zapewniają sobie immunitet od odpowiedzialności za wszelkie ich niepożądane skutki, to tym samym przyznają oni, że owe skutki nie tylko mogą zaistnieć, ale też mogą być na tyle poważne, by - w razie braku wspomnianego immunitetu - w stopniu znaczącym nadszarpnąć ich zasoby finansowe w przypadku konieczności wypłaty odszkodowań. Jest to fakt ważący więcej niż choćby i najbardziej solenne zapewnienia co do bezpieczeństwa rzeczonych specyfików, gdyż czyny znaczą więcej niż słowa, a jurydyczne czyny znaczą dużo więcej niż marketingowe słowa.

Dodatkowym atutem powyższych zasad jest to, że mają one powszechne zastosowanie, a więc nie wymagają przyjęcia dodatkowych założeń o charakterze bioetycznym czy politycznym (co nie znaczy oczywiście, że nad przyjęciem podobnych założeń nie należy się poważnie zastanowić). Uprawomocniają więc one postawę sceptycznego dystansu - tzn. decyzję o niestawaniu w pierwszym szeregu użytkowników - nawet wówczas, gdy nie mamy ani moralnych zastrzeżeń co do natury danego produktu, ani moralnych podejrzeń co do intencji jego producentów czy dystrybutorów. Tylko tyle i aż tyle.

Sunday, December 13, 2020

Plain Old Free Market Capitalism and its Parodies

"Sustainable capitalism" means imposed stagnation, the elimination of creative destruction, and permanent Keynesian feudalism. "Inclusive capitalism" means degrading paternalism, ideological intimidation, and the demand for strict collaboration with one's self-proclaimed political overlords. "Stakeholder capitalism" means the suppression of entrepreneurial independence and permanent regime uncertainty for businesspeople who abhor cronyism.

Whenever you hear someone advocating for any of the above, not for plain old free market capitalism, know that you are dealing with a stale totalitarian parading in supposedly new clothes (which are actually equally stale). Know thy enemy, especially as he is getting smugly emboldened (or flagrantly desperate). Capitalism has been destroyed, poisoned, crippled, and infiltrated too many times to tolerate such shenanigans any more.

Thursday, December 3, 2020

Świadectwo w nieznanej godzinie

Katolik umocniony cnotami roztropności i pokory zachowuje ostrożność w uleganiu apokaliptycznej gorliwości – nie dlatego, że jest ona czymś złym, ale dlatego, żeby nie zmarnotrawić owej jak najbardziej dobrej rzeczy przed wyznaczonym czasem.

Z jednej zatem strony nie powinien on ulegać przekonaniu, że zna „dzień i godzinę”, z drugiej jednak strony powinien bacznie rozpoznawać znaki czasu – zarówno oświecając je światłem naturalnego rozumu, jak i pozwalając, aby zostały one oświecone światłem nadprzyrodzonej wiary. Wtedy więc, gdy owe znaki nie tylko stają się nadzwyczaj częste, ale również tworzą spójną sekwencję proroczych wskazówek i powiązanych z nimi ostrzeżeń, należy, łącząc beznamiętną logikę ze świętym zapałem, poważnie przygotować się na możliwość nadchodzącego przełomu.

Z pełną odpowiedzialnością można już dziś stwierdzić, że podobna sekwencja znaków została przekazana wszystkim tym, którzy „mają uszy, by słuchać”. Ostatnich dwieście lat to okres, w którym Pośredniczka Wszystkich Łask wyjątkowo często objawiała się członkom Kościoła Walczącego, przestrzegając ich nade wszystko przed tym, że realizowany jest konsekwentny, długoterminowy plan wypełnienia szeregów duchowieństwa wilkami w owczej skórze. Innymi słowy, przestrzegała Ona przed tym, że instytucja mająca dane z nieba prawo zacieśnienia bądź rozluźniania przymierza między niebem a ziemią będzie poddawana nieprzejednanemu naciskowi na to, żeby owo przymierze całkowicie rozwiązać. La Salette, Fatima i Akita głoszą to samo orędzie – walka toczona przez Kościół Walczący będzie się przenosić w coraz większym stopniu do jego wnętrza. A jako że nie sposób niczym posolić soli, która utraciła swój smak, wewnętrzna walka o duszę Kościoła może być bez przesady traktowana jako walka o głębokim rysie eschatologicznym.

Owa bezprecedensowa seria objawień – a także uwidaczniane przez nią niszczycielskie procesy – nie były ignorowane przez osoby pielęgnujące w sobie duchową wrażliwość połączoną z intelektualną bacznością. Św. Pius X zdemaskował z nieomylną precyzją główne intelektualne narzędzie służące odśrodkowej deformacji Kościoła i jego przesłania. Był nim i jest modernizm, „synteza wszystkich herezji”, a więc herezja ostateczna, nie tyle odłączająca od Kościoła na rzecz świata, ale usiłująca pojednać Kościół ze światem – dążąca do tego, żeby Kościół stał się świecki, a tym samym przez świat kochany.

Pomimo heroicznych prób powstrzymania owego „konia trojańskiego w mieście Boga”, modernizm odniósł poważne zwycięstwo w połowie lat 60-tych, przeobrażając się w głównym nurcie eklezjalnego przekazu z „syntezy wszystkich herezji” w rzekomy zwiastun „nowej wiosny” Kościoła. Jako że jednak – co niestrudzenie podkreślali wielcy katoliccy myśliciele pokroju Reginalda Garrigou-Lagrange’a i Dietricha von Hildebranda – za ponury żart musi być uznane dokonywanie odnowy poprzez odrzucanie fundamentu, wspomniana „nowa wiosna” okazała się z perspektywy czasu długą, mroźną zimą. Zimą pobrzmiewającą przestrogami z La Salette, Fatimy i Akity.

Znamienne jest w tym kontekście również to, jak istotną rolę w utorowaniu drogi dla owej wewnętrznej rewolucji odegrały rewolucje zewnętrzne. Rewolucja francuska dała ludzkości przedsmak destrukcyjnego potencjału politycznie zorganizowanych tendencji egalitarystycznych, kolektywistycznych, antropocentrycznych i bezbożniczych, zaś rewolucja bolszewicka wykorzystała ów potencjał w całej jego krwiożerczej pełni. Owe dwa przewroty miały na celu możliwie całkowite zniszczenie greckich, rzymskich i przede wszystkim katolickich fundamentów cywilizacji – lub przynajmniej zasianie w umysłach ludzkich zasadniczej wątpliwości co do ich ponadczasowej trwałości i ochronnej mocy. Na tym jednak, wbrew pozorom, nie zakończyło się mącicielskie dzieło „rządców świata tych ciemności”. Przeciwnie, w istotnym sensie był to dopiero początek jego kulminacyjnej fazy.

Jak słusznie przedstawił sprawę C. S. Lewis w przytaczanej przez siebie diabelskiej korespondencji, Nieprzyjaciel działa zawsze na wielu równoległych frontach, a wszczynane przez niego rewolty mają różne terminy zapadalności. W tym samym więc czasie, kiedy jedna połowa świata była rujnowana przez ideologię marksizmu-leninizmu, w drugiej połowie świata – korzystając z globalnego polityczno-militarnego zamętu – coraz mocniejszy przyczółek zdobywała ideologia modernizmu. Kiedy zaś marksizm-leninizm wypalił się w swoim niszczycielskim szale, pozostawiając po sobie cywilizacyjne zgliszcza, dobrze już zakorzeniony modernizm podniósł wysoko sztandar rzekomej cywilizacyjnej odnowy. Jego przesłanie było następujące: aby podźwignąć się z gruzów, powojenny świat wciąż potrzebuje „chrześcijańskiego ducha”, ale musi być to duch „zaktualizowany” i dopasowany do „nowych realiów”, nie tyle nauczający świat, co z nim dialogujący, i nie tyle przewodzący światu, co mu towarzyszący. Innymi słowy, było to przesłanie ostentacyjnie negujące upadłą naturę świata, ogłaszając go niezależnym źródłem konstruktywnych wartości.

Tym samym oficjalny tryumf modernizmu w przestrzeni eklezjalnej, mający miejsce w połowie lat 60-tych, otworzył szeroko bramę dla najnowszej i być może ostatecznej świeckiej rewolucji. Rewolucja ta, niczym potwór Pana Cogito, jest pozbawiona konkretnych wymiarów i kształtów, co sprawia, że nosi ona wiele imion. Czasem jest ona nazywana rewolucją seksualną, czasem rewolucją New Age’owską, czasem zaś – nomen omen – rewolucją postmodernistyczną. Żadne z niniejszych określeń nie uchwytuje jednak w pełni jej jednocześnie nieforemnej i deformacyjnej natury, która – używając frazy Miłosza – „wydziedzicza przestrzeń z przedmiotów”.

O ile rewolucja francuska i bolszewicka proponowały swoim stronnikom udział w wielkim dziele niszczenia rzeczywistości, o tyle rewolucja modernistyczna i postmodernistyczna wzywają swoich stronników do budowania w jej miejsce nierzeczywistości. O ile jakobini i bolszewicy rzucali otwarte wyzwanie Prawdzie, Dobru i Pięknu, szerząc kłamstwo, zbrodnię i brzydotę, o tyle ich późni następcy uważają, że udało im się przezwyciężyć całą powyższą dychotomię, w związku z czym ich ulubionymi środkami wyrazu są ostentacyjny bełkot, histeryczna roszczeniowość i groteskowa pstrokacizna – nie tyle „antytranscendentalia”, co „pseudotranscendentalia”, nie tyle wywrotowe przeciwieństwa powszechnych właściwości bytu, co ich szydercze atrapy. I o ile marksistowska „walka klas” stanowiła jednoznaczną pochwałę destrukcji, o tyle współczesna ideologia nierzeczywistości stanowi pochwałę nie tolkienowskiej „subkreacji” – czyli bycia twórczym jako stworzenie powstałe na obraz i podobieństwo Stwórcy – ale „autokreacji”, czyli bluźnierczej sugestii, jakoby stworzenie było równe Stwórcy, a zatem podobnie jak On zdolne do tworzenia czegoś z niczego.

Ów finalny przewrót zawiera w swej niewymiarowości i bezkształtności „miękkie” wersje wszystkich swoich poprzedników. Klasyczny marksizm, postulujący klasową wojnę na śmierć i życie na płaszczyźnie materialnej, został zastąpiony neomarksizmem, przenoszącym ową wojnę na obszar szeroko rozumianej tożsamości i kultury, gdzie może się ona toczyć na nieograniczonej liczbie frontów, trwając w postaci permanentnej ideologicznej awantury. Klasyczny scjentyzm, postulujący „ubóstwienie” człowieka poprzez uzyskanie przez niego absolutnej kontroli nad światem natury, w tym możliwości „transhumanistycznej” automodyfikacji, został zastąpiony ludycznym gadżeciarstwem, zamykającym człowieka w pułapce wirtualnej jałowizny i algorytmicznej manipulacji. Klasyczny totalitaryzm, postulujący całkowite podporządkowanie masy rządzonych wąskiej kaście rządzących, został zastąpiony totalitaryzmem demokratyczno-redystrybucyjnym, profetycznie opisywanym przez Frederica Bastiata jako „wielka fikcja, dzięki której każdy próbuje żyć kosztem wszystkich pozostałych”. Zaś klasyczne pogaństwo, postulujące oddawanie czci ubóstwionym siłom natury, zostało zastąpione swoją moralistyczno-terapeutyczną namiastką, nakazującą upokarzające płaszczenie się człowieka przed tym, co w hierarchii stworzenia stoi nieskończenie niżej od niego.

Co znamienne, najbardziej charakterystycznym wspólnym mianownikiem owych zazębiających się ideologicznych nurtów jest atak na małżeństwo i rodzinę, przyjmujący formę feministyczną, farmakratyczną, socjalistyczną lub neomaltuzjańską, a często wszystkie te formy na raz. W ramach kolejnej eschatologicznej refleksji można więc z pełną odpowiedzialnością powtórzyć tu za siostrą Łucją dos Santos, wizjonerką fatimską, że „ostateczna bitwa między Panem a królestwem szatana” rozgrywa się już na wszystkich kluczowych frontach.

Trzeba też zauważyć, że opisywany tu finalny przewrót, choć pozostaje niezmienny w swej zasadniczej treści, przyjmuje jednocześnie coraz bardziej otwarte i rażące formy. Od pozornie wyrafinowanej Sartre’owskiej formuły „egzystencja poprzedza esencję”, poprzez demonstracyjnie sybarycki slogan „seks, narkotyki i rock’n’roll”, przeszedł on, jak się zdaje, do swojej postaci finalnej: infantylnie wulgarnego, nieartykułowanego, straszno-śmiesznego skowytu kierowanego pod adresem obiektywnej rzeczywistości.

Czy jest to skowyt bardziej straszny, czy śmieszny, to wbrew pozorom bardzo istotne pytanie, nad którym należy się głębiej zastanowić. Zanim się to jednak uczyni, trzeba zwrócić uwagę na fakt, że tryumf eklezjalnego modernizmu nie tylko przygotował grunt pod tryumf świeckiego postmodernizmu, ale też wszedł z tym drugim w chorobliwą symbiozę przyspieszającą dojrzewanie obu niniejszych ideologii. Stąd coraz mniej zaskakująco brzmią dziś wizjonerskie słowa Sługi Bożego Fultona Sheena, który już kilkadziesiąt lat temu przeczuwał coraz pełniejsze objawienie się antykościoła – „mistycznego ciała Antychrysta, które we wszystkich zewnętrznych przejawach będzie przypominać Mistyczne Ciało Chrystusa”. Czy słowa te nie budzą bowiem naturalnych skojarzeń z wychodzącymi dziś od oficjalnej hierarchii duchownej dialektycznie mętnymi sugestiami, jakoby rozwodnicy żyjący w ponownych związkach mogli być dopuszczani do Komunii Świętej, jakoby Bóg czynnie życzył sobie różnorodności religii i jakoby grzech sodomski przestał wołać o pomstę do nieba? I czy nie należy przyznać, że powyższa przestroga rozlega się z bezprecedensowo alarmującą donośnością w czasie, gdy na własne oczy mogliśmy zobaczyć „ohydę spustoszenia w świętym miejscu” – tellurycznego bałwana wnoszonego triumfalnie do Bazyliki św. Piotra przy wyraźnej aprobacie jej administratorów?

Ci duszpasterze, których niezłomna postawa wskazuje na ich przynależność do współczesnej „reszty Izraela”, nie stronią w tym kontekście od eschatologicznych tonów, wyrażanych statecznie, ale jednoznacznie. Biskup Athanasius Schneider stwierdza na przykład wprost, że Kościół znajduje się obecnie na Golgocie, odtwarzając w swoim łonie męki swojego Boskiego Założyciela, podczas gdy przeważająca część wyższej hierarchii pełni wobec niego rolę Judasza. Z kolei arcybiskup Carlo Maria Vigano nie kryje opinii, iż Kościół jest już niemal całkowicie przyćmiony przez antykościół, co sprawia, że i cały świat znajduje się już w głębokim cieniu „tajemnicy bezbożności”.

Czy powinniśmy trwożyć się w obliczu podobnych konstatacji? Czy powinniśmy spodziewać się wielkiego ucisku między młotem modernistycznej „Bestii wychodzącej z ziemi” a kowadłem postmodernistycznej „Bestii wychodzącej z morza”? Wbrew pochopnym reakcjom wydaje się, że jedyną trwogą, na jaką powinniśmy sobie w tych niecodziennych okolicznościach pozwolić, jest nadzwyczaj żarliwa bojaźń Boża. Istnieją bowiem silne przesłanki – w tym te poznawalne nawet jedynie przy użyciu naturalnego światła rozumu – że ostateczny konflikt został już dla nas wygrany nawet na płaszczyźnie ziemskiej.

Jako że prawdziwa moc doskonali się w słabości, fałszywa moc zaczyna najszybciej marnieć w zenicie swego pozornego tryumfu. Zło może się dziś wydawać wyjątkowo nachalne, wielopostaciowe i wszechobecne, ale wszystkie te cechy świadczą przede wszystkim o jego wyjątkowo wyraźnej jakościowej mizerności, którą próbuje ono na gwałt rekompensować względami czysto ilościowymi. Ze szczególną pilnością trzeba dziś przypomnieć sobie wielką prawdę podkreślaną konsekwentnie przez scholastycznych mistrzów – zło jest wyłącznie niebytem i wykoślawieniem, w związku z czym jego postęp może być wyłącznie postępem w kierunku nieuniknionej i nieodwracalnej porażki. Wtedy zatem, gdy jego domniemana dominacja jawi się najpełniej, jego całkowita przegrana jest już namacalnie dokonanym faktem.

Innymi słowy, ten, który „jest mordercą od początku”, musi w ostatecznym rachunku stać się samobójcą. Wszczęta zaś przez niego odwieczna rewolucja musi w ostatecznym rachunku nie tyle wciąż pożerać własne dzieci, co stać się kompletnie bezpłodną. Fatalnie pomylił się Nowosielski twierdząc, że pojawienie się czegoś tak duchowo odrażającego, jak malarstwo Francisa Bacona, świadczy o nadejściu ery, w której zło ukaże się ludzkości nie jako niebyt, ale jako alternatywna, równoprawna forma bytu. Wręcz przeciwnie, jesteśmy obecnie świadkami wypełniania się ery, w której zło ukazuje nam bez reszty nie swoją niszczycielską grozę, ale swoją pożałowania godną niedorzeczność, paradując przed ludzkością nie jako „nic w czarodziejskim płaszczu Prospera”, ale jako nic w pstrokatych łachmanach króla Ubu.

Domorośli „władcy świata”, nieodmiennie marzący o wyzerowaniu stosunków społecznych, od kilku dekad stręczą swoim potencjalnym ofiarom tę samą stęchłą mieszaninę neomarksizmu, zabawkarskiej technokracji, „ekologicznego” pseudopogaństwa i „autokreacyjnego” infantylizmu. Świadczy to o znalezieniu się przez nich w finalnym ślepym zaułku, z którego perspektywy nie sposób już ani zbałamucić ludzkości żadną przekonującą wizją ziemskiego raju, ani nawet zastraszyć ludzkości żadną autentycznie przerażającą wizją ziemskiego piekła. Wieża Babel przyjęła swoją definitywną formę – i nie pozostało jej nic innego, jak tylko definitywnie się rozpaść, bez widoków na możliwość ponownego, nowatorsko zwodniczego zagospodarowania jej ruin.

Dopracowując przez stulecia swoje szalbierskie metody, ojciec kłamstwa osiągnął w końcu to, na co był odwiecznie skazany: na pełne odkrycie swoich kart, których wartość od zawsze była zerowa. Jeszcze do niedawna nie każdy mógł być tego wystarczająco świadomy. Przed jakobińskimi czy bolszewickimi planami obalenia „starego porządku” można było czasem czuć strachliwy respekt. Nad egzystencjalistycznym wielosłowiem można się było czasem uczciwie zadumać. W co artystycznie sprawniejsze z hipisowskich utworów można się było czasem szczerze zasłuchać. Tymczasem dzisiejsza, nie dbająca już o żadne pozory oferta nierzeczywistości nie zachowuje żadnego ze swych dawnych iluzorycznych powabów. Współczesne próby dokonywania „przewartościowania wszystkich wartości” – wezwania do zatarcia granicy między mężczyzną a kobietą, między człowiekiem a zwierzęciem, między umysłem a maszyną, czy nawet między pracą a wypoczynkiem – nie przedstawiają się groźnie, fascynująco, ani nawet skandalizująco. Zamiast tego przypominają one bredzenie szaleńca połączone z dziecinnym dąsem – zjawisko równie żenujące na poziomie treści, co nieudolne na poziomie formy.

Innymi słowy, nierzeczywistość jest dziś równie wszechobecna, co bezsilna, i im bardziej rażąco samosprzeczna, tym bardziej desperacko nachalna. Nie ma zatem – i być może już nie będzie – lepszej pory do dawania świadectwa tego, że całym sobą – myślą, mową, uczynkiem i postawą – przylgnęło się do Prawdy i do objawionego przez Nią depozytu wiary. Im pełniej i konsekwentniej to uczynimy – w życiu tak prywatnym, jak i publicznym, tak towarzyskim, jak i zawodowym – tym szybciej otaczająca nas rachityczna ułuda rozpadnie się jak domek z kart i rozwieje się jak dusząca mgła.

W dawaniu owego świadectwa mamy do dyspozycji ogromną skarbnicę środków – równie nieocenionych, co niedocenionych. Po pierwsze, możemy tu korzystać z nieprzebranych zdobyczy wielu wieków autentycznej katolickiej cywilizacji, a więc z tego wszystkiego, co stanowi ludzką nadbudowę na Bożym fundamencie. Na płaszczyźnie filozoficznej dysponujemy najwspanialszymi dziełami spekulatywnej refleksji nad naturą rzeczywistości, od św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu po Reginalda Garrigou-Lagrange’a i Dietricha von Hildebranda. Na płaszczyźnie literackiej dysponujemy wielkimi dziełami kunsztu słowa pisanego w służbie Słowu, od Dantego i Petrarki po Tolkiena i Chestertona. Na płaszczyźnie duszpasterskiej możemy znaleźć pokrzepienie we wzorowych przykładach zabiegania o zbawienie dusz, od św. Piotra i św. Pawła po św. Ojca Pio i Czcigodnego Fultona Sheena. Zaś na płaszczyźnie ofiarniczej możemy czerpać natchnienie z heroicznych świadectw wierności odwiecznym zasadom, od św. Tomasza Becketta i św. Tomasza Morusa po św. Maksymiliana Kolbego i bł. Jerzego Popiełuszkę. Jeśli tak liczne i tak wielkie postacie są z nami, któż może być przeciwko nam?

Po drugie, i znacznie ważniejsze, stoi za nami cała potęga łaski udzielanej w sumiennie przeżywanym życiu sakramentalnym. Godne spożywanie „chleba anielskiego” sprawia, że rzeczywistość nadprzyrodzona fizycznie łączy się w naszym ciele z rzeczywistością przyrodzoną. Czy w obliczu podobnego sojuszu – jeśli tylko zachowywać świadomość jego nieskończonej mocy – nierzeczywistość może nie ulegać natychmiastowemu rozproszeniu? Czy dokładne spełnianie wyznaczonych pokut nie obdarza nas mądrością, w kontakcie z którą wszelkie złudne obietnice „poznania dobrego i złego” okazują się jawnymi niedorzecznościami? I czy uczestnictwo we Mszy Świętej – zwłaszcza w jej ponadczasowej formie – nie przenosi nas do przedsionka Nowego Jeruzalem, w porównaniu z którym cały świat jawi się w sposób szczególnie wyrazisty jako wielka vanitas vanitatum: rzecz upadła, ale zdolna do bycia podniesioną wskutek pokornie przyjętego miłosierdzia? Są to, rzecz jasna, pytania retoryczne, ale być może nie było dotychczas lepszego momentu, żeby zdać sobie z tego w pełni sprawę.

Po trzecie wreszcie, musimy dziś ufać z nadzwyczajną żarliwością w bliskie zwycięstwo Niepokalanego Serca Maryi. Innymi słowy, chcąc zarówno trwać na Bożym fundamencie, jak i czynić jak najobfitszy użytek z jego ludzkiej nadbudowy, musimy trwać w stałej łączności z Tą, która jest jedyną niezawodną pośredniczką między jednym a drugim. Chcąc być doskonałymi, jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski, musimy szukać dobrej rady i nieustającej pomocy u najdoskonalszego z ludzi będących tylko ludźmi, z którego narodził się najdoskonalszy z ludzi będący jednocześnie najdoskonalszym z bytów. Chcąc zaś w największym stopniu upokorzyć autora nierzeczywistości, musimy nieprzerwanie brać przykład z osoby, która swoją pokorą wzbudziła w Złym popłoch większy od tego, jaki budzi w nim nawet wszechpotęga Trójcy Świętej.

Tak przedstawia się dziś nasza sytuacja, o której można powiedzieć – zachowując roztropność węża i nieskazitelność gołębia – że jest już ona mocno brzemienna eschatologiczną treścią. Tak też przedstawiają się nasze niezmienne środki dawania świadectwa w nieznanej godzinie, w której rozpaczliwie wierzgające zło zostanie obrócone wniwecz samym objawieniem Pańskiego przyjścia. Jeśli dotrwamy do owej godziny w posłuszeństwie Jego woli, być może wciąż zdołamy odegrać wielką, niepojętą rolę wykrzesania paruzyjnej iskry opisanej przez św. Faustynę. Jeśli zaś się w tym kluczowym czasie zawahamy, możemy ponieść porażkę większą niż ta, która u początku Nowego Przymierza stała się udziałem pierwszego narodu wybranego.

Być może ostatecznie wybieramy dziś zatem między „tak, tak” i „nie, nie”. Możemy stracić cały świat – czyli nic – i zyskać wieczne zdrowie swoich dusz – czyli wszystko. Trudno o jaśniejszy wybór – i trudno o pewniejsze jego rozstrzygnięcie.

[Przedruk z myslkonserwatywna.pl]

Tuesday, November 17, 2020

O byciu "nie ze świata" i "ze świata" jednocześnie

Wygląda na to, że zasadniczym błędem, jaki zdał się popełnić Jan Paweł II, był błąd nie moralny, a intelektualny. Przy czym nie był to błąd "idealistycznego intelektualizmu" czy "teologicznego mistycyzmu", który miałby mu rzekomo uniemożliwić realną ocenę bliskich współpracowników. Wręcz przeciwnie - był to najprawdopodobniej błąd filozoficznego pragmatyzmu i duszpasterskiego "aktywizmu politycznego", czyli odmiana arcybłędu modernistycznego.

Ściślej rzecz ujmując, Jan Paweł II - wielki entuzjasta Vaticanum Secundum - nie ustrzegł się kluczowej w tym kontekście pułapki instrumentalizacji duchowego posłannictwa Kościoła i zaprzęgnięcia go w służbę świeckich celów, takich jak wielkie tryumfy społeczno-polityczne. Innymi słowy, kontynuował on zapoczątkowaną przez swoich bezpośrednich poprzedników linię wchodzenia przez Kościół w sojusz ze światem po to, żeby pokonać te zjawiska, które jawiły się w czasie jego posługi jako wyjątkowo groźni świeccy wrogowie - na czele z radzieckim komunizmem.

Z perspektywy czasu w coraz większym stopniu okazuje się, że była to decyzja stanowiąca tragiczny przykład odwrócenia hierarchii perspektyw, przed którą profetycznie ostrzegał już Pius X, a po nim - już w czasie "dokonywania się rzeczy" - Dietrich von Hildebrand czy Reginald Garrigou-Lagrange (notabene promotor doktoratu Karola Wojtyły, widocznie nie dość przez tego drugiego zrozumiany). Kościół pod przewodnictwem Jana Pawła II odniósł zatem spektakularne, ale krótkotrwałe zwycięstwo, jakim było walne przyczynienie się do obalenia najgroźniejszej ówczesnej formy marksizmu politycznego, ale zaniedbał w tym samym czasie walkę z dużo groźniejszymi wpływami marksizmu duchowego, który rozlał się nie tylko na cały świat laicki, ale wniknął też głęboko do wnętrza samego Kościoła.

I pewnie świadomość tego istniała, ale była składana na karb "dopuszczalnych ludzkich słabości" - dopuszczalnych w kontekście wielkiej dziejowej walki z komunistycznym "imperium zła". Perspektywę tę potwierdza ostatni wpis w testamencie Jana Pawła II, gdzie dziękuje on Opatrzności przede wszystkim za zakończenie zimnej wojny i uniknięcie nuklearnego konfliktu zbrojnego, natomiast kluczową rolę w doprowadzeniu do takiego rezultatu przypisuje implicite Vaticanum Secundum. Innymi słowy, sojuszowi Kościoła ze światem przypisuje on polityczne ocalenie świata - i w tym zdaje się widzieć sedno swojej duchowej spuścizny.

Godząc się na ryzyko patosu, nie sposób uniknąć tu skojarzenia z oczywistym cytatem: "Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?" I jeszcze: "Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi." Nie powinno przy tym zaskakiwać, że tych "nie ze świata", którzy uznali, że w słusznej sprawie mogą stać się jednocześnie "ze świata", świat będzie kochał tylko pozornie i tymczasowo. Trzeba, żeby "tak" było do końca "tak", a "nie" - do końca "nie".

PS. Powyższego nie należy odbierać jako oceny, bo nie mnie oceniać postać tego formatu: im większa postać, tym większe pole do wielkich - choć uczciwych - pomyłek, pomyłek godnych wszystkich razem wziętych greckich i szekspirowskich tragedii. Świętość nie wymaga zresztą bezbłędności i całkiem możliwe, że największym, koronnym osiągnięciem Jana Pawła II było publiczne świadectwo ostatnich lat jego życia, które było nie tylko wolne od jakichkolwiek podtekstów świecko-politycznych, ale wręcz skandalizowało świat w najlepszym tego słowa znaczeniu. Powyższe jest jedynie osobistą interpretacją odnośnych faktów, dokonanie której jest - jak uważam - zarówno prawem, jak i obowiązkiem tych, którzy aspirują do stanięcia w szeregach "ludzi dobrej woli".

Monday, October 12, 2020

Austrian Economics as a Paradigm of Golden Mean Thinking

The main contention of the present paper is that the tradition of the Austrian School is a paradigmatic example of the application of the Aristotelian golden mean to the realm of economic theorizing. Consequently, it argues that the Austrian tradition allows for uniquely clear and perceptive interpretation of the workings of the catallactic order and it is uniquely placed to develop economics as a methodologically and substantively distinct scholarly discipline, which does not have to borrow the tools or subject matter of any other field of inquiry.

[Read More]

Tuesday, September 15, 2020

Nudziarstwo, beznamiętność i inne walory

W świecie nagłówkowego sensacjonalizmu jednym z głównych przejawów intelektualnej uczciwości może się okazać bycie nudnym. W świecie egzaltowanej roszczeniowości jednym z głównych przejawów szczerej życzliwości może się okazać bycie beznamiętnym. W świecie ostentacyjnej pstrokacizny jednym z głównych przejawów dobrego smaku może się okazać bycie prozaicznym. A w świecie hurtowego nowinkarstwa jednym z głównych przejawów konsekwentnej pomysłowości może się okazać bycie zachowawczym.

Saturday, September 5, 2020

Odcinek podcastu Instytutu Misesa o etyce biznesu

Pod tym adresem można obejrzeć odcinek podcastu Instytutu Misesa, w którym mówię o etyce biznesu, tzw. społecznej odpowiedzialności biznesu, etycznych fundamentach wielkich rewolucji gospodarczych, wpływie akceptacji różnych teorii makroekonomicznych na etyczną stronę funkcjonowania rynków finansowych oraz o innych tematach, które mogą być interesujące dla osób zastanawiających się nad naturą zależności między ekonomią a etyką.

Wednesday, September 2, 2020

O komicznym absurdzie nowych form destrukcji

Każda dotychczasowa niszczycielska ideologia domagała się czegoś konkretnego. Scjentyzm domagał się absolutnej władzy nad światem naturalnym i możliwości stworzenia technologicznego "nadczłowieka". Nacjonalizm domagał się absolutnej dominacji danego narodu nad wszystkimi pozostałymi. Marksizm domagał się całkowitego obalenia praw ekonomii i stworzenia mitycznego "społeczeństwa bezklasowego".

Tymczasem infantylizm - najpowszechniejsza ideologia współczesności - nie domaga się niczego konkretnego. Albo, ściślej rzecz ujmując, domaga się ona niczego i wszystkiego jednocześnie: tupanie nóżką i wygrażanie piąstką w kierunku obiektywnej rzeczywistości staje się w jej ramach celem samym w sobie. Innymi słowy, infantylizm rodzi niekończącą się serię komicznie wręcz absurdalnych roszczeń i fanaberii, które nie przesuwają zasobów świata w żadnym konkretnym kierunku, ale wzajemnie się unicestwiają w przewlekłej orgii marnotrawstwa i dyletanctwa.

Z powyższego można wysnuć co najmniej dwa wnioski: jeden pokrzepiający i jeden niepokojący. Ten pierwszy sugeruje, że z uwagi na swoją specyfikę autodestrukcja infantylizmu będzie bardziej żenująca, niż zatrważająca (przypominają się tutaj słowa T. S. Eliota: "Not with a bang, but a whimper"). Ten drugi natomiast ostrzega, że na zgliszczach podobnego spektaklu żenady może być trudniej cokolwiek odbudować, niż na zgliszczach zdyscyplinowanych i starannie zarządzanych ideologicznych projektów, jakie znaliśmy do tej pory.

Pozostaje na koniec stwierdzić, że każdy okres ma takie wzloty i upadki, na jakie zasługuje. I to stwierdzenie niech już każdy zinterpretuje w tak niepokojący lub pokrzepiający sposób, jaki wyda mu się najbardziej konstruktywny w obliczu nie imponującej, nie spektakularnej, nie metodycznej i nie surowej, ale komiczno-groteskowej formy destrukcji.

Monday, August 24, 2020

Is Statism an Amoral Philosophy?

Thick moral terms – such as theft, fraud, and counterfeiting – are terms whose very use implies a definitionally necessary moral evaluation of their content. In this paper, I shall argue that the philosophy of statism – that is, a philosophy grounded in the belief in the normative justifiability and desirability of monopolistic apparatuses of initiatory violence – is necessarily amoral insofar as it cannot apply thick moral terms in a logically consistent manner. By the same token, I shall argue that libertarianism – i.e., the view that only consensual social relations are morally acceptable – is the only general sociopolitical doctrine capable of accomplishing this task, thus, in contrast to statism, making its prescriptions susceptible to genuine moral evaluation.

[Read More]

Język naturalny, naukowy i ideologiczny

Język ideologiczny można odróżnić w sposób zasadniczy od języka zarówno naturalnego, jak i naukowego.

Język naturalny - powstały wskutek organicznego rozwoju danej społeczności - intuicyjnie uchwytuje esencję codziennych zjawisk. Stąd z jednej strony jest on znaczeniowo oczywisty, a z drugiej strony domaga się on opisowej gruntowności. Jeśli np., używając języka naturalnego, nazwiemy kogoś dobroczyńcą lub złodziejem, to z jednej strony powiążemy z daną osobą jednoznaczne skojarzenia, a z drugiej strony implicite zobowiążemy się do przedstawienia dowodów świadczących o zasadności owych skojarzeń.

Z kolei język naukowy służy opisowi zjawisk na tyle nietypowych, że nie muszą one absorbować na co dzień uwagi laika. Stąd z jednej strony wymaga on wyjątkowej znaczeniowej precyzji, a z drugiej strony komunikacyjnej przejrzystości. Jeśli np., używając języka naukowego, nazwiemy kogoś arystotelikiem albo instytucjonalistą, to z jednej strony musimy precyzyjnie zdefiniować owe specjalistyczne terminy, a z drugiej strony musimy uczynić to na tyle przejrzyście, by móc uniknąć uzasadnionych posądzeń o to, że nasza rzekoma naukowa precyzja jest semantycznie pusta.

Tymczasem język ideologiczny nie jest ani naturalny, ani naukowy, choć jest obliczony na stwarzanie wrażenia, że łączy w sobie najlepsze cechy obu powyższych kategorii. Stąd z jednej strony próbuje on imitować znaczeniową oczywistość języka naturalnego, a z drugiej strony specjalistyczną precyzję języka naukowego. Jeśli np., używając języka ideologicznego, nazwiemy kogoś ksenofobem, negacjonistą, neoliberałem bądź fundamentalistą, to może nam się wydawać (lub możemy pragnąć stworzyć celowe wrażenie), że potępiliśmy kogoś z uwagi na jego bardzo konkretne przewinienia, gdy tymczasem nie powiedzieliśmy o nim nic ponad to, że żywimy wobec niego niedookreśloną niechęć (lub pragniemy u innych taką niechęć wywołać).

W związku z powyższym promocja języka ideologicznego jest wyjątkowo skutecznym narzędziem pozbawiania ludzi werbalnej ogłady i komunikacyjnej dojrzałości, co w dodatku doskonale współbrzmi z informacyjną niechlujnością ery tzw. mediów społecznościowych. Zgodnie z zasadą cui bono nietrudno wywnioskować, że ów proceder służy wszystkim tym, którzy pragną władzy nad innymi, tzn. możliwości dogadywania się ponad głowami i za plecami tych, którzy nie potrafią dogadać się sami ze sobą. Szczególnie zaś służy on tym, którzy pragną władzy najbardziej wyrachowanej i szyderczej, a więc takiej, w ramach której nie tylko decyduje się wbrew czyjejś woli o jego rzeczywistości, ale też pozbawia się go świadomości tego faktu poprzez skuteczne uwięzienie go w bańce specjalnie w tym celu spreparowanej nierzeczywistości.

Podsumowując, warto w najwyższym stopniu dbać o giętkość języka, znaczeniowe rozeznanie, definicyjną precyzję i komunikacyjną ogładę, bo są one warunkami niezbędnymi poprawnego opisania obiektywnie istniejącego świata i konstruktywnego wykorzystywania jego potencjału we współpracy z innymi. Tym samym są one również warunkami niezbędnymi pozostawania odpornym na zakusy tych, którzy pragnęliby zastąpić ów świat jego "nową wspaniałą" karykaturą. Innymi słowy, jeśli "tak" pozostanie "tak", a "nie" pozostanie "nie", to Zły nigdy nie wyda nam się dobrym.

Wednesday, August 19, 2020

Wolność, odwaga, samozadowolenie i konformizm

Człowiek jest powołany do wolności, bo tylko poprzez wolne działania jest on w stanie odkrywać prawdę, czynić dobro i tworzyć piękno. W momencie, gdy w ramach podobnych działań współpracuje on ze swoimi bliźnimi, wynikły z owej współpracy zbiorowy wysiłek zasługuje na miano cywilizacji. Pojawia się tu dodatkowo pozytywne sprzężenie zwrotne: im bardziej cywilizowany staje się człowiek, w tym większym stopniu realizuje on potencjał swojej wolności, co z kolei umożliwia mu stanie się jeszcze bardziej cywilizowanym, itd.

Z problemem mamy tu jednak do czynienia wtedy, gdy na pewnym etapie powyższego procesu człowiek osiądzie na laurach, tzn. dojdzie do wniosku, że skoro jego przodkowie wywalczyli dla niego spory zakres wolności i sporo cywilizacyjnych owoców, to jemu pozostaje już tylko zażywać owych darów w sposób błahy i czysto instrumentalny. Wszelkie wzmianki o formowaniu sumienia, hartowaniu charakteru, dyscyplinowaniu woli i tym podobnych sprawach - czasem protekcjonalnie zwanych "wielkimi" - zaczyna on traktować w kategoriach napomnień "płaczliwej starej panny" z jednego z wierszy o panu Cogito. Nie przeczuwa on tym samym zupełnie - jak to na ogół w takich sytuacjach bywa - że rezygnując z czegoś więcej, niż już ma, jest on na prostej drodze do utraty tego, co już ma.

Bo oto na przykład słyszy on pewnego dnia otrąbiane gdzieś z pompą i nachalnie rozpowszechniane stwierdzenie, że czasem 2+2=5, że w niektórych przypadkach nie obowiązuje prawo niesprzeczności, że długi i deficyty nie mają znaczenia, gdy można tworzyć pieniądz z powietrza, że człowiek i zwierzę są moralnie równi, itp. Słyszy, a następnie macha ręką, mówiąc sobie w swoim samozadowoleniu, że ceną życia w świecie z trudem wywalczonego bogactwa i komfortu jest to, że dowolna egzotyka może się w nim cieszyć posłuchem.

Aż w końcu przychodzi moment, w którym stwierdzenie, że 2+2=5 jest już wypowiadane nie jedynie w tonie pretensjonalnej manifestacji, ale również w tonie wyzwania i roszczenia: "będę wszem i wobec głosił, że 2+2=5, a jeśli twierdzisz, że jest inaczej, to licz się z nieprzyjemnościami". I wtedy okazuje się, że syty i bogaty spadkobierca cywilizacji, choć wciąż zachowuje świadomość, że ma do czynienia z rozpychającym się absurdem, to jednak "dla świętego spokoju" pozostaje bierny. Ewentualnie próbuje stawiać opór, ale okazuje się, że jego znajomość cywilizacyjnej spuścizny jest już na tyle mała, a jego charakter na tyle zwiotczały, że z łatwością daje się on pokonać typową dla "wieku informacji" metodą nec Hercules contra plures. Innymi słowy, z łatwością daje się zakrzyczeć fali masowo generowanych sloganów głoszących, że "wedle najnowszych ustaleń nauki 2+2 może być czasem równe 5", że "racja stanu wymaga uznania, że 2+2=5", bądź że "2+2 to może być 5, jeśli tylko podejść do sprawy w duchu miłości".

Końcowy efekt jest taki, że osoba, która swoją wolność - oraz jej normatywne fundamenty i cywilizacyjne owoce - traktowała jako fakt zastany, w sposób naturalny przechodzi do sytuacji, w której faktem zastanym jest całkowicie potulne rozstanie się z owymi wielkimi, z trudem wywalczonymi darami. Od tego momentu można dowolnie urągać jej intelektowi i sumieniu, finansując w dodatku owo urąganie z jej własnej kieszeni. Okazuje się tym samym, że w najwstydliwszą formę zniewolenia - tzn. w paraliżujący konformizm - i w najskuteczniejszą formę cenzury - tzn. w autocenzurę - najłatwiej wpędzić tych, którzy swojej wolności nigdy nie traktowali jako warunku odwagi w dążeniu do prawdy, a więc jako rzeczy autentycznie godnej obrony.

Wniosek z tego taki, że im więcej wolności się otrzymało, tym mniej należy jej folgować, za to tym pilniej i czujniej trzeba jej strzec, a im okazalszą cywilizacyjną spuściznę się odziedziczyło, tym mniej wygodnicko powinno się w niej mościć, za to tym żmudniej i pokorniej powinno się ją pielęgnować. Nie jest to zresztą żadnym zaskoczeniem: komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie. A kto niewiele będzie wymagał od siebie, ten wiele straci - włącznie z rzeczami najcenniejszymi.

Friday, August 14, 2020

Murzyni, spontaniczny porządek języka i komunikacyjna socjoinżynieria

Ktoś mógłby - skądinąd słusznie - zasugerować, że niedawne próby urzędniczego urabiania opinii społecznej względem postrzegania słowa "Murzyn" to sprawa błaha, albo wręcz tabloidowo błaha, a tym samym nie warta komentarza. Tymczasem właśnie z uwagi na jej pozorną błahość warto poświęcić jej przynajmniej chwilę, zachowując świadomość, że "pełzające rewolucje" składają się na ogół właśnie z przewlekłych serii podobnych błahostek. Innymi słowy, warto ją potraktować nie jako źródło sensacji, ale jako symptomatyczny casus do przemyślenia.

Słowo "Murzyn" to wspaniały wytwór spontanicznego porządku, jakim jest każdy język naturalny, w tym przypadku polszczyzna - zawiera się w nim bardzo precyzyjna zbiorowa intuicja na temat stałego antropologicznego kształtu "świata ludzkich spraw". Ściślej rzecz ujmując, "Murzyn" to potoczne określenie przedstawiciela fenotypu negroidalnego - konkretnej antropologicznej esencji w duchu arystotelesowskim - które nie ma żadnego adekwatnego zastępnika ani go nie potrzebuje. Podobnym zastępnikiem nie jest ani "czarnoskóry" (już choćby z tego względu, że np. mieszkańcy południowych Indii - przedstawiciele zupełnie innego fenotypu - miewają odcień skóry równie ciemny, co mieszkańcy Afryki subsaharyjskiej), ani tym bardziej "Afrykanin" (już choćby z tego względu, że rdzenni mieszkańcy Afryki Północnej Murzynami nie są - a to wyłącznie ich obejmowała pierwotna nazwa "Afrykanie", oznaczająca mieszkańców konkretnej rzymskiej prowincji). Doskonale widać na tym przykładzie rażący kontrast między intuicyjną mądrością spontanicznych instytucji kulturowych a socjoinżynieryjnymi "zaleceniami komunikacyjnymi".

Oczywiście nagminnym elementem podobnych "zaleceń" jest dezawuowanie obserwacji takich jak powyższe poprzez powoływanie się na bliżej niedookreśloną "wrażliwość odbiorcy". Koronnym "argumentem" jest więc na ogół w rzeczonych kontekstach uciekanie się do kulturowego infantylizmu - to nie odbiorca ma nabywać cywilizacyjnej ogłady poprzez okazywanie szacunku zdroworozsądkowemu, organicznie powstałemu dziedzictwu kulturowemu, ale to owo dziedzictwo ma się w sposób rewolucyjny i arbitralny naginać w obliczu napierającego komunikacyjnego widzimisię.

I teraz dochodzimy do sedna sprawy: owo komunikacyjne widzimisię, rozumiane jako mentalna terra nullius, to obszar doskonale nadający się do zagospodarowania przez wszelkiego rodzaju ideologicznych wichrzycieli marzących o rządzie dusz. Na tym właśnie polega to, co niektórzy nazywają wyjątkowo toksyczną mieszaniną neomarksizmu i tzw. postmodernizmu: brak jakichkolwiek obiektywnych standardów epistemologicznych, czyli dyktat widzimisię, prowadzi do tego, że jedynym obiektywnym standardem organizacyjnym staje się czysta władza, w tym zwłaszcza tzw. władza miękka, czyli umiejętność zarządzania spreparowanymi zbiorowymi nienawiściami. Powstaje w tym sposób miękki totalitaryzm, który pod względem powodowanego przez siebie duchowego spustoszenia wcale nie ustępuje swojemu "twardemu" odpowiednikowi. W naszej części świata wciąż jeszcze może brzmieć to abstrakcyjnie, ale na zachód - zwłaszcza na daleki zachód - od nas jest to już spektakularnie niszczycielski konkret.

Stąd tak ważne jest, żeby w najmniejszym stopniu nie ulegać opisywanym wyżej socjoinżynieryjnym "zaleceniom" czy "rekomendacjom", choćby początkowo brzmiały one błaho i niewinnie. Domorośli "władcy dusz" osiągną bowiem najbardziej satysfakcjonujący sukces wtedy, kiedy przysłowiowa żaba własnowolnie ugotuje się na wolnym ogniu w imię intelektualnego lenistwa czy moralnego tchórzostwa. Wręcz przeciwnie, warto wykorzystywać podobne okazje do pogłębiania swojej świadomości, że spuścizna cywilizacyjna nie jest czymś arbitralnym czy konwencjonalnym (a więc z definicji podatnym na "uprzedzenia"), ale że stanowi ona wielki, spontaniczny, oddolny zbiorowy wysiłek pogłębiania relacji człowieka z obiektywnymi kategoriami prawdy, dobra i piękna. Tylko na bazie owej świadomości mogą ze sobą w sposób konstruktywny współistnieć przedstawiciele różnych szczegółowych form cywilizacyjnych, różnych szczegółowych kodów kulturowych, a także różnych konkretnych fenotypów. Sądzić inaczej to porzucać "słodkie brzemię" dojrzałej cywilizacji na rzecz infantylnej ułudy "nowego wspaniałego świata".

Wednesday, August 12, 2020

Totalitaryzm, infantylizm i przyszłość cywilizacji

Powszechny infantylizm może się w ostatecznym rachunku okazać groźniejszy od klasycznego, twardego totalitaryzmu.

Otóż zwolennik tego drugiego działa na rzecz celów, które są jednoznacznie złe i niszczycielskie, ale na poziomie wartości czysto instrumentalnych zachowuje dość ścisły kontakt z obiektywną rzeczywistością. Konkretniej rzecz ujmując, zdaje on sobie sprawę, nawet jeśli wyłącznie na poziomie podświadomym, że wdrażanie totalitarnych celów wymaga stworzenia i permanentnego obsługiwania wielkiej instytucjonalnej machiny, co z kolei wymaga ogromnych pokładów pracowitości, poświęcenia, samodyscypliny i powściągania jednostkowej pychy. W momencie więc, gdy nawet największe rezerwy owych instrumentalnych przymiotów okazują się niezdolne do osiągnięcia niemożliwego i cały totalitarny projekt ulega spektakularnemu rozpadowi, bywa, że totalitarysta opamiętuje się, okazuje skruchę i w ramach pokuty przystępuje do odbudowy tego, co dotychczas niszczył - z tą samą instrumentalną skutecznością.

Tymczasem infantylista nie działa na rzecz żadnych konkretnych, sprecyzowanych i trwałych celów - kategoria celu jest dla niego nieskończenie doraźna i mgławicowa, tożsama z tym, co na daną chwilę daje mu tanie poczucie intelektualnego i emocjonalnego samozadowolenia. Z tego wynika z kolei, że nie wykazuje on żadnych przymiotów charakteru nawet na poziomie instrumentalnym, całe swoje życie czyniąc niekończącym się spektaklem bezwstydnej roszczeniowości, który trwa do momentu zmarnotrawienia całego kapitału - tak materialnego, jak i niematerialnego - odziedziczonego po pokoleniach wciąż jeszcze do pewnego stopnia dojrzałych. W przypadku infantylisty nie sposób więc oczekiwać ani żadnego kulminacyjnego momentu otrzeźwienia w zakresie oceny swoich zasadniczych celów (bo takowych on de facto nie posiada), ani - gdyby ów moment jednak w końcu nastał - jakichkolwiek realnych zdolności w zakresie odtwarzania tego, co dotychczas beztrosko marnotrawił.

Innymi słowy, cywilizacja jest w stanie przetrwać nawet najbardziej niszczycielski totalitaryzm, nie jest natomiast pewne, czy jest w stanie przetrwać powszechny infantylizm. Jako że ten ostatni jest wciąż zjawiskiem względnie nowym, nie należy ferować w tym kontekście jakichkolwiek definitywnych wyroków, warto jednak zachowywać jednocześnie nieustanną świadomość, że jest to zjawisko stwarzające pewne bezprecedensowe zagrożenia, wymagające bezprecedensowej roztropności w zakresie odnośnych zapobiegawczych działań.

Saturday, August 1, 2020

Wolność jako uświadomiona powinność

Wolność to najważniejsza ze wszystkich wartości społecznych - konieczny warunek wdrażania wszelkich innych wartości społecznych. Na tej samej jednakże zasadzie wszelkie inne wartości społeczne są praktycznym warunkiem trwania wolności.

Innymi słowy, z jednej strony wszystkie kluczowe przymioty charakteru, takie jak roztropność, odpowiedzialność, wstrzemięźliwość, odwaga czy samodyscyplina, mogą być budowane jedynie w oparciu o w pełni swobodne działania. Z drugiej jednak strony nie wykorzystywanie swoich swobodnych działań do budowania owych przymiotów prowadzi w praktyce do bardzo szybkiej atrofii wolności, która okazuje się wówczas nie poważnym normatywnym zobowiązaniem, ale jednorazową zachcianką.

Podsumowując, wolność to fundament wszystkiego, co dobre, który jednakowoż błyskawicznie niszczeje, jeśli jego dobre owoce na bieżąco go nie żywią i nie umacniają. Z całą pewnością fałszywy jest zatem komunistyczny slogan głoszący, że wolność to uświadomiona konieczność, ale w znacznej mierze prawdziwe jest stwierdzenie, że wolność to uświadomiona powinność.

Thursday, July 23, 2020

Wpływ teorii makroekonomicznych na etyczną jakość praktyki finansowej

W poniższym artykule staram się uzasadnić tezę, iż poprawne przedstawienie gospodarczej natury danego zjawiska prowadzi do słusznych wniosków na temat etycznych warunków wstępnych jego sprawnego funkcjonowania, a tym samym umożliwia nie tylko długofalowe cieszenie się jego dobrodziejstwami, ale też coraz pełniejsze wykorzystywanie jego jakościowego potencjału. Za konkretną ilustrację powyższej tezy służy mi kilka najpopularniejszych makroekonomicznych wizji działania rynków finansowych. Sugeruję w oparciu o nie, że na etyczną świadomość finansistów wpływa w zasadniczym stopniu ekonomiczna świadomość roli, kształtu i możliwości instytucji, w ramach których odbywa się ich praca.

[Czytaj więcej]

Tuesday, July 14, 2020

O względnej atrakcyjności zwyczajnych form zła

Nawet najbardziej przaśna głupota zawsze będzie budzić względną sympatię w porównaniu z pogardliwym pseudointelektualizmem. Nawet najbardziej bezwstydne cwaniactwo zawsze będzie budzić względną sympatię w porównaniu z pseudomoralistycznym samozadowoleniem. Nawet najbardziej zgrzebny kicz zawsze będzie budzić względną sympatię w porównaniu z pretensjonalnym pseudoartyzmem. I nawet najbardziej fasadowa żarliwość zawsze będzie budzić względną sympatię w porównaniu z nonszalancką letniością. Nawet jeśli ktoś nie jest gotów zaakceptować tego jako istotnej normatywnej wskazówki, to powinien uznać to co najmniej jako zasadniczy antropologiczny fakt.

Monday, July 6, 2020

Wybór między złami versus spokój sumienia

Nie należy ulegać presji przekonania, jakoby odmowa wyboru rzekomego mniejszego zła mogła sama w sobie stanowić większe zło. Jeśli zachowuje się głęboką świadomość, że wszystkie dostępne zła są na tyle złe, iż jakikolwiek dobrowolny kontakt z nimi będzie się wiązał z uszczerbkiem na sumieniu, wówczas odmowa wszelkiego z nimi kontaktu jest jedynym wyjściem nie tylko moralnie słusznym, ale też intelektualnie roztropnym.

Z jednej strony utwierdzamy się bowiem wówczas w pryncypialności, która jest warunkiem koniecznym poważnego traktowania spraw normatywnych. Z drugiej zaś strony nie ulegamy wówczas pokusie domorosłego makiawelizmu, który mógłby rodzić w nas przypuszczenie, że nawet przy użyciu najpodlejszych narzędzi jesteśmy w stanie dokonywać sprytnych kroków we właściwym kierunku. Poświęcamy tym samym bardzo niejasne, niepewne i odległe korzyści na rzecz korzyści oczywistych i natychmiastowych: zamiast złudzeń salomonowej mądrości otrzymujemy realny spokój sumienia.

Tuesday, June 30, 2020

O meandrach rozwoju we właściwym kierunku

Nie sposób mówić o słuszności rozwoju czy postępu, jeśli nie zdefiniuje się wcześniej precyzyjnie kierunku, w którym ma się odbywać ów rozwój czy postęp, a następnie nie wykaże się na podstawie niezależnych argumentów, że jest to kierunek słuszny.

Jeśli bowiem mamy do czynienia z rozwojem patologicznych form bytowania bądź z postępowaniem w kierunku ślepej uliczki lub przepaści, wówczas właściwą reakcją jest nie kontynuacja status quo, ale odwrót, wycofanie, a nawet uwstecznienie. Okazuje się zatem, że w wielu okolicznościach to tymczasowy regres jest reakcją autentycznie progresywną, umożliwiającą powrót na ścieżkę, którą rzeczywiście można i należy w sposób trwały kroczyć naprzód.

Na gruncie gospodarczym zjawisko to ilustruje doskonale austriacka teoria cyklu koniunkturalnego, w ramach której tymczasowa recesja i dekoniunktura okazuje się nie tylko ceną za wcześniejszy okres patologicznego pseudorozwoju, ale też okresem ozdrowieńczym, umożliwiającym powrót do fundamentów rozwoju autentycznego i - w najlepszym tego słowa znaczeniu - zrównoważonego.

Jako że zjawisko to zachowuje swoją ogólną logiczną strukturę niezależnie od obszaru, w którym je zaobserwujemy, podobne wnioski można również odnieść do sfery kultury, obyczajowości, filozofii czy duchowości. W każdej z tych sfer mogą się pojawić wewnętrznie nieuporządkowane kapitałowe struktury produkcji, które skazane są na rozpad tym boleśniejszy i bardziej destruktywny, im dłużej próbuje się je rozbudowywać, a od pewnego etapu już jedynie łatać. A jako że mowa tu o kapitale stricte niematerialnym, dokonywanie stosownych procesów restrukturyzacyjnych jest w tym kontekście zadaniem niosącym ze sobą wyzwania o szczególnej jakościowej złożoności.

Podsumowując, pojęcie rozwoju i postępu, nawet (a może zwłaszcza) w takim stopniu, w jakim jest pojęciem obiektywnym, jest jednocześnie pojęciem kontekstowym, wielopłaszczyznowym, strukturalnie uwarunkowanym i normatywnie wymagającym. I jako takie odnosi się ono do zjawisk, w obrębie których wyjątkowo łatwo i wyjątkowo boleśnie można pomylić pozory z rzeczywistością, tymczasowość z trwałością i zwycięstwo z porażką. Warto mieć to wszystko na uwadze, ażeby samemu nie paść ofiarą podobnej pomyłki.

Wednesday, June 17, 2020

Values and Principles Against Ideological Jargon

The ideological jargon of hard totalitarianism aims at the subversion of values, while the ideological jargon of soft totalitarianism aims at the reduction of values to self-indulgent mush. In other words, the former aims at intercepting value discourse, while the latter aims at dissolving it altogether. Thus, to debunk the former one needs to be a man of principles among the unprincipled, while to debunk the latter one needs to be a man of principles among the unmanly.

Friday, June 12, 2020

Neoliberalizm, marksizm kulturowy i niebezpieczeństwo ideologicznej symetryzacji

Gdy przeczuwa się, że popełniony ongiś błąd może być znaczący, trzeba się do niego otwarcie przyznać. Tak jest właśnie w niniejszym przypadku.

Jeszcze kilka lat temu byłem gotów twierdzić, że "neoliberalizm" i "marksizm kulturowy" to terminy semantycznie bliźniacze w swojej amorficzności i beztreściowości. Obecnie sadzę jednak, że stosowny ciężar dowodowy jest już na tyle duży i znaczący, że nie można traktować powyższych dwóch pojęć w sposób symetryczny.

"Neoliberalizm" wciąż uważam za termin czysto propagandowy, będący niczym więcej jak oszczerstwem kierowanym pod adresem szeroko rozumianych zwolenników konsekwentnego poszanowania dla wolności osobistej, własności prywatnej i "burżuazyjnej godności". Na poziomie opisowo-naukowym jest to natomiast pojęcie całkowicie puste i bezdesygnatowe (poza bardzo wąskim kontekstem historycznym związanym z kolokwium Lippmanna, którego członkom daleko było do jakiejkolwiek autentycznej ideowej jednorodności).

Inaczej jest z "marksizmem kulturowym". Podtrzymuję, iż jest to termin potencjalnie niebezpieczny w tym sensie, że zbyt łatwo staje się uniwersalnym wytrychem w rękach osób o, eufemistycznie rzecz ujmując, ograniczonej wiarygodności naukowej. Nie zmienia to jednak faktu, że - w swoim opisowo skonkretyzowanym znaczeniu - jest to określenie trafne i wiernie oddające naturę pewnych bardzo niebezpiecznych zjawisk zachodzących w dzisiejszej rzeczywistości społecznej.

Nadawana owemu terminowi konkretna treść wiąże go niemal zawsze ze zjawiskami następującymi: z myślą szkoły frankfurckiej (czyli z przestawieniem w marksistowskiej hierarchii ważności ekonomii i kultury, a tym samym z przeniesieniem "walki klas" na obszar pozagospodarczy: na obszar rasy, płci, itd.), z ideą "długiego marszu przez instytucje" (w domyśle: instytucje kultury) oraz z koncepcją tzw. organizowania społeczności w duchu "Reguł dla radykałów" autorstwa Alinsky'ego (tzn. z politycyzacją kultur lokalnych i infekowaniem ich ideą permanentnej wojny o władzę w ramach tzw. aktywizmu społecznego).

Kluczowe pytanie brzmi tu teraz następująco: czy powyższa definicja ma adekwatną moc wyjaśniającą? Czy trafnie opisuje ideologiczną podbudowę pewnych specyficznie współczesnych, rzucających się w oczy zjawisk? Wydaje się, że dziś można by już na to pytanie odpowiedzieć słowami epitafium Christophera Wrena: si monumentum requires, circumspice. Na szczęście owego "monumentu" nie musimy jeszcze "podziwiać" w naszej części świata, ale tym bardziej należy świadomie chronić naszą "względną normalność". Jeśli natomiast - w ramach budowania stosownej świadomości - zadamy sobie pytanie, co jest ideologicznym wspólnym mianownikiem odbywającego się obecnie "na zachód od nas" zorganizowanego wandalizmu, neo-cenzorskiego dewastowania sztandarowych dzieł kultury i masowego szczucia przeciwko "nieprawomyślnym" przedstawicielom świata akademickiego, wówczas możemy zdać sobie sprawę, że "marksizm kulturowy" (rozumiany jak wyżej) wydaje się tu jedną z bardziej adekwatnych zwięzłych odpowiedzi.

Co istotne, akceptacja owej odpowiedzi wcale nie wymusza stanięcia w jednym froncie z tymi samozwańczymi przeciwnikami "marksizmu kulturowego", którzy jako alternatywę wobec niego proponują siermiężny nacjonalizm, toporny scjentyzm czy policyjny totalitaryzm. Rzecz jedynie w tym, żeby zachowywać właściwe proporcje zagrożeń i nie dawać sobie wmówić, że przysłowiowy "słoń w salonie" jest jedynie "propagandowym straszakiem", na którego powołują się wyłącznie "tropiciele spisków wierzący w łatwe rozwiązania".

I tu wracamy do punktu wyjścia: niezależnie od tego, w jakim stopniu należy wystrzegać się traktowania "marksizmu kulturowego" jako wyłącznego zła współczesnego świata, tym bardziej należy wystrzegać się stawiania go w jednym szeregu z mitycznym "neoliberalizmem". To byłoby bowiem zwyczajnie nieprzyzwoite zwłaszcza wobec tych, którzy wskutek coraz bardziej rozbisurmanionego ideologicznego wandalizmu - tak fizycznego, jak i kulturowo-instytucjonalnego - potracili pracę, dobytek i spokój codziennego życia.

Thursday, June 11, 2020

Moralny infantylizm a zmiany w dobrą stronę

Jednym z wielu specyficznych mankamentów świata opanowanego przez moralny infantylizm jest to, że nie da się w nim skutecznie przeprowadzić wielkoskalowego cywilizowanego protestu w słusznej sprawie. W takim bowiem świecie podobne protesty bardzo szybko przyjmują w wielu miejscach formę tak miałkiego, pozerskiego spektaklu samozadowolenia, że natychmiast zniechęcają do siebie lwią część osób, które w innych okolicznościach mogłyby być im przychylne. Co gorsza, na ogół bardzo szybko obrastają one przy tym całą plejadą ideologicznych sloganów, z których większość nie tylko nie ma żadnego związku z ich pierwotną treścią, ale wręcz dyskredytuje ową treść w oczach wielu potencjalnych sympatyków.

Nie ma jednak tego złego, co by przynajmniej w minimalnym stopniu na dobre nie wyszło. W takim bowiem świecie jedynymi działaniami moralnymi, które mogą być prawdziwie skuteczne, są działania skromne, ciche i mikroskalowe, obliczone na efekt realny, a nie promocyjny (czy tym bardziej autopromocyjny). Innymi słowy, w świecie moralnego infantylizmu chęć skutecznego działania w słusznych sprawach wymusza skupienie się na czynieniu, mówiąc po tolkienowsku, "drobnych codziennych uczynków zwyczajnych ludzi, [które] powstrzymują ciemności". W ostatecznym rachunku tylko konsekwentne serie tego rodzaju wysiłków są w stanie doprowadzić do trwałych zmian w słusznym kierunku - i jeśli życie w świecie moralnego infantylizmu w szczególnym stopniu unaocznia tę prawdę, już choćby z tego względu tym bardziej nie należy osiadać w nim na laurach.

Tuesday, June 9, 2020

Today May Be the New September 3, 1929

I wouldn't be surprised at all if today is the new September 3, 1929.

On the monetary front, we have a 12-year-old mega-bubble of fiat credit, stock buybacks, bloated balance sheets, and "infinite liquidity".

On the "real" front, we have a global economy with record forced unemployment, decimated supply chains, and whole industries on the verge of bankruptcy.

On the psychological front, we have multitudes of economic and financial illiterates with access to essentialy free day-trading technologies who shamelessly proclaim that value investing is old hat.

On the political front, we have an unprecedentedly consolidated oligarchy of big business in cahoots with politicians and monetary central planners, which has no scruples whatsoever when it comes to pushing relentlessly for the inflation of ever more spectacular asset bubbles (thereby playing the ever more dangerous "greater fool" game).

And on the technical front, the Nasdaq hyper-bubble has just reached the 10000 resistance, which, together with the February high, forms a rough, but very telling double top.

Today may be the new September 3, 1929. I may be wrong about it, but I wouldn't be at all surprised if I am not.

Monday, May 25, 2020

Moralny infantylizm a kształcenie charakteru

Największą obyczajową bolączką współczesności nie jest ani moralny dogmatyzm, ani moralny relatywizm, ani moralny nihilizm, tylko moralny infantylizm - tzn. nie przekonanie, że dobro i zło to zjawiska oczywiste, ani nie przekonanie, że dobro i zło to zjawiska względne, ani nie przekonanie, że dobro i zło to zjawiska iluzoryczne, ale przekonanie, że dobro jest tym wszystkim, czego popieranie daje tanie poczucie intelektualnego i emocjonalnego samozadowolenia, a zło jest tym wszystkim, czego potępianie daje podobne poczucie.

Innymi słowy, jest to zjawisko łączące w sobie najgorsze cechy moralnego dogmatyzmu, relatywizmu i nihilizmu, nie zachowując jednocześnie definicyjnej przejrzystości żadnego z nich. Stąd skuteczne przeciwstawienie się mu wymaga połączenia tych wszystkich zalet charakteru, które pozwalają na skuteczne przeciwstawienie się wszystkim powyższym zjawiskom. A jako że moralny infantylizm nie tyle zatwardza charakter, gmatwa go czy zwodzi go na manowce, co całkowicie go rozmiękcza, zwycięstwo nad nim może być w istocie wyzwaniem bez precedensu.

Thursday, May 21, 2020

On the Impossibility of Intellectual Property

The concept of intellectual property (IP) has been variously criticized as incompatible with natural rights and detrimental to the dissemination of innovations. In this paper I argue that it can be criticized on an even more fundamental level—namely as a praxeological impossibility.

More specifically, it is suggested that since ideas are not economic goods, but preconditions of action, and since physical goods transformed by ideas become as heterogeneous (and thus as intellectually unique) as the individuals who enact such transformations, no economic goods can be meaningfully designated as appropriable in virtue of embodying the objectively definable value of one’s intellectual labor.

In view of the above, I subsequently suggest that IP protection laws constitute an exceptionally arbitrary and thus exceptionally disruptive form of interventionism directed against the very essence of the entrepreneurial market process.

[Read More]

Tuesday, May 19, 2020

Prawdziwy i fałszywy wzrost gospodarczy oraz ich granice - webinarium Instytutu Misesa

Pod tym adresem można obejrzeć nagranie przeprowadzonego przeze mnie webinarium pt. „Prawdziwy i fałszywy wzrost gospodarczy oraz ich granice" zorganizowanego pod egidą Instytutu Misesa.

Kluczową umiejętnością pozwalającą na dokonywanie rzetelnych osądów ekonomicznych jest zdolność do odróżniania prawdziwego i iluzorycznego wzrostu gospodarczego. W ramach niniejszego webinarium przedstawiłem główne czynniki odpowiadające za oba te zjawiska, ze szczególnym uwzględnieniem ich wzajemnych zależności. Zastanowiłem się też nad tym, jakie są na daną chwilę dalsze perspektywy rozwojowe globalnej gospodarki, zwłaszcza biorąc pod uwagę stan wiedzy społeczeństwa w zakresie omawianej tematyki.

Thursday, May 14, 2020

Dobrobyt jako dowód, nie cel produktywności

Solidny rozwój gospodarczy jest w stanie trwać tak długo, jak długo bogaci zachowują się tak, jakby byli biedni: tzn. cały czas ciężko pracują, choć nie muszą. Perspektywy przyspieszonej zapaści gospodarczej pojawiają się natomiast na horyzoncie wtedy, gdy biedni zaczynają zachowywać się tak, jakby byli bogaci: tzn. nie chcą pracować, choć zdecydowanie powinni.

Innymi słowy, solidny rozwój gospodarczy jest w stanie trwać tak długo, jak długo społeczeństwo zachowuje świadomość, że dobrobyt jest przede wszystkim nie celem, a dowodem produktywności. Przyspieszona zapaść gospodarcza następuje natomiast wtedy, gdy społeczeństwo zaczyna uważać, że w świecie dobrobytu produktywność jest nie warunkiem godnego życia, ale luksusem lub fanaberią.

Saturday, May 2, 2020

Męstwo i roztropność jako warunki normalności

Przedłużająca się obecna sytuacja może posłużyć współczesnemu człowiekowi jako istotna lekcja klasycznych cnót męstwa i roztropności, z którymi dawno wziął on rozbrat. Każdy prędzej czy później zechce w pełni powrócić do normalnego życia, ale na pytanie, w jakim stopniu będzie to bezpieczne, nie odpowie nikomu w sposób wiarygodny żaden mniej lub bardziej samozwańczy ekspert.

Innymi słowy, prędzej czy później każdy będzie musiał dokonać indywidualnego osądu w zakresie tego, jak szybko i gruntownie zechce na powrót znormalizować swoje życie, i jakie związane z tym nieznane ryzyka będzie gotów zaakceptować. Co więcej, każdy będzie musiał przy tej okazji uzyskać lub pogłębić swoją świadomość faktu, że normalność nie jest stanem danym na zawsze, ale zdobyczą, o którą nieraz trzeba zawalczyć, jeśli nie chce się jej bezwiednie przehandlowywać na coraz gorsze namiastki.

Podsumowując, przedłużająca się obecna sytuacja będzie konsekwentnie popychać coraz większe rzesze osób w kierunku zrozumienia prawdy, że męstwo i roztropność nie są wyłącznymi przywilejami bohaterów i świętych, ale warunkami niezbędnymi minimalnie godnego życia, tzn. życia nie będącego jałowym bytowaniem mentalnie zniewolonego paranoika. Oczywiście nic ani nikt nie jest w stanie zagwarantować, że, zrozumiawszy ową prawdę, zechce się ją właściwie wykorzystać. Nie sposób jednak nie docenić konieczności tak wyrazistej z nią konfrontacji, naświetlającej mocno różnicę między życiem a jego ersatzem.

Friday, May 1, 2020

Charakter jako ostateczny gwarant solidności

Ostatecznym gwarantem społeczno-gospodarczej solidności (czy nawet, jak to określa modny żargon, "antykruchości") jest jakość występującego w danym społeczeństwie osobowego charakteru i powstałych na jego bazie międzyosobowych więzi. Charakter zaś to nie po prostu "indywidualny typ osobowy", ale dysponowanie całym zestawem silnie rozwiniętych osobowych przymiotów (albo, w mowie klasycznej, cnót) obejmujących wszelkie kluczowe w tym kontekście płaszczyzny: intelektualną, moralną, estetyczną i duchową.

Charakter jest przede wszystkim kluczowym spoiwem organizacyjnej i instytucjonalnej złożoności - dzięki niemu można konsekwentnie osiągać gabarytowo wielkie cele i stawiać czoła gabarytowo wielkim wyzwaniom, nie posiłkując się przy tej okazji protezami i ersatzami w postaci kolejnych warstw biurokratycznych reguł i wsobnych specjalizacji. Najbardziej natomiast "kruche" i niesolidne okazują się te systemy społeczno-gospodarcze, które są złożone jedynie z pozoru - takie, które są pełne organizacyjnych labiryntów i technologicznych udogodnień, a jednocześnie podszyte charakterologiczną miałkością i osobowościową przeciętnością.

Systemy "charakterne" potrafią zachować swój wewnętrzny wigor zarówno w latach tłustych, jak i w latach chudych - czasem to wręcz te drugie najbardziej sprzyjają jego odnowie. Natomiast systemy zwiotczałe w swoim bezpodstawnym samozadowoleniu zachowują się na ogół jak domki z kart nawet przy najlżejszym podmuchu niepowodzenia. Jedyną ich nadzieją jest wtedy to, że ogromna obfitość udogodnień i protez zgromadzona przez ich co bardziej zapobiegliwych przedstawicieli będzie się wyczerpywała na tyle wolno, że na powrót zdąży się przepracować najważniejszą w tym kontekście lekcję: tą mówiącą, że nawet nieskończenie wiele nieskończenie wymyślnych metod budowania na piasku w najmniejszym stopniu nie zastąpi budowania na skale.

Monday, April 27, 2020

Racjonalność w ekonomii: kiedy interes jednostki wchodzi w konflikt z interesem grupowym?

Pod tym adresem można obejrzeć nagranie przeprowadzonego przeze mnie webinarium pt. „Racjonalność w ekonomii: kiedy interes jednostki wchodzi w konflikt z interesem grupowym i jak temu zaradzić?" zorganizowanego pod egidą Instytutu Misesa.

Wśród rozmaitych problemów stojących na drodze harmonijnej współpracy rynkowej wymienia się nieraz sytuacje, w których interes własny poszczególnych jednostek wchodzi w konflikt z interesem całej grupy dotkniętej rezultatami konkretnych działań. W ramach niniejszego webinarium przedstawiłem rozmaite przykłady powyższego zjawiska oraz różne metody stosowane przez podmioty rynkowe w celu niwelowania jego niekorzystnych skutków. Innymi słowy, starałem się wykazać, iż przedsiębiorczy proces rynkowy nie tylko generuje naturalne harmonie ekonomiczne, ale też wytwarza na bieżąco nowatorskie sposoby likwidowania potencjalnych ekonomicznych dysharmonii.

Tuesday, April 21, 2020

The Ongoing History of Civilizational Change

When pre-civilizations become too small for their liveliness, they give way to civilizations. When civilizations become too pleased with their greatness, they give way to anti-civilizations. When anti-civilizations become too exhausted with their wickedness, they give way to pseudo-civilizations. When pseudo-civilizations become too saturated with their smugness, they give way to bygone civilizations. And since history does not repeat itself, God only knows what happens next.

Saturday, April 4, 2020

Czy koronawirus oddzieli prawdziwy wzrost gospodarczy od fałszywego?

To, że wybuch pandemii — a więc podręcznikowe wręcz zjawisko o charakterze „realnym” — okazał się w tym kontekście katalizatorem obnażającym nagromadzone przez ostatnich kilkanaście lat problemy gospodarcze o charakterze monetarnym, jest dobrym przyczynkiem do refleksji na temat różnic między realnym a iluzorycznym wzrostem gospodarczym, jak również, co istotniejsze, na temat granic obu z nich.

Z jednej strony wszelkie obiektywne wskaźniki gospodarcze — takie jak realne PKB per capita czy odsetek osób żyjących w ubóstwie — demonstrują jednoznacznie, że od czasu wybuchu rewolucji przemysłowej na przełomie XVIII i XIX wieku mamy do czynienia z bezprecedensowo szybkim tempem jak najbardziej rzeczywistego wzrostu i rozwoju gospodarczego. W sensie bezpośrednim za zjawisko to odpowiada pogłębiająca się intensyfikacja czynników takich jak specjalizacja, podział pracy, akumulacja kapitału, innowacyjność oraz przedsiębiorczość. W sensie ostatecznym natomiast kluczowy zdaje się tu być wpływ stosownych idei oraz wyrosłych na ich gruncie instytucji, gdzie wśród tych pierwszych należałoby wymienić locke’owską laborystyczną teorię własności, Smithowską niewidzialną rękę czy tzw. burżuazyjną godność, zaś wśród tych drugich silne prawa własności, swobodę konkurencji czy stabilność monetarną.

Tymczasem z drugiej strony należy zauważyć, że w ów imponujący i jak najbardziej prawdziwy wzrost zwłaszcza w ciągu ostatniego stulecia wmieszał się jego fałszywy odpowiednik, pozostający z tym pierwszym w relacji czysto pasożytniczej. Wśród jego głównych źródeł można wymienić m.in. powstanie czysto dekretowych systemów monetarnych, regularną ekspansję pustego kredytu oraz konsekwentnie wzrastający poziom finansowania inwestycji długiem zamiast kapitału własnego, zaś za jego zasadniczy przejaw można uznać regularnie nawracające cykle koniunkturalne, znamionowane m.in. spektakularnym pęcznieniem i pękaniem baniek cenowych na rynkach aktywów. Czysto pasożytniczy charakter owego sztucznego wzrostu jest podstawowym faktem, który trzeba zawsze podkreślać przy omawianiu podnoszonej tu tematyki. Nie jest on bowiem w stanie w żaden sposób trwale spotęgować realnych procesów wzrostowych opisywanych w poprzednim akapicie, ale jest w stanie pojawić się wyłącznie w otoczeniu owych procesów, drenując istotną część ich produktywnego potencjału.

Jak zostało wcześniej zaznaczone, ostatecznym czynnikiem wpływającym na proporcje występowania obu rzeczonych rodzajów wzrostu jest intelektualna i moralna świadomość ich charakteru wśród ogółu członków społeczeństwa. W związku z tym szczególnie godne uwagi jest w tym kontekście to, jak wygląda typowa reakcja na sytuację, w której materialne zjawiska uderzające w realny rozwój gospodarczy ujawniają przy okazji godzące w niego zjawiska strukturalno-finansowe, będące podwaliną rozwoju iluzorycznego. Otóż, najkrócej rzecz ujmując, reakcja ta polega niemal zawsze na dolewaniu oliwy do ognia. Gdy rozprzestrzeniający się wirus przerywa globalne łańcuchy dostaw, obnażając tym samym w bezprecedensowo dobitny sposób „zzombifikowaną” naturę wielu międzynarodowych firm, w odpowiedzi następuje tym intensywniejsza kreacja kredytu z powietrza, dodatkowo cementująca ich strupieszałość. Gdy strach przed epidemią przekłuwa nabrzmiałe bańki cenowe na rynkach aktywów, monetarni centralni planiści prześcigają się w decyzjach o zbijaniu stóp procentowych do zera. A gdy kwarantannowe przestoje ujawniają zakres zaburzeń w obrębie kapitałowych struktur produkcji, tym bardziej próbuje się odwlekać stosowne procesy dostosowawcze — związane z bankructwami, zwolnieniami i upłynnieniami — składając na wyprzódki obietnice „pieniędzy z helikoptera”. Innymi słowy, potężny cios wymierzony realnemu wzrostowi, osłabionemu już wcześniej pasożytniczymi nawarstwieniami rozwoju sztucznego, zdaje się prowokować w sposób nieomal naturalny coraz intensywniejsze — i jak najbardziej celowe — osłabianie tego pierwszego.

Nasuwająca się tu ekonomiczno-socjologiczna refleksja na temat granic wzrostu jest nie tyle pesymistyczna, co otrzeźwiająca. Granice wzrostu sztucznego, posiłkującego się inflacyjną sztuczką tworzenia „darmowego kredytu”, są precyzyjnie określone: wyznacza je bądź to wejście danej gospodarki w stan recesji, bądź to — w najgorszym przypadku — całkowite zniszczenie działającego w jej obrębie systemu finansowego i monetarnego. Trudniejsza jest natomiast odpowiedź na pytanie, gdzie przebiegają granice wzrostu realnego, związanego z czynnikami zwiększającymi fizyczną produktywność gospodarki oraz jej organizacyjną efektywność. Jedna możliwa w tym kontekście odpowiedź brzmi następująco: wzrost i rozwój gospodarczy spowalniają w sposób trwały (lub nawet się zatrzymują) wtedy, gdy zbyt duży staje się rozziew między sprzyjającymi im czynnikami, a odnośnymi miękkimi instytucjami, przede wszystkim tymi o charakterze ideowym. Ściślej rzecz ujmując, akumulacja kapitału nie jest w stanie postępować w obliczu powszechnego przekonania, że rzadkość kapitału może być zmniejszona poprzez monetarne manipulacje, specjalizacja i podział pracy nie są w stanie postępować w obliczu powszechnego przekonania, że każdemu należy się „dochód bezwarunkowy”, a przedsiębiorczość nie jest w stanie funkcjonować w atmosferze konsekwentnie pogłębiającej się reżimowej niepewności. Zjawisko to można również przedstawić na bazie prawa malejących przychodów: przyrastający zasób kapitału fizycznego i organizacyjnego w oderwaniu od komplementarnego wobec niego kapitału intelektualnego i etycznego z czasem będzie przynosił coraz bliższe zeru lub nawet ujemne zwroty.

To, że opisany wyżej rozziew musi naturalnie rosnąć w miarę upływu czasu, nie jest, rzecz jasna, żadną logiczną koniecznością ani quasi-heglowskim prawem historii. Nie wydaje się jednak przesadą traktowanie powyższej prawidłowości w kategoriach solidnie umocowanej empirycznej generalizacji, zawartej już w biblijnej frazie „gdzie dobra się mnożą, mnożą się ich zjadacze”. Parafrazując inną znaną frazę, dobrobyt rozleniwia, a spektakularny dobrobyt rozleniwia spektakularnie. W momencie zaś, gdy nawet tak potężny szok podażowy, jakim jest wybuch globalnej pandemii, zdaje się nie tylko w żadnej mierze nie odwodzić społeczeństwa od wiary w najbardziej siermiężne ekonomiczne sofizmaty, ale wręcz ową wiarę umacniać, prawdopodobnym staje się wniosek, że definitywnie przekroczony został krytyczny próg społecznej roszczeniowości połączonej z ekonomiczną ignorancją.

Jak wspomniałem wcześniej, ów wniosek warto traktować w kategoriach nie tyle pesymizmu, co otrzeźwienia — nie tyle zniechęcenia, co nabrania szerszej i bardziej realistycznej gospodarczej perspektywy. Jeśli słusznie zakładamy, że — jak każdy przejaw postępu wykładniczego — obecna krzywa epidemiologiczna ulegnie w pewnym momencie zasadniczemu spłaszczeniu, powinniśmy poczynić to samo założenie w odniesieniu do krzywej opisującej trwający od dwustu lat wykładniczy wzrost gospodarczy. W obu tych przypadkach musimy bowiem w równym stopniu respektować ogólne prawo domagające się zachowania długoterminowej fizycznej (a może i metafizycznej) stabilności otaczającego nas świata.

W powyższej obserwacji nie zawierają się jakiekolwiek ustępstwa wobec doktryn prymitywistycznych, neoluddystycznych czy neomaltuzjańskich. Zawiera się w niej za to kolejne potwierdzenie odwiecznej, logicznie koniecznej prawdy, że życie na kredyt w pewnym momencie się kończy — przy czym wyjątkowo spektakularnie kończy się ono wtedy, gdy jest życiem na kredyt intelektualny i kulturowy. Idee, których kulminacją był wybuch rewolucji przemysłowej, kształtowały się mozolnie przez kilka tysięcy lat — ich podstaw intelektualnych należy szukać w klasycznym okresie starożytnej Grecji, ich podstaw organizacyjnych należy upatrywać w osiągnięciach starożytnego Rzymu, a ich podstaw duchowych w chrześcijaństwie oraz biblijnym judaizmie. Naturalną jest tu zatem konkluzja, iż odzyskanie rozwojowego impetu rewolucji przemysłowej może wymagać trwającego przynajmniej kilka wieków mozolnego odzyskiwania stosownej intelektualnej i kulturowej świadomości oraz dojrzałości. To przynajmniej zdaje się sugerować najszerzej rozumiane prawo malejących przychodów oraz wymóg elementarnej równowagi w obrębie najszerzej rozumianej instytucjonalnej struktury produkcji.

Tym natomiast, co z dużym prawdopodobieństwem może się odbywać w międzyczasie, może być nie apokaliptyczna zapaść czy gwałtownie postępująca gospodarcza prymitywizacja, ale długotrwała „rekonwalescencyjna stagnacja”. Innymi słowy, świat dającej się przewidzieć przyszłości może być nie światem latających samochodów czy turystycznych lotów na Marsa, ani też nie światem samowystarczalnych, quasi-amiszowskich osad, ale światem przewlekłego rozwojowego status quo, oznaczającego nie „koniec historii” rodem z książek Fukuyamy, ale kluczową okazję do przemyślenia i powolnego przetrawienia ostatnich kilku wieków historycznego dynamizmu w jego zarówno dobrych, jak i złych aspektach. Co istotne, jest to wizja nie wykluczająca tego, że nadal będzie trwał tzw. efekt doganiania, w ramach którego — nawet jeśli wolniej niż dotychczas — kraje rozwijające się będą się zbliżały do rozwojowego status quo krajów rozwiniętych. Co zaś jeszcze istotniejsze, jeśli odbudowywaną w tym okresie intelektualną i kulturową świadomość oraz dojrzałość traktować jako dobra par excellence jakościowe — a więc takie, które najtrudniej uchwycić w typowych makroekonomicznych wskaźnikach produktywności — wówczas można mieć poważne wątpliwości co do tego, czy ów okres należałoby rzeczywiście określać jako stagnacyjny. Tak czy inaczej, obecne kwarantannowe spowolnienie życia — czy też przynajmniej przestawienie go na jakościowo inny rodzaj prędkości — może być tu postrzegane jako znamienny prognostyk.

Niezależnie jednak od tego, w jakim stopniu powyższe przewidywania okażą się trafne, rola krzewicieli rzetelnej wiedzy ekonomicznej pozostaje niezmienna: jest nią niestrudzone opisywanie kluczowej różnicy między prawdziwym a fałszywym wzrostem gospodarczym, tak aby zmaksymalizować szanse na kontynuację (lub odrodzenie) tego pierwszego oraz zminimalizować materialnie i intelektualnie szkodliwy wpływ tego drugiego. W przypadku bowiem obu tych zjawisk szeroka akceptacja dla prawdziwych bądź fałszywych idei ekonomicznych (oraz ich normatywnych implikacji) jest kwestią absolutnie zasadniczą.

[Przedruk z mises.pl]

Tuesday, March 31, 2020

Wolność zawsze upomina się w końcu o siebie

Obecna sytuacja ma to do siebie, że jest z konieczności tymczasowa: strach szybko ustąpi miejsca znudzeniu, potem zniechęceniu, potem rozdrażnieniu i w końcu działaniu. Będzie to spektakularny przejaw spontanicznej koordynacji jednostkowych zachowań w oparciu o wspólnotę elementarnych przekonań: nikt, kto nie będzie się bał skutków ewentualnego zarażenia, nie będzie się tym bardziej bał ewentualnych represji ze strony reżimu, wiedząc doskonale, że podobnego strachu nie żywi większość jego współplemieńców. Innymi słowy, lud w niedługim czasie sięgnie na powrót po chleb i igrzyska, traktując wszelkie odgórne zakazy i pogróżki w tym zakresie jak legendarne zalecenia Marii Antoniny co do jedzenia ciastek, a szeregowi ochroniarze reżimu albo pozostaną wobec tego obojętni, albo się do ludu przyłączą.

Wnioskiem z tego płynącym nie jest ani to, że lud ma swój własny rozum, ani też to, że go nie ma, a jedynie to, że zorganizowaną agresją i zastraszaniem nie da się w sposób fundamentalny przetransformować rzeczywistości wbrew woli większej części jej mieszkańców. Inaczej rzecz ujmując, tam, gdzie ktoś chce w dobrej wierze wdrożyć rozwiązania wymagające znacznych poświęceń i drobiazgowej koordynacji ze strony ogółu członków społeczeństwa, tam w ostatecznym rozrachunku mogą sprawdzić się wyłącznie metody cywilizowane, czyli dobrowolne: perswazja, reputacja lub ostracyzm. Kto więc szczerze wierzy, że poważnie traktowana kwarantanna powinna trwać jeszcze przez kilka miesięcy, ten niech nie powtarza etatystycznej propagandy o rzekomo korzystnym wpływie ograniczania wolności w "sytuacjach wyjątkowych". Wolność w tej czy innej formie tak czy inaczej niebawem upomni się o siebie - kwestią jest tu jedynie to, co się jej wtedy zaoferuje.

Friday, March 27, 2020

"Proeksperckość", "antyeksperckość" i roztropność

W ostatnim czasie widać nad wyraz jasno, że właściwym nastawieniem w obliczu sytuacji kryzysowej nie jest ani programowo przekorna "antyeksperckość", ani programowo czołobitna "proeksperckość". Oba te nastawienia biorą bowiem swoje źródło w pysze - albo w pysze wynikłej z urażonej godności kogoś, kto nie życzy sobie, żeby pouczano go co do tego, jak należy żyć, albo w pysze wynikłej z miałkiego samozadowolenia typowego dla tych, którzy weszli w rutynę pouczania innych co do tego, jak należy żyć.

Jak się okazuje, niespodziewane wydarzenie o złożonych, dalekosiężnych skutkach jest w stanie łatwo przywołać do porządku zwolenników obu powyższych podejść. Jednocześnie dostarcza nam ono kolejnego potwierdzenia od dawna znanej prawdy, że zwłaszcza w sytuacji kryzysowej nic nie jest w stanie zastąpić zdrowego rozsądku, inaczej zwanego roztropnością czy też mądrością praktyczną. Ów przymiot charakteru, typowy dla mentalności przedsiębiorcy, z jednej strony nakazuje posiłkować się specjalistyczną wiedzą wtedy, gdy jest ona wymagana, ale z drugiej strony pozwala na zachowanie świadomości, że w ostatecznym rachunku każdy musi samodzielnie oceniać wiarygodność różnych źródeł owej wiedzy i brać pełną odpowiedzialność za jakość owych ocen.

Z kluczowej roli mądrości praktycznej w stanach powyższego zagrożenia wynika z kolei jeszcze istotniejsza rola wolności osobistej i decyzyjnej autonomii w tego rodzaju scenariuszach. Bez nich nie może być bowiem mowy ani o zachowaniu niezależności osądu w obliczu zalewu domniemanych opinii eksperckich, ani o powściąganiu odruchowej przekory w konfrontacji z rzeczywistymi głosami rozsądku. Innymi słowy, jedyną godną polecenia alternatywą wobec bezmyślnego robienia tego, co każą i bezmyślnego kontestowania tego, co każą, jest przemyślane robienie tego, co w ostatecznym rachunku wydaje nam się właściwe. Innej opcji nie ma - i powinniśmy cieszyć się z takiego stanu rzeczy.

Tuesday, March 24, 2020

Władza, wolność, autonomia i sytuacje kryzysowe

Tzw. władza nie jest żadnym organizatorem życia społecznego ani strażnikiem społecznego dobrobytu, tylko najszkodliwszym z instytucjonalnych pasożytów przyssanych do zdrowej społecznej tkanki. Widać to zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych, kiedy to możliwość oddolnego koordynowania działań zaradczych w oparciu o własny zdrowy rozum i o swoją znajomość szczegółowych okoliczności miejsca i czasu jest paraliżowana przez instytucjonalną niepewność generowaną przez arbitralne, nieegzekwowane i częstokroć wzajemnie sprzeczne rozporządzenia tzw. politycznych decydentów.

Trudno wyobrazić sobie w sytuacji kryzysowej bardziej destabilizujące zjawisko, niż regularne podejmowanie prób odgórnego i arbitralnego wyznaczania innym "reguł życia" powiązane z groźbami represji wobec "niesubordynowanych". A tym jest właśnie esencja działania monopolistycznych aparatów opresji. Stąd raz jeszcze należy stanowczo podkreślić, że zwłaszcza w stanach podwyższonego zagrożenia wolność osobista i decyzyjna autonomia to dobra absolutnie kluczowe, bez których nie może być mowy o szybkim i skutecznym powrocie do normalności.

Tuesday, March 17, 2020

Atak wirusa makroekonomicznego komunizmu

Cytując klasyka: "To nie kryzys, to rezultat". Innymi słowy, pandemia koronawirusa nie jest ostateczną przyczyną zapaści na rynkach finansowych, a jedynie jej bezpośrednim katalizatorem. Ostateczną przyczyną jest tu natomiast trwające od kilkunastu lat wyjątkowo zintensyfikowane centralne sterowanie stopami procentowymi i podażą pieniądza przez centralnoplanistyczne politbiura zwane bankami centralnymi. Pandemia pełni tu jedynie rolę przysłowiowego chłopca, który nie bał się krzyknąć, że król jest nagi.

W przeciwieństwie jednak do komunizmu sowieckiego, makroekonomiczny komunizm bankowości centralnej nie tylko wciąż nie przyznaje się w obliczu swoich coraz to kolejnych porażek do swojego całkowitego intelektualnego bankructwa, ale zdaje się być zdeterminowany, żeby całkowicie zniszczyć globalne rynki finansowe. W tym kontekście warto sobie przypomnieć, jak mogą wyglądać kolejne, dotychczas niespotykane elementy owej destrukcji, w ramach której giełdy będą nie tyle znikać (jak w komunizmie klasycznym), co stawać się w coraz większym stopniu całkowicie dysfunkcjonalnymi wydmuszkami. Zdawszy zaś sobie sprawę z natury owych procesów, należy - na miarę własnych możliwości - dołożyć wszelkich starań, ażeby je zablokować, jeśli nie chce się dopuścić do zaprzepaszczenia produktywnego wysiłku co najmniej kilku ostatnich pokoleń.

Friday, March 13, 2020

Ułuda eksperckiej kontroli w stanach kryzysowych

Obecnie słyszymy już o dwóch wzajemnie sprzecznych zaleceniach: albo należy pozostawać w izolacji celem zapobieżenia rozprzestrzenianiu się wirusa, albo należy "żyć jak co dzień" celem stopniowego rozprzestrzenienia wirusa na jak największym obszarze, co ma sprzyjać sukcesywnemu budowaniu odporności na niego wśród globalnej populacji i zapobiec nawracaniu pandemicznych szczytów. Pod oboma zaleceniami podpisują się osoby określające siebie mianem epidemiologów i wirusologów, w tym osoby zasiadające w ciałach doradczych przy rozmaitych politycznych decydentach.

Wniosek wypływający z powyższego jest następujący: "koordynacyjne działania" dokonywane przez monopolistyczne aparaty opresji są równie zbędne i szkodliwe w sytuacjach kryzysowych, co w rutynie codziennego życia. Innymi słowy, żadna samozwańcza władza nigdy nie ocali nikogo przed nagłymi zagrożeniami o globalnym charakterze, i najgorsze, co w obliczu tego rodzaju zagrożeń można zrobić, to zrezygnować z własnego osądu sytuacji i z wolności reagowania na bazie owego osądu. Można wręcz powiedzieć, że to właśnie w obliczu tego rodzaju zagrożeń należy jak najusilniej zabiegać o pełne zachowanie (i jak największe rozszerzenie) jednostkowej autonomii.

Wyjątkowo nieodpowiedzialnym jest przy tym kapitulowanie w tym kontekście przed sugestią, że podporządkowanie się zaleceniom "władzy" jest uzasadnione faktem, iż ma ona na podorędziu szczególną wiedzę ekspercką. Na powyższym przykładzie widać bowiem w sposób wyraźny, że różne "władze" korzystają z zaleceń różnych ekspertów, którzy przeczą sobie nawzajem. Tym dobitniej widoczny staje się więc tutaj fakt, że w ostatecznym rozrachunku to zawsze wolna jednostka jest zmuszona do przyjęcia roli metaeksperta, który w oparciu o własne intuicje i własny zdrowy rozsądek oceni to, który z dostępnych ekspertów zdaje się oferować rozwiązania najlepsze.

Zasada ta, notabene, obala wszelkie sugestie z obszaru tzw. preskryptywnej ekonomii behawioralnej, zgodnie z którymi konsumenci korzystają na podporządkowaniu się eksperckim decyzjom w zakresie modyfikowania struktury dostępnych im opcji. Rzecz bowiem nie w negowaniu rozróżnienia na laików i ekspertów, ale w uświadomieniu sobie, iż to swobodnie działający laik - a nie żaden jego samozwańczy władca - jest osobą unikatowo predysponowaną do bycia ekspertem w wyborze ekspertów. Bo jakkolwiek nieroztropnie może on w tym kontekście postępować, to jedyną alternatywą wobec jego możliwej jednostkowej nieroztropności jest gwarantowana zbiorowa głupota.

Monday, March 9, 2020

Epidemie, wolność i syreni śpiew etatyzmu

Krótkie przypomnienie dla wszystkich, którzy w chwili słabości wywołanej przez epidemiologiczne lęki gotowi są na ulegnięcie emocjonalnemu stanowi pt. "jak trwoga, to do monopolistycznego aparatu opresji":

1. Brak szacunku dla wolności osobistej i swobody działania jest ujemnie skorelowany z poziomem higieny życia i rozwoju medycyny. To więc, że epidemie nadzwyczaj często biorą swój początek w krajach totalitarnych, nie powinno być najmniejszym zaskoczeniem, w związku z czym sugerowanie, że w obliczu oczywistych klęsk totalitaryzmu słuszne jest tym większe jego nasilanie, stanowi podręcznikowy wręcz przykład dodawania zniewagi do krzywdy.

2. Człowiek, który nie został jeszcze do końca zdemoralizowany mentalnością niewolniczą, nie da zrobić z siebie potencjalnie permanentnego więźnia na rozkaz monopolistycznego aparatu opresji. W związku z tym im bardziej rzeczone aparaty będą grozić, straszyć i się panoszyć, w tym większym stopniu przynajmniej część ludzi odmówi jakiejkolwiek z nimi współpracy, schodząc do przysłowiowych katakumb lub po kryjomu wyjeżdżając poza obszar ich jurysdykcji, tym samym zwiększając zagrożenie epidemiologiczne. Jest to sztandarowa ilustracja procesu powstawania niezamierzonych konsekwencji, która nie powinna w najmniejszym stopniu zaskakiwać jakichkolwiek osób zaznajomionych z tezami Ludwiga von Misesa na temat przeciwskutecznego charakteru interwencjonizmu.

3. Cytując klasyka: "Celem życia nie jest przeżycie". Cytując zaś klasyka nad klasykami: "Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?" Choćby więc nawet, per impossibile, prawdziwa była następująca alternatywa - albo zdrowie i bezpieczeństwo pod stałym nadzorem monopolistycznego aparatu opresji, albo ryzykowne bycie wolnym człowiekiem - to, szanując swoją ludzką godność, należałoby wybrać to drugie. Na szczęście, co wiadomo m.in. z punktów powyższych, a także z elementarnego zdrowego rozsądku, powyższa alternatywa jest całkowicie fałszywa, a działania totalitarnie podochoconych monopolistycznych aparatów opresji są znacznie większym zagrożeniem dla zdrowia i życia zarówno jednostek, jak i społeczeństw, niż wszystkie dotychczasowe epidemie razem wzięte.

Sunday, March 8, 2020

Normatywne korzyści późnego dojścia do wolności

W późnych latach 80-tych, kiedy los tzw. bloku wschodniego był już na dobrą sprawę przypieczętowany, Murray Rothbard przewidywał, że przynajmniej niektóre kraje przynależące podówczas do tego bloku nie tylko dogonią z czasem tzw. kraje zachodnie pod względem poziomu szeroko rozumianej kultury wolności, ale wręcz je przegonią.

Choć w kontekście ówczesnych wydarzeń tego rodzaju przewidywania można było w pewnej mierze traktować nie jako ścisłą prognozę, ale jako przejaw woli pokrzepienia serc, dziś należałoby już poważnie zastanowić się nad tym, czy nie kryła się w nich całkowicie szczera i bardzo ścisła intuicja.

Wśród badaczy rozwoju gospodarczego coraz powszechniejsza wydaje się stawać świadomość, że warunkiem zaistnienia instytucji prawno-organizacyjnych sprzyjających owemu rozwojowi jest istnienie - i ciągłe trwanie - odpowiednich instytucji kulturowych i obyczajowych. Poza zaś szacunkiem dla wolności osobistej, własności prywatnej i swobodnej przedsiębiorczości, trzeba jeszcze wymienić w tym kontekście to, co, najoględniej rzecz ujmując, można by nazwać egzystencjalną powagą - tzn. świadomością, że wolność osobista nie jest zabawką służącą folgowaniu swoim kaprysom, tylko kluczowym narzędziem służącym pogłębianiu swojej relacji z obiektywnymi kategoriami prawdy, dobra i piękna.

Dość karkołomnymi byłyby próby udowadniania, że większa część mieszkańców tzw. krajów zachodnich zachowuje do dziś wspomnianą wyżej egzystencjalną powagę. Traktując tamtejsze wpływowe ośrodki opinii jako papierek lakmusowy ogólnej trajektorii rozwoju kulturowego i obyczajowego, należałoby raczej mówić o konsekwentnym brnięciu w coraz bardziej patologiczne formy egzystencjalnego infantylizmu. Innymi słowy - przy pełnej świadomości mocno uproszczonego charakteru niniejszej konkluzji - należałoby tu stwierdzić, że zbyt długie i zbyt bezrefleksyjne cieszenie się owocami wolności osobistej w zbyt dużym stopniu uśpiło świadomość jej beneficjentów dotyczącą jej najgłębszych normatywnych fundamentów.

W stwierdzeniu, iż przynajmniej niektóre kraje byłego "bloku niewoli" mają dziś przed sobą dużo jaśniejsze perspektywy konsekwentnego cywilizacyjnego rozwoju, nie ma zatem żadnego cierpiętniczego romantyzmu. Jest w nim jedynie czysto logiczna obserwacja, iż owe kraje znalazły się w kulturotwórczo dogodnym momencie historycznym, w którym - wciąż zachowując względny szacunek dla kluczowych w tym kontekście norm obyczajowych - same dopiero zaczęły na dobre korzystać z owoców wolności osobistej, widząc jednocześnie, do czego musi doprowadzić długotrwałe korzystanie z nich w sposób kulturowo bezrefleksyjny i egzystencjalnie nieodpowiedzialny.

W stwierdzeniu tym nie ma również żadnego taniego optymizmu, bo nawet znalezienie się w najdogodniejszym momencie historycznym nie gwarantuje, że będzie się umiało skorzystać z udzielanych przez niego lekcji. Jest w nim jedynie wskazanie na wciąż dość słabo rozpoznaną przewagę komparatywną naszej części świata, którą Murray Rothbard potrafił zidentyfikować już ponad 30 lat temu, a której potencjał jest dziś zarówno bezprecedensowo duży, jak i bezprecedensowo wymagający.

Sunday, February 23, 2020

Dyskryminacja, wykluczanie i wolność osobista

Dyskryminacja jest kluczowym elementem budowania i doceniania prawdziwej różnorodności, gdyż jest ona niczym innym, jak umiejętnością dokonywania i poważnego traktowania realnych rozróżnień. Natomiast wykluczanie jest konieczną konsekwencją prawdziwej równości, gdyż wynika z niego równe prawo do swobodnego dysponowania swoją wyłączną, prywatną przestrzenią.

Innymi słowy, oba te zjawiska są naturalnymi częściami składowymi intelektualnie dojrzałego światopoglądu i moralnie dojrzałej praktyki społecznej, i nie wolno przyzwalać na ich orwellowską karykaturyzację, jeśli nie chce się dopuścić do obyczajowej infantylizacji społeczeństwa. Tam bowiem, gdzie nie mogą swobodnie dyskryminować i wykluczać wolni ludzie, tam zawsze będą to robić - i to na bazie zupełnie makiawelicznych kryteriów - wszyscy domorośli "poprawiacze świata", którym przez myśl nie przejdzie, aby dopuścić do istnienia choć krzty jakiejkolwiek autentycznej bezstronności, tolerancji czy różnorodności.

Saturday, February 15, 2020

Infantilism: The Greatest Ethical Problem in Today's So-Called Civilized World

The greatest ethical problem in today's so-called civilized world is neither barbarism, nor totalism, nor nihilism, but infantilism. In other words, the greatest ethical problem in today's so-called civilized world is not that wrong values are followed, or that one value is promoted at the expense of every other value, or that all values are rejected, but that hardly any true value is treated as seriously as it deserves, while a lot of pseudo-values are treated far more seriously than they deserve.

Friday, February 7, 2020

"Mowa nienawiści" a mowa rzekomej cnotliwości

Największym problemem etycznym związanym z komunikacją w dobie Internetu (ze szczególnym uwzględnieniem tzw. mediów społecznościowych) nie jest powszechność tzw. mowy nienawiści, tylko powszechność mowy domniemanej cnotliwości. Innymi słowy, największym problemem nie jest w tym kontekście nieograniczona obfitość obelg wystosowywanych pod każdym możliwym adresem, tylko równie nieograniczona obfitość samozadowolonych, pseudomoralistycznych deklaracji na każdy możliwy temat.

O ile bowiem miotanie obelg nie jest siłą rzeczy częścią tzw. dyskursu etycznego (a ich niezasłużona obfitość może być wręcz pomocna w zakresie budowania psychicznej odporności u ich adresata), o tyle bezustanne szermowanie wyrazami rzekomego świętego oburzenia sprawia, że język etyczny staje się bezprecedensowo tani, a tym samym komunikacyjnie nieużyteczny. To zaś sprawia, że wykorzystywanie go w celu przeprowadzenia poważnej, przemyślanej dyskusji na tematy etyczne staje się wyjątkowo trudne i nieporęczne.

Być może jest jednak przy tym tak, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, i intelektualna pauperyzacja języka etycznego może okazać się w dłuższej perspektywie pożyteczna w takim stopniu, w jakim ponownie uczuli ona wszystkich na zasadę, że poznaje się po owocach, nie po deklaracjach. Z takiego zaś rezultatu będą mogli skorzystać również ci, których owocami są przede wszystkim utwory słowne, gdyż wymusi to na nich taką dbałość o ich aspekty jakościowe, żeby również twórczość czysto werbalna mogła być traktowana jako prawdziwie owocna.

Monday, January 27, 2020

Efektywność techniczna, efektywność ekonomiczna i społeczny dobrobyt

Efektywność techniczna nie jest tożsama z efektywnością ekonomiczną. Ta pierwsza oznacza zdolność do jak najszybszego i najpełniejszego osiągnięcia konkretnego, jednostkowego celu, podczas gdy ta druga oznacza zdolność do budowania otoczenia, w którym jak największa liczba osób jest w stanie zaspokoić jak największą liczbę jak najbardziej jakościowo zróżnicowanych celów.

W związku z tym tej pierwszej mogą sprzyjać dowolne środki, włącznie z agresją, grabieżą czy oszustwem, podczas gdy tej drugiej mogą sprzyjać wyłącznie zjawiska takie jak swobodnie rozwijająca się specjalizacja, podział pracy, akumulacja kapitału, innowacyjność i przedsiębiorczość, które są w stanie realizować swój potencjał w sposób trwały i konsekwentny wyłącznie w warunkach bezwarunkowego szacunku dla wolności osobistej, własności prywatnej i dobrowolnej współpracy.

Stąd elementarnym błędem jest przekonanie, że dyktatorski reżim, który potrafi w sposób siłowy zaangażować wszystkie dostępne na danym obszarze środki do realizacji swojego widzimisię, daje tym samym świadectwo swojej ekonomicznej skuteczności. Może on dać tego rodzaju działaniami świadectwo swojej technicznej skuteczności w pewnym wąskim zakresie, ale, po pierwsze, owa skuteczność - jako podporządkowana wyłącznie celom reżimu - w żaden sposób nie przekłada się na dobrobyt społeczny, a po drugie - jako zjawisko czysto pasożytnicze - zawsze budowana jest kosztem ekonomicznej skuteczności społeczeństwa, konsekwentnie wyniszczając jego kooperacyjny potencjał, a tym samym będąc przejawem działań długofalowo przeciwskutecznych i autodestrukcyjnych.

Innymi słowy, to, że Związek Sowiecki zapoczątkował erę propagandowej ostentacji zwaną "wyścigiem kosmicznym", ani to, że Korea Północna organizuje najbardziej spektakularne na świecie parady, nie powinno w najmniejszym stopniu przekładać się na sugestię, jakoby polityczna opresja mogła mieć jakikolwiek pozytywny wpływ na rozwój gospodarczy danego społeczeństwa. Wręcz przeciwnie, powinny być to najdobitniejsze ilustracje faktu, do jakiego stopnia polityczna opresja jest w stanie ów rozwój hamować i trwonić go na moralnie obraźliwe pomniki próżności.

Saturday, January 18, 2020

My Talk on Austrian Economics as a Paradigm of Golden Mean Thinking

Here you can watch the recording of my talk "Austrian Economics as a Paradigm of Golden Mean Thinking" presented at the Eighth International Conference "The Austrian School of Economics in the 21st Century", Vienna, November 2019.

The main contention of my talk is that the tradition of the Austrian School is a paradigmatic example of the application of the Aristotelian golden mean to the realm of economic theorizing. Consequently, it argues that the Austrian tradition allows for uniquely clear and perceptive interpretation of the workings of the catallactic order and it is uniquely placed to develop economics as a methodologically and substantively distinct scholarly discipline, which does not have to borrow the tools or subject matter of any other field of inquiry.