Starszym dyrektorem ("senior director") i szefem globalnych rynków ds. technologicznych programów strategicznych ("Head of Global Markets Technology Core Engineering Strategic Programs") strupieszałego banku Credit Suisse jest żonaty mężczyzna i ojciec dwójki dzieci, który na chwilę obecną określa się jako osoba "płynnopłciowa", czyli "nie będąca ani mężczyzną, ani kobietą", zaś wśród swoich głównych kompetencji wymienia on umiejętność "budowy kultury opartej na różnorodności, inkluzywności i autentyczności". Personaliów nie będą tutaj podawał: kogo rzecz interesuje, ten bez problemu je odnajdzie.
Innymi słowy, to nie jest szeregowy pracownik sektora bankowego, tylko postać należąca do kierownictwa instytucji mającej pod zarządzaniem aktywa warte ponad bilion (angielski trylion) franków szwajcarskich. I o ile osobom dotkniętym rozmaitymi schorzeniami psychicznymi należy domyślnie współczuć i w miarę możliwości otaczać je kompetentną pomocą - tak medyczną, jak i duchową - o tyle w momencie, gdy podobne osoby sprawują kontrolę nad globalnym systemem finansowym, nie należy mieć jakichkolwiek wątpliwości co do tego, dlaczego ów system jest na progu rozpadnięcia się jak domek z kart lub pogrążenia światowej gospodarki w odmętach hiperinflacji. Wszakże jeśli ktoś nie jest w stanie odróżnić męskości od kobiecości - w dodatku w odniesieniu do swojej własnej tożsamości - to co stoi na przeszkodzie temu, żeby nie umiał też odróżniać wypłacalności od niewypłacalności, zysku od straty i gospodarności od złodziejstwa?
Podsumowując, powód, dla którego globalna gospodarka (i szerzej: edukacja, kultura, obyczaje itd.) weszła ostatnimi czasy w spiralę przyspieszającego, samonapędzającego się rozpadu, jest oczywisty: jest nim ostentacyjny bunt przeciw rzeczywistości na rzecz nierzeczywistości, czyli wyniesienie na sztandary diabolicznej deklaracji "nie będę służył". I o ile zjawiska takie jak pieniądz tworzony z powietrza, bańki giełdowe traktowane jako przejaw gospodarczego dobrobytu i wykupywanie bankrutów traktowane jako przejaw "systemowej stabilizacji" mogą być dla przeciętnego człowieka zbyt abstrakcyjnymi symptomami wzmiankowanego buntu, o tyle umieszczanie jawnych szaleńców u steru największych instytucji finansowych świata powinno być w tym kontekście ostatecznym i uniwersalnie słyszalnym sygnałem alarmowym.
Jeśli bowiem nawet tak donośny sygnał zostanie zlekceważony, wówczas obecnemu systemowi gospodarczemu pozostaje życzyć wyłącznie całkowitego i bezpardonowego upadku - nie ze złej woli, lecz w imię elementarnej sprawiedliwości i boleśnie otrzeźwiającej pokuty.
Tuesday, March 21, 2023
Thursday, March 16, 2023
Szybka hiperinflacyjna eutanazja jako "lekarstwo" na przewlekłą stagflacyjną chorobę
Depozyty upadłego banku SVB zostały w pełni pokryte przez federalny fundusz gwarancyjny, który oczywiście stosownych środków nie posiada, więc będzie musiał skorzystać z wsparcia Departamentu Skarbu, który z kolei albo dodatkowo wywłaszczy na tę okazję podatników, albo wyemituje dług skrzętnie skupywany przez Fed, co będzie się równało zalaniu sektora finansowego kolejną falą pieniądza z powietrza. Dodatkowo Fed ma udzielać innym zagrożonym bankom niskooprocentowanych "pożyczek", biorąc jako zabezpieczenie obligacje skarbowe i hipoteczne listy zastawne po ich cenie emisyjnej, która jest dużo wyższa od obecnej ceny rynkowej wskutek niedawnych podwyżek stóp procentowych. Innymi słowy, owe "pożyczki" również będą się sprowadzać do zalewania sektora bankowego nowymi falami pieniądza z powietrza.
Po naszej stronie oceanu dzieje się z grubsza to samo, na co wskazuje udzielenie strupieszałemu bankowi Credit Suisse "pożyczki" w wysokości 50 miliardów franków przez szwajcarski bank centralny, co - z pewnością każdy dostrzega tu już wyraźną regularność - również oznaczać będzie wtłoczenie w rynek finansowy ogromnej ilości nowych wirtualnych wpisów księgowych. Innymi słowy, banki centralne - główne zworniki panującego w świecie monetarnego komunizmu - najwyraźniej planują dosłowną powtórkę z rozrywki, z jaką mieliśmy do czynienia 14 lat temu, mimo tego, że wywołana podówczas inflacja monetarna zdołała już w międzyczasie wywołać dotkliwie odczuwalną inflację cenową na rynku podstawowych dóbr konsumenckich.
Okazuje się zatem, że zamiast pełzającej inflacji wynikającej z kaskady bankructw i idących w ich ślady szoków podażowych, polityczno-korporacyjne "władze i zwierzchności" wolą jednak sprokurować światu globalną hiperinflację: tzn. przewlekłe podtruwanie konsumenta pragną zastąpić jego szybką "eutanazją". Jest to skądinąd "uczciwe" postawienie sprawy - i jako takie wymaga ono po stronie zwykłych ludzi tym uczciwszego przygotowania do zderzenia z finansowym horyzontem zdarzeń, za którym wartościowe pozostaje tylko to, co od zawsze było bezcenne.
Po naszej stronie oceanu dzieje się z grubsza to samo, na co wskazuje udzielenie strupieszałemu bankowi Credit Suisse "pożyczki" w wysokości 50 miliardów franków przez szwajcarski bank centralny, co - z pewnością każdy dostrzega tu już wyraźną regularność - również oznaczać będzie wtłoczenie w rynek finansowy ogromnej ilości nowych wirtualnych wpisów księgowych. Innymi słowy, banki centralne - główne zworniki panującego w świecie monetarnego komunizmu - najwyraźniej planują dosłowną powtórkę z rozrywki, z jaką mieliśmy do czynienia 14 lat temu, mimo tego, że wywołana podówczas inflacja monetarna zdołała już w międzyczasie wywołać dotkliwie odczuwalną inflację cenową na rynku podstawowych dóbr konsumenckich.
Okazuje się zatem, że zamiast pełzającej inflacji wynikającej z kaskady bankructw i idących w ich ślady szoków podażowych, polityczno-korporacyjne "władze i zwierzchności" wolą jednak sprokurować światu globalną hiperinflację: tzn. przewlekłe podtruwanie konsumenta pragną zastąpić jego szybką "eutanazją". Jest to skądinąd "uczciwe" postawienie sprawy - i jako takie wymaga ono po stronie zwykłych ludzi tym uczciwszego przygotowania do zderzenia z finansowym horyzontem zdarzeń, za którym wartościowe pozostaje tylko to, co od zawsze było bezcenne.
Labels:
bank centralny,
bankructwo,
inflacja,
redystrybucja,
stagflacja
Wednesday, March 15, 2023
Kapitalizm: główny postrach samozwańczych ofiar
Kapitalizm to system, w którym nie tyle pracowitość gwarantuje sukces, co lenistwo gwarantuje porażkę. Stąd jest on uniwersalnym postrachem tych wszystkich, których pociągają ideologie lokujące źródło ich porażek poza nimi samymi: zwłaszcza w niechęci świata wobec ich złudzeń. Nie powinno zatem dziwić, że kapitalizm jest domyślnym winowajcą niepowodzeń wszelkich samozwańczych ofiar "toksycznego patriarchalizmu", "systemowego rasizmu", "rabunkowego antropocentryzmu" i nieskończonej serii wydumanych "fobii". Co znamienne, jest on owym winowajcą nawet wtedy, gdy jednym tchem sugeruje się przy okazji, że jedynym, ze wszech miar wolnym od arbitralnych uprzedzeń kryterium sukcesu jest w kapitalizmie obiektywnie mierzalna produktywność.
Gdy więc oskarżenia pod adresem danego systemu są tak wszechstronne i tak zbieżne w podsycającym je poznawczym dysonansie, wówczas można być pewnym, że uchwytuje on tak podstawową prawdę na temat obiektywnej rzeczywistości, jak nieśmiertelna fraza "kto nie pracuje, niech też nie je". To zaś sugeruje, że owe oskarżenia są ostatecznie kierowane pod adresem obiektywnej rzeczywistości, co przywodzi na myśl inną kanoniczną frazę: "nie będę służył". I to, oczywiście, też jest dostępny wybór, ale nie należy się łudzić, że kiedykolwiek będzie się uwolnionym od jego samobójczych następstw. Nieskończenie lepiej jest służyć, by i nam służono, ale to może się dokonać wyłącznie w świecie, w którym prawda zawsze góruje nad zachcianką.
Gdy więc oskarżenia pod adresem danego systemu są tak wszechstronne i tak zbieżne w podsycającym je poznawczym dysonansie, wówczas można być pewnym, że uchwytuje on tak podstawową prawdę na temat obiektywnej rzeczywistości, jak nieśmiertelna fraza "kto nie pracuje, niech też nie je". To zaś sugeruje, że owe oskarżenia są ostatecznie kierowane pod adresem obiektywnej rzeczywistości, co przywodzi na myśl inną kanoniczną frazę: "nie będę służył". I to, oczywiście, też jest dostępny wybór, ale nie należy się łudzić, że kiedykolwiek będzie się uwolnionym od jego samobójczych następstw. Nieskończenie lepiej jest służyć, by i nam służono, ale to może się dokonać wyłącznie w świecie, w którym prawda zawsze góruje nad zachcianką.
Sunday, March 12, 2023
Kaskada bankructw, CBDC i niezależność od globalnej polityczno-finansowej wieży Babel
Wspominałem niedawno o zabieganiu rządców Nigerii i Ukrainy o znalezienie się w gronie "pionierów" w zakresie wdrażania CBDC (cyfrowych walut banków centralnych). W pierwszym przypadku stosownym pretekstem jest przedstawianie CBDC jako panaceum na chroniczną korupcję i przestępczość finansową, a w drugim przypadku - podkreślanie ich rzekomej efektywności w dziele finansowej obsługi kraju ogarniętego konfliktem zbrojnym.
Nigeria ani Ukraina nie stanowią jednak globalnych finansowych opiniotwórców, w przeciwieństwie do USA. Już tylko zatem czekać, aż Fed ogłosi, że wprowadzenie CBDC - prace nad którym trwają w Stanach od grudnia zeszłego roku - jest najlepszym gwarantem zapobiegania upadkom instytucji takich jak Silicon Valley Bank czy niesławna kryptowalutowa giełda FTX, albo też podmiotów finansowych o dużo bardziej "systemowym" znaczeniu, które mogą zacząć się niebawem rozsypywać w ramach dłużnych efektów domina. Wszakże wszystkie transakcje dokonywane w CBDC są absolutnie jawne dla centralnego systemu nadzorczego, a tym samym - jak zapewne rychło usłyszymy - ich rejestr umożliwia kontrolowanie na bieżąco, czy "systemowo ważne" banki bądź fundusze inwestycyjne są odpowiednio dokapitalizowane.
Jeśli więc w najbliższym czasie dojdzie do naszych uszu podobny syreni śpiew, zaintonowany w USA i powtarzany na całym świecie, wówczas nie należy mieć najmniejszej wątpliwości, jak na niego odpowiedzieć: żądaniem nietykalności gotówki, likwidacji limitów płatności gotówkowych i rozmontowania wszelkich wścibskich "centralnych rejestrów" transakcji, zwłaszcza podlegających "międzynarodowo zharmonizowanym" regulacjom. Wtedy i tyko wtedy można być bowiem pewnym, że nie pozostało się biernym w oporze wobec wizji świata, w którym kupić ni sprzedać nie może nikt, kto nie jest oznaczony przez budowniczych globalnej wieży Babel.
Nigeria ani Ukraina nie stanowią jednak globalnych finansowych opiniotwórców, w przeciwieństwie do USA. Już tylko zatem czekać, aż Fed ogłosi, że wprowadzenie CBDC - prace nad którym trwają w Stanach od grudnia zeszłego roku - jest najlepszym gwarantem zapobiegania upadkom instytucji takich jak Silicon Valley Bank czy niesławna kryptowalutowa giełda FTX, albo też podmiotów finansowych o dużo bardziej "systemowym" znaczeniu, które mogą zacząć się niebawem rozsypywać w ramach dłużnych efektów domina. Wszakże wszystkie transakcje dokonywane w CBDC są absolutnie jawne dla centralnego systemu nadzorczego, a tym samym - jak zapewne rychło usłyszymy - ich rejestr umożliwia kontrolowanie na bieżąco, czy "systemowo ważne" banki bądź fundusze inwestycyjne są odpowiednio dokapitalizowane.
Jeśli więc w najbliższym czasie dojdzie do naszych uszu podobny syreni śpiew, zaintonowany w USA i powtarzany na całym świecie, wówczas nie należy mieć najmniejszej wątpliwości, jak na niego odpowiedzieć: żądaniem nietykalności gotówki, likwidacji limitów płatności gotówkowych i rozmontowania wszelkich wścibskich "centralnych rejestrów" transakcji, zwłaszcza podlegających "międzynarodowo zharmonizowanym" regulacjom. Wtedy i tyko wtedy można być bowiem pewnym, że nie pozostało się biernym w oporze wobec wizji świata, w którym kupić ni sprzedać nie może nikt, kto nie jest oznaczony przez budowniczych globalnej wieży Babel.
Labels:
bank centralny,
bankructwo,
cbdc,
pieniądz,
prywatność
Monday, February 27, 2023
Zmiana narracji o gwiazdorskim drobnoustroju a otwarcie orwellowskiej dziury pamięci
Odtajniony właśnie raport amerykańskiego Departamentu Energii sugeruje, że gwiazdorski drobnoustrój prawdopodobnie wydostał się z laboratorium. Innymi słowy, najbardziej głównonurtowe ośrodki przekazu zaczynają coraz bardziej dystansować się od dotychczas forsowanej narracji o "naturalnym" pochodzeniu rzeczonego mikroorganizmu. Tym samym potwierdzają one to - choć wciąż półgębkiem, bo słowo "wyciek" sugeruje przypadkowość opisywanego zdarzenia - co nawet minimalnie baczni obserwatorzy wydarzeń sprzed trzech i więcej lat wiedzieli i otwarcie mówili od początku, wbrew bezustannemu propagandowemu jazgotowi i wszechobecnej kryptocenzurze.
Nigdy nie dość powtarzać, że kluczowym elementem owej wiedzy nie jest biegłość w sprawach medycznych czy nawet politycznych, tylko elementarne rozeznanie duchowe, pozwalające zrozumieć motywacje samozwańczych "światowych elit", dla których globalne społeczeństwo nie jest niczym więcej, niż zbiorem laboratoryjnych zwierząt. Aby zaś maksymalnie zaakcentować, w jak bezgranicznym stopniu góruje się nad owymi "zwierzętami", mogąc zawsze zachować wobec nich bezkarność, przedstawiciele owych pseudoelit zawsze jawnie ogłaszają to, co chcą niebawem sprokurować światu: stąd słynne "Wydarzenie 201" zapowiadające w październiku 2019 rychłe pojawienie się "nowego zoonotycznego mikroorganizmu w koronie", stąd jeźdźcy Apokalipsy i łuskowiec (kluczowy element do niedawna "oficjalnej" narracji) na okładce "The Economist" z końca 2018, stąd dość jawne (a w każdym razie bez większych oporów odtajnione) finansowanie w Wuhan badań gain-of-function przez niejakiego Daszaka, jednego z totumfackich Fauciego, stąd stwierdzenie przez niejakiego Brighta, innego zausznika Fauciego, w czasie Milken Institute Future of Health Summit (październik 2019, tydzień po "Wydarzeniu 201"), że masowe testowanie na globalnej populacji zastrzyków mRNA wymagać będzie jakiegoś znaczącego "czynnika podniety" ("entity of excitement") itd. itp.
Rzecz jednak nie w tym, żeby okazywać w tym momencie jakikolwiek triumfalizm czy schadenfreude, tylko w tym, żeby uczulić jak najszersze rzesze ludzkie na fakt, że "zabawa" trwa dalej, w związku z czym w tej chwili testowane jest to, w jakim stopniu można bezceremonialnie wrzucić do orwellowskiej dziury pamięci trzy lata bezprecedensowego propagandowego tumanienia, gaslightingu, oczerniania i ideologicznego rugowania. Owo uczulanie jest zaś o tyle ważne, o ile "pomyślne" zaliczenie powyższego testu w opinii światowych pseudoelit gwarantuje, że następnym razem - a następny raz nadejdzie ponad wszelką wątpliwość - pójdą one jeszcze dalej i jeszcze bezczelniej będą utrzymywać, że ani nie są winne problemowi, ani nie stręczą światu "lekarstwa" gorszego od trucizny. Do tego dojdzie jednak jedynie wtedy, gdy się im na to przyzwoli - zaś najwyższym stopniem przyzwolenia jest dobrowolna amnezja połączona z odnowioną wolą współpracy. Oby zatem nikomu nie zbywało w tym kontekście ani na pamięci, ani na oporze, w których będzie się przejawiać najgłębszy rodzaj wolności: wolność ducha nieomamionego żadnym wielkim zwiedzeniem.
Nigdy nie dość powtarzać, że kluczowym elementem owej wiedzy nie jest biegłość w sprawach medycznych czy nawet politycznych, tylko elementarne rozeznanie duchowe, pozwalające zrozumieć motywacje samozwańczych "światowych elit", dla których globalne społeczeństwo nie jest niczym więcej, niż zbiorem laboratoryjnych zwierząt. Aby zaś maksymalnie zaakcentować, w jak bezgranicznym stopniu góruje się nad owymi "zwierzętami", mogąc zawsze zachować wobec nich bezkarność, przedstawiciele owych pseudoelit zawsze jawnie ogłaszają to, co chcą niebawem sprokurować światu: stąd słynne "Wydarzenie 201" zapowiadające w październiku 2019 rychłe pojawienie się "nowego zoonotycznego mikroorganizmu w koronie", stąd jeźdźcy Apokalipsy i łuskowiec (kluczowy element do niedawna "oficjalnej" narracji) na okładce "The Economist" z końca 2018, stąd dość jawne (a w każdym razie bez większych oporów odtajnione) finansowanie w Wuhan badań gain-of-function przez niejakiego Daszaka, jednego z totumfackich Fauciego, stąd stwierdzenie przez niejakiego Brighta, innego zausznika Fauciego, w czasie Milken Institute Future of Health Summit (październik 2019, tydzień po "Wydarzeniu 201"), że masowe testowanie na globalnej populacji zastrzyków mRNA wymagać będzie jakiegoś znaczącego "czynnika podniety" ("entity of excitement") itd. itp.
Rzecz jednak nie w tym, żeby okazywać w tym momencie jakikolwiek triumfalizm czy schadenfreude, tylko w tym, żeby uczulić jak najszersze rzesze ludzkie na fakt, że "zabawa" trwa dalej, w związku z czym w tej chwili testowane jest to, w jakim stopniu można bezceremonialnie wrzucić do orwellowskiej dziury pamięci trzy lata bezprecedensowego propagandowego tumanienia, gaslightingu, oczerniania i ideologicznego rugowania. Owo uczulanie jest zaś o tyle ważne, o ile "pomyślne" zaliczenie powyższego testu w opinii światowych pseudoelit gwarantuje, że następnym razem - a następny raz nadejdzie ponad wszelką wątpliwość - pójdą one jeszcze dalej i jeszcze bezczelniej będą utrzymywać, że ani nie są winne problemowi, ani nie stręczą światu "lekarstwa" gorszego od trucizny. Do tego dojdzie jednak jedynie wtedy, gdy się im na to przyzwoli - zaś najwyższym stopniem przyzwolenia jest dobrowolna amnezja połączona z odnowioną wolą współpracy. Oby zatem nikomu nie zbywało w tym kontekście ani na pamięci, ani na oporze, w których będzie się przejawiać najgłębszy rodzaj wolności: wolność ducha nieomamionego żadnym wielkim zwiedzeniem.
Labels:
gaslighting,
koronawirus,
Orwell,
pandemia,
propaganda
Monday, February 20, 2023
Chatboty: automatyczne generatory językowo poprawnych zakamuflowanych plagiatów
Czym jest słynny ChatGPT i jego pochodne? Najprościej można by je zdefiniować jako automatyczne generatory plagiatów połączone z aplikacją maskującą plagiaty oraz funkcją sprawdzania pisowni i gramatyki. Innymi słowy, są to programy przeszukujące pobrane z Internetu bazy danych pod kątem dyżurnych odpowiedzi na zadane pytania, kopiujące owe odpowiedzi, nieznacznie modyfikujące ich formę (zmieniając szyk zdań, zastępując poszczególne słowa ich synonimami itp.) i, jeśli zaistnieje taka potrzeba, poprawiające ich pisownię oraz gramatykę.
Nic dziwnego, że są to urządzenia idealne do masowego produkowania sztampowych tekstów, takich jak szkolne wypracowania, słownikowe definicje, zajawki reklamowe czy informacje prasowe. Nie ma natomiast w ich działaniach nic "inteligentnego" ani tym bardziej "twórczego": i pod tym względem sytuacja nie zmieniłaby się ani na jotę nawet wówczas, gdyby dysponowały one nieskończenie większą mocą obliczeniową.
Czy owe skądinąd pożyteczne zabawki, obnażające kompletnie odtwórczy charakter dużej części czynności piśmiennych dzisiejszego człowieka, zasługują więc na ten poziom uwagi, zadumy, a czasem wręcz podziwu, jaki ostatnio się im poświęca - na to pytanie niech już każdy odpowie sobie sam. Nie sposób oprzeć się tu jednak wrażeniu, że każda rzetelna odpowiedź w tej kwestii powinna nawiązywać nie do tego, w jakim stopniu wzrosła na przestrzeni lat wiedza człowieka na temat zdolności obliczeniowych maszyn, ale do tego, w jakim stopniu w tym samym czasie proporcjonalnie zmalała wiedza człowieka na temat zdolności umysłowych jego samego.
Nic dziwnego, że są to urządzenia idealne do masowego produkowania sztampowych tekstów, takich jak szkolne wypracowania, słownikowe definicje, zajawki reklamowe czy informacje prasowe. Nie ma natomiast w ich działaniach nic "inteligentnego" ani tym bardziej "twórczego": i pod tym względem sytuacja nie zmieniłaby się ani na jotę nawet wówczas, gdyby dysponowały one nieskończenie większą mocą obliczeniową.
Czy owe skądinąd pożyteczne zabawki, obnażające kompletnie odtwórczy charakter dużej części czynności piśmiennych dzisiejszego człowieka, zasługują więc na ten poziom uwagi, zadumy, a czasem wręcz podziwu, jaki ostatnio się im poświęca - na to pytanie niech już każdy odpowie sobie sam. Nie sposób oprzeć się tu jednak wrażeniu, że każda rzetelna odpowiedź w tej kwestii powinna nawiązywać nie do tego, w jakim stopniu wzrosła na przestrzeni lat wiedza człowieka na temat zdolności obliczeniowych maszyn, ale do tego, w jakim stopniu w tym samym czasie proporcjonalnie zmalała wiedza człowieka na temat zdolności umysłowych jego samego.
Sunday, February 19, 2023
CBDC, "porządek z chaosu" i monetarny "system Bestii"
Przedstawiciele rządu ukraińskiego ogłosili ostatnio hucznie zawarcie finansowo-organizacyjnego przymierza z czołowymi reprezentantami globalnego polityczno-korporacyjnego kartelu, takimi jak Blackrock, Goldman Sachs i JPMorgan, które to przymierze ma na celu "powojenną odbudowę Ukrainy", w tym jak najpełniejszą cyfryzację tamtejszej gospodarki. Trzeba w tym kontekście pamiętać o fakcie, iż rząd ukraiński już od kilku lat idzie w awangardzie organizmów politycznych postulujących jak najszybsze wprowadzenie CBDC, czyli w pełni programowalnych i maksymalnie inwazyjnych odmian walut dekretowych.
Przykry, ale niezaskakujący wniosek nasuwa się tu samoistnie: wyniszczający konflikt zbrojny dotykający przede wszystkim Bogu ducha winnych ludzi wykorzystywany jest jako pretekst do prób poddawania sfery monetarnej coraz zuchwalszej, nachalniejszej i globalnie scentralizowanej kontroli politycznej.
Innym interesującym przykładem jest tu casus Nigerii, kolejnego "pioniera" CBDC, a przy tym jednego z najbardziej skorumpowanych krajów świata. Należy w tym kontekście oczekiwać, że w miarę jak nigeryjska odmiana CBDC będzie przechodzić z etapu pilotażowego do fazy "powszechnej adopcji", IMF i pokrewne instytucje zaczną publikować peany na temat tego, w jak zachwycającym stopniu owa "cyfrowa innowacja" zdołała zmniejszyć skalę korupcji w rzeczonym kraju.
Innymi słowy, CBDC - czyli inicjatywa mająca na celu domknięcie globalnego komunizmu monetarnego - ma być wdrażana w zgodzie z odwieczną wichrzycielską zasadą "ordo ab chao", a więc poczynając od krajów trapionych najbardziej chronicznymi kryzysami, w ramach których wzmiankowana "innowacja" ma być przedstawiana jako organizacyjne i infrastrukturalne panaceum. Pozostaje tu wyrazić nadzieję, że ogół ludzi dobrej woli zadba o to, żeby w ich miejscach zamieszkania nigdy nie doszło do dołączenia do owego monetarnego "systemu Bestii" pod pretekstem jakichkolwiek katastrof, zarówno spontanicznych, jak i zainscenizowanych. Tylko wtedy bowiem możliwe będzie podtrzymanie jakiejkolwiek wielkoskalowej współpracy społecznej nie zatrutej wpływami nieograniczonego globalnego pasożytnictwa.
Przykry, ale niezaskakujący wniosek nasuwa się tu samoistnie: wyniszczający konflikt zbrojny dotykający przede wszystkim Bogu ducha winnych ludzi wykorzystywany jest jako pretekst do prób poddawania sfery monetarnej coraz zuchwalszej, nachalniejszej i globalnie scentralizowanej kontroli politycznej.
Innym interesującym przykładem jest tu casus Nigerii, kolejnego "pioniera" CBDC, a przy tym jednego z najbardziej skorumpowanych krajów świata. Należy w tym kontekście oczekiwać, że w miarę jak nigeryjska odmiana CBDC będzie przechodzić z etapu pilotażowego do fazy "powszechnej adopcji", IMF i pokrewne instytucje zaczną publikować peany na temat tego, w jak zachwycającym stopniu owa "cyfrowa innowacja" zdołała zmniejszyć skalę korupcji w rzeczonym kraju.
Innymi słowy, CBDC - czyli inicjatywa mająca na celu domknięcie globalnego komunizmu monetarnego - ma być wdrażana w zgodzie z odwieczną wichrzycielską zasadą "ordo ab chao", a więc poczynając od krajów trapionych najbardziej chronicznymi kryzysami, w ramach których wzmiankowana "innowacja" ma być przedstawiana jako organizacyjne i infrastrukturalne panaceum. Pozostaje tu wyrazić nadzieję, że ogół ludzi dobrej woli zadba o to, żeby w ich miejscach zamieszkania nigdy nie doszło do dołączenia do owego monetarnego "systemu Bestii" pod pretekstem jakichkolwiek katastrof, zarówno spontanicznych, jak i zainscenizowanych. Tylko wtedy bowiem możliwe będzie podtrzymanie jakiejkolwiek wielkoskalowej współpracy społecznej nie zatrutej wpływami nieograniczonego globalnego pasożytnictwa.
Thursday, February 16, 2023
Zielony komunizm, gotowanie żaby i oddolny opór
Czerwony komunizm za cenę totalnego zniewolenia obiecywał powszechny dobrobyt, podczas gdy zielony komunizm za cenę totalnego zniewolenia obiecuje powszechną nędzę. Czerwony komunizm chciał uczynić wszechwładny ludzki kolektyw absolutnym władcą natury, podczas gdy zielony komunizm chce uczynić zmizerniałe ludzkie mrowisko czołobitnym służącym natury.
Powyższe różnice powinny być już na dzień dzisiejszy powszechnie znane. Kluczowe jest jednak uzupełnienie owej wiedzy o świadomość, że podczas gdy czerwony komunizm otwarcie i przejrzyście głosił swoją tożsamość, zielony komunizm kryje się tchórzliwie za wielowarstwową fasadą mdłych sloganów, ckliwych komunałów i bełkotliwych sałatek słownych. Innymi słowy, podczas gdy czerwony komunizm ostentacyjnie obwieszczał swoją rewolucyjną naturę, zielony komunizm nad wyraz często udaje "naturalne przedłużenie" gospodarki rynkowej i "liberalnego porządku". Tym samym, podczas gdy czerwony komunizm musiał złamać opór swoich ofiar, zielony komunizm liczy na ich całkowitą bierność, ignorancję i apatię.
Jeśli bowiem społeczeństwo w swej masie będzie przymykać oko na przyjmowanie przez globalne polityczno-korporacyjne kartele "standardów ESG", ochocze wdrażanie przez duże miasta "rekomendacji C40" i konsekwentne przeforsowywanie innych tego rodzaju mętnych biurokratycznych wymysłów, wówczas wejdzie ono w rolę żaby gotowanej na wolnym ogniu, przyzwyczajanej do przekonania, że otaczająca rzeczywistość zmierza ku celom zielonego komunizmu w "dobrowolny", "spontaniczny" i "samorządny" sposób. Kto zaś przyjmuje podobną postawę, ten - pardon my French - nawet obudziwszy się z ręką w nocniku gotów jest utrzymywać, że jego zawartość nie jest wcale tak odstręczająca, jak się na ogół twierdzi.
Należy zatem zadbać, żeby jak największa liczba osób przyjęła postawę diametralnie przeciwną, a tym samym w prawdziwie spontaniczny i samorządny sposób torpedowała nadawanie jakiegokolwiek wiążącego wpływu wszystkim powyższym zakusom. Wtedy i tylko wtedy niedojrzała zieleń owego nowego komunizmu nie stanie się nigdy zgniłą zielenią ostatecznie rozłożonej przez niego ludzkiej cywilizacji.
Powyższe różnice powinny być już na dzień dzisiejszy powszechnie znane. Kluczowe jest jednak uzupełnienie owej wiedzy o świadomość, że podczas gdy czerwony komunizm otwarcie i przejrzyście głosił swoją tożsamość, zielony komunizm kryje się tchórzliwie za wielowarstwową fasadą mdłych sloganów, ckliwych komunałów i bełkotliwych sałatek słownych. Innymi słowy, podczas gdy czerwony komunizm ostentacyjnie obwieszczał swoją rewolucyjną naturę, zielony komunizm nad wyraz często udaje "naturalne przedłużenie" gospodarki rynkowej i "liberalnego porządku". Tym samym, podczas gdy czerwony komunizm musiał złamać opór swoich ofiar, zielony komunizm liczy na ich całkowitą bierność, ignorancję i apatię.
Jeśli bowiem społeczeństwo w swej masie będzie przymykać oko na przyjmowanie przez globalne polityczno-korporacyjne kartele "standardów ESG", ochocze wdrażanie przez duże miasta "rekomendacji C40" i konsekwentne przeforsowywanie innych tego rodzaju mętnych biurokratycznych wymysłów, wówczas wejdzie ono w rolę żaby gotowanej na wolnym ogniu, przyzwyczajanej do przekonania, że otaczająca rzeczywistość zmierza ku celom zielonego komunizmu w "dobrowolny", "spontaniczny" i "samorządny" sposób. Kto zaś przyjmuje podobną postawę, ten - pardon my French - nawet obudziwszy się z ręką w nocniku gotów jest utrzymywać, że jego zawartość nie jest wcale tak odstręczająca, jak się na ogół twierdzi.
Należy zatem zadbać, żeby jak największa liczba osób przyjęła postawę diametralnie przeciwną, a tym samym w prawdziwie spontaniczny i samorządny sposób torpedowała nadawanie jakiegokolwiek wiążącego wpływu wszystkim powyższym zakusom. Wtedy i tylko wtedy niedojrzała zieleń owego nowego komunizmu nie stanie się nigdy zgniłą zielenią ostatecznie rozłożonej przez niego ludzkiej cywilizacji.
Monday, February 13, 2023
ESG, DEI i ideologizacja działalności gospodarczej
Tzw. standardy ESG (environmental, social, and corporate governance) i DEI (diversity, equity, and inclusion) są standardami nie tylko jednoznacznie politycznymi i ideologicznymi, ale wręcz hiperpolitycznymi i hiperideologicznymi, tzn. oderwanymi od jakiegokolwiek logicznego obiektywizmu i w pełni podporządkowanymi arbitralnej roszczeniowości ich egzekutorów.
Tymczasem najbardziej przewrotną i zuchwałą częścią planu mającego na celu ich globalne narzucenie jest próba nadania im statusu kryteriów całkowicie apolitycznych i ideologicznie neutralnych, stanowiących jakoby naturalne przedłużenie oczywistych zasad etyki biznesu, takich jak "nie oszukuj", "nie kradnij" czy "wywiązuj się z zawartych umów". W dodatku usiłuje się je przedstawiać jako nic więcej niż "dobrowolnie akceptowane wytyczne", co zakrawa na kpinę w świecie, w którym z marszu przyjmują je wszystkie wielkie instytucje finansowe stanowiące część globalnego polityczno-korporacyjnego konglomeratu permanentnie przypiętego do monetarnej kroplówki i ogłoszonego "zbyt wielkim, by upaść".
Docelowy rezultat powyższych knowań jest więc taki, że firma, której zarząd nie myśli kłaniać się narracji o domniemanej "antropogenicznej katastrofie klimatycznej" czy też postulatom wdzięczenia się do wszelkich rzekomych "systemowo dyskryminowanych" grup społecznych, nie ma co liczyć na udzielenie kredytu, wejście na giełdę czy nawet swobodne korzystanie z podstawowych usług bankowych. Co gorsza, taka sytuacja ma być docelowo traktowana jako wolna od wszelkich ideologicznych naleciałości oraz w pełni zgodna z zasadami gospodarki rynkowej i wolnej przedsiębiorczości.
Nie trzeba dodawać, że skuteczne przeforsowanie powyższego planu przekształciłoby światową gospodarkę w całkowicie dysfunkcyjną parodię systemu choćby częściowo kapitalistycznego, stanowiącą połączenie chińskiej oligarchii partyjno-biurokratycznej i ONZ-owskiej dyktatury maltuzjańsko-neomarksistowskiej. Oczywistym jest też, że tak zorganizowany system nie tylko natychmiast spełniłby oczekiwania zwolenników "zerowego wzrostu", ale też błyskawicznie wpadłby w spiralę wykładniczo pogłębiającego się gospodarczego uwstecznienia.
Innymi słowy, komu zależy na zachowaniu przynajmniej bieżącego poziomu wydajności światowej gospodarki, jak również godności przedsiębiorcy w zakresie swobody odrzucania upupiających ideologicznych roszczeń, ten powinien na miarę własnych możliwości dbać o to, aby zablokować wszelkie ruchy legislacyjne zmierzające ku usankcjonowaniu owych standardów. W szerszej zaś perspektywie powinien on wzmacniać siły oporu wobec bankowości centralnej, harmonizacji regulacyjnej oraz pokrewnych czynników umożliwiających trwanie globalnego polityczno-korporacyjnego kartelu pragnącego narzucić owe standardy metodami pozalegislacyjnymi. Wtedy i tylko wtedy ktoś taki może pokrzepiać się myślą, że nie pozostał bierny w obliczu wyrachowanej społeczno-gospodarczej destrukcji na światową skalę.
Tymczasem najbardziej przewrotną i zuchwałą częścią planu mającego na celu ich globalne narzucenie jest próba nadania im statusu kryteriów całkowicie apolitycznych i ideologicznie neutralnych, stanowiących jakoby naturalne przedłużenie oczywistych zasad etyki biznesu, takich jak "nie oszukuj", "nie kradnij" czy "wywiązuj się z zawartych umów". W dodatku usiłuje się je przedstawiać jako nic więcej niż "dobrowolnie akceptowane wytyczne", co zakrawa na kpinę w świecie, w którym z marszu przyjmują je wszystkie wielkie instytucje finansowe stanowiące część globalnego polityczno-korporacyjnego konglomeratu permanentnie przypiętego do monetarnej kroplówki i ogłoszonego "zbyt wielkim, by upaść".
Docelowy rezultat powyższych knowań jest więc taki, że firma, której zarząd nie myśli kłaniać się narracji o domniemanej "antropogenicznej katastrofie klimatycznej" czy też postulatom wdzięczenia się do wszelkich rzekomych "systemowo dyskryminowanych" grup społecznych, nie ma co liczyć na udzielenie kredytu, wejście na giełdę czy nawet swobodne korzystanie z podstawowych usług bankowych. Co gorsza, taka sytuacja ma być docelowo traktowana jako wolna od wszelkich ideologicznych naleciałości oraz w pełni zgodna z zasadami gospodarki rynkowej i wolnej przedsiębiorczości.
Nie trzeba dodawać, że skuteczne przeforsowanie powyższego planu przekształciłoby światową gospodarkę w całkowicie dysfunkcyjną parodię systemu choćby częściowo kapitalistycznego, stanowiącą połączenie chińskiej oligarchii partyjno-biurokratycznej i ONZ-owskiej dyktatury maltuzjańsko-neomarksistowskiej. Oczywistym jest też, że tak zorganizowany system nie tylko natychmiast spełniłby oczekiwania zwolenników "zerowego wzrostu", ale też błyskawicznie wpadłby w spiralę wykładniczo pogłębiającego się gospodarczego uwstecznienia.
Innymi słowy, komu zależy na zachowaniu przynajmniej bieżącego poziomu wydajności światowej gospodarki, jak również godności przedsiębiorcy w zakresie swobody odrzucania upupiających ideologicznych roszczeń, ten powinien na miarę własnych możliwości dbać o to, aby zablokować wszelkie ruchy legislacyjne zmierzające ku usankcjonowaniu owych standardów. W szerszej zaś perspektywie powinien on wzmacniać siły oporu wobec bankowości centralnej, harmonizacji regulacyjnej oraz pokrewnych czynników umożliwiających trwanie globalnego polityczno-korporacyjnego kartelu pragnącego narzucić owe standardy metodami pozalegislacyjnymi. Wtedy i tylko wtedy ktoś taki może pokrzepiać się myślą, że nie pozostał bierny w obliczu wyrachowanej społeczno-gospodarczej destrukcji na światową skalę.
Labels:
dei,
esg,
etyka biznesu,
ideologia,
kapitalizm,
oligarchia
Saturday, February 11, 2023
Pierwszy w historii globalny konflikt o autentycznie samobójczym charakterze
Warto zwrócić uwagę na historycznie bezprecedensową wewnętrzną sprzeczność zawierającą się w trwającym obecnie globalnym konflikcie, która tyczy się zarówno jego bezpośrednich uczestników, jak i ich hybrydowych sojuszników.
Otóż wszystkie strony owego konfliktu przynależą do świata dobrowolnie wymierającego (tzn. konsekwentnie trwającego poniżej progu biologicznej zastępowalności), podczas gdy hasła, pod jakimi ów konflikt się toczy, są mimo to oparte na klasycznej retoryce "egzystencjalnego przetrwania", "żywotnych interesów", "globalnego bezpieczeństwa" itp. Innymi słowy, jako że owa witalistyczna frazeologia jest fundamentalnie niekompatybilna z powolnym zbiorowym samobójstwem, na jakie zdecydowała się większość jej użytkowników, opisywane przez nią działania zbrojne nie mogą być wiarygodnie interpretowane przy pomocy standardowych analiz geopolitycznych i ideologicznych.
Nie mamy tu więc do czynienia z wojną kolonialną ani hegemoniczną, tzn. z wojną o zasoby gospodarcze bądź polityczną kontrolę, jako że jest ona z jednej strony rażąco wręcz marnotrawcza dla wszystkich jej uczestników, a z drugiej strony sumarycznie szkodliwa dla ich "politycznego prestiżu". W świetle wspomnianych wcześniej długofalowych demograficznych trendów nie mamy tu też z całą pewnością do czynienia z wojną o jakkolwiek rozumianą "przestrzeń życiową". Nie mamy tu wreszcie do czynienia z wojną ideologiczną, jako że żadna z jej stron nie prezentuje jakiegokolwiek spójnego, uczciwie wyznawanego i wiarygodnie wdrażanego ideologicznego programu.
Pozostaje tu zatem konkluzja, iż jest to pierwszy w historii globalny konflikt o charakterze autentycznie samobójczym - i to samobójczym simpliciter, bez jakichkolwiek "strategicznych" czy gambitowych podtekstów. Innymi słowy, jest to w ostatecznym rachunku wojna motywowana nie impulsem przetrwania (jakkolwiek błędnie lub pokracznie rozumianym), ale, przeciwnie, impulsem samozniszczenia, czyli odruchem rozszerzającym i przyspieszającym wzmiankowane wyżej długookresowe biologiczne trendy (wraz z ich kulturowymi i duchowymi praprzyczynami).
Z konkluzji tej wypływają co najmniej dwa dalsze istotne wnioski. Po pierwsze, nie można założyć, że na wojnie tej będą skutecznie działały zwyczajowe bezpieczniki wynikające z doktryny wzajemnie zagwarantowanego zniszczenia - tzn. scenariusz nuklearnej eskalacji staje się bezprecedensowo niewykluczalny. Po drugie zaś nie należy oczekiwać zakończenia czy nawet osłabnięcia owego konfliktu tak długo, jak długo równie bezprecedensowy zwrot o sto osiemdziesiąt stopni nie dokona się w mentalności i kulturze duchowej uwikłanych w niego społeczeństw, które musiałyby gwałtownie odwrócić się od tego, co przyjęło się nazywać "cywilizacją śmierci". Jak natomiast wnioski te rokują w kwestii dalszego rozwoju wydarzeń i jak można na niego wpłynąć w perspektywie jednostkowej - na to pytanie każdy musi już sobie odpowiedzieć sam.
Otóż wszystkie strony owego konfliktu przynależą do świata dobrowolnie wymierającego (tzn. konsekwentnie trwającego poniżej progu biologicznej zastępowalności), podczas gdy hasła, pod jakimi ów konflikt się toczy, są mimo to oparte na klasycznej retoryce "egzystencjalnego przetrwania", "żywotnych interesów", "globalnego bezpieczeństwa" itp. Innymi słowy, jako że owa witalistyczna frazeologia jest fundamentalnie niekompatybilna z powolnym zbiorowym samobójstwem, na jakie zdecydowała się większość jej użytkowników, opisywane przez nią działania zbrojne nie mogą być wiarygodnie interpretowane przy pomocy standardowych analiz geopolitycznych i ideologicznych.
Nie mamy tu więc do czynienia z wojną kolonialną ani hegemoniczną, tzn. z wojną o zasoby gospodarcze bądź polityczną kontrolę, jako że jest ona z jednej strony rażąco wręcz marnotrawcza dla wszystkich jej uczestników, a z drugiej strony sumarycznie szkodliwa dla ich "politycznego prestiżu". W świetle wspomnianych wcześniej długofalowych demograficznych trendów nie mamy tu też z całą pewnością do czynienia z wojną o jakkolwiek rozumianą "przestrzeń życiową". Nie mamy tu wreszcie do czynienia z wojną ideologiczną, jako że żadna z jej stron nie prezentuje jakiegokolwiek spójnego, uczciwie wyznawanego i wiarygodnie wdrażanego ideologicznego programu.
Pozostaje tu zatem konkluzja, iż jest to pierwszy w historii globalny konflikt o charakterze autentycznie samobójczym - i to samobójczym simpliciter, bez jakichkolwiek "strategicznych" czy gambitowych podtekstów. Innymi słowy, jest to w ostatecznym rachunku wojna motywowana nie impulsem przetrwania (jakkolwiek błędnie lub pokracznie rozumianym), ale, przeciwnie, impulsem samozniszczenia, czyli odruchem rozszerzającym i przyspieszającym wzmiankowane wyżej długookresowe biologiczne trendy (wraz z ich kulturowymi i duchowymi praprzyczynami).
Z konkluzji tej wypływają co najmniej dwa dalsze istotne wnioski. Po pierwsze, nie można założyć, że na wojnie tej będą skutecznie działały zwyczajowe bezpieczniki wynikające z doktryny wzajemnie zagwarantowanego zniszczenia - tzn. scenariusz nuklearnej eskalacji staje się bezprecedensowo niewykluczalny. Po drugie zaś nie należy oczekiwać zakończenia czy nawet osłabnięcia owego konfliktu tak długo, jak długo równie bezprecedensowy zwrot o sto osiemdziesiąt stopni nie dokona się w mentalności i kulturze duchowej uwikłanych w niego społeczeństw, które musiałyby gwałtownie odwrócić się od tego, co przyjęło się nazywać "cywilizacją śmierci". Jak natomiast wnioski te rokują w kwestii dalszego rozwoju wydarzeń i jak można na niego wpłynąć w perspektywie jednostkowej - na to pytanie każdy musi już sobie odpowiedzieć sam.
Saturday, February 4, 2023
Socjalizm dyktatorski, "opiekuńczy" i kabotyńsko-masochistyczny: trzy mutacje jednego potwora
W pierwszej połowie XX wieku na piedestał próbowano wywindować socjalizm dyktatorski: "społeczeństwa bezklasowe", "tysiącletnie rzesze" itp. W drugiej połowie XX wieku postanowiono zastąpić go socjalizmem sybaryckim: "państwami opiekuńczymi", prawo-człowieczym "końcem historii" itp. Obecnie zaś coraz bezczelniej stręczy się ludzkości socjalizm kabotyńsko-masochistyczny: "zerowy wzrost", robaczywą dietę, permanentny kiermasz wydumanych krzywd i niezaspokajalnych roszczeń itp.
Ten pierwszy całkowicie odbierał jednostce wolność, ale przynajmniej deklaratywnie próbował dbać o zachowanie jej poczucia godności i sprawczości; ten drugi odbierał jej wolność przy jednoczesnym rozmiękczaniu jej poczucia godności i sprawczości; zaś ten najnowszy próbuje połączyć odebranie jej wolności z maksymalnie szyderczym poniżeniem jej godności i skłonieniem jej do własnowolnego wyzbycia się sprawczości
Innymi słowy, od ponad wieku mamy do czynienia z kolejnymi, coraz bardziej groteskowymi mutacjami tego samego potwora, któremu do tej pory odrąbywano jedynie macki, zamiast finalnie odrąbać mu łeb. To zaś może się skutecznie dokonać nie na poziomie politycznym czy gospodarczym, lecz wyłącznie na poziomie duchowym: tzn. w ramach uświadomienia sobie raz a dobrze, że z natury rzeczy nic się nikomu nie należy, i że wszelkie dobrodziejstwa będzie się otrzymywać wprost proporcjonalnie do tego, jak stanowczo będzie się żyło w zgodzie z tą prawdą.
Ten pierwszy całkowicie odbierał jednostce wolność, ale przynajmniej deklaratywnie próbował dbać o zachowanie jej poczucia godności i sprawczości; ten drugi odbierał jej wolność przy jednoczesnym rozmiękczaniu jej poczucia godności i sprawczości; zaś ten najnowszy próbuje połączyć odebranie jej wolności z maksymalnie szyderczym poniżeniem jej godności i skłonieniem jej do własnowolnego wyzbycia się sprawczości
Innymi słowy, od ponad wieku mamy do czynienia z kolejnymi, coraz bardziej groteskowymi mutacjami tego samego potwora, któremu do tej pory odrąbywano jedynie macki, zamiast finalnie odrąbać mu łeb. To zaś może się skutecznie dokonać nie na poziomie politycznym czy gospodarczym, lecz wyłącznie na poziomie duchowym: tzn. w ramach uświadomienia sobie raz a dobrze, że z natury rzeczy nic się nikomu nie należy, i że wszelkie dobrodziejstwa będzie się otrzymywać wprost proporcjonalnie do tego, jak stanowczo będzie się żyło w zgodzie z tą prawdą.
Thursday, February 2, 2023
Producenci świec a klimatyczni pseudomesjasze
Bohaterowie "Petycji producentów świec" autorstwa Fryderyka Bastiata postulowali zasłonięcie słońca celem ochrony swoich interesów przed "nieuczciwym konkurentem" oferującym darmowe usługi oświetleniowe. Tymczasem co bogatsi i bardziej obłąkani prowodyrzy narracji o "antropogenicznej katastrofie klimatycznej" postulują zasłonięcie słońca celem rzekomego ocalenia ludzkości przed nadmiarem darmowej energii świetlnej.
Innymi słowy, niemalże prostolinijny merkantylny cynizm protekcjonistów gospodarczych został uzupełniony o diaboliczny cynizm lub też szczery pseudomesjański obłęd "protekcjonistów egzystencjalnych". Tym samym wpływ cywilizacyjnie rujnujących sofizmatów nie tylko nie został wyeliminowany, ale zaczął panoszyć się w sposób bezprecedensowo zuchwały.
Każdy zatem, kto naprawdę życzy ludzkości dobrze, pragnąc ocalić bastiatowski "naturalny porządek ludzkich potrzeb" oraz zawarte w nim "harmonie ekonomiczne", powinien tym nieustępliwej zwalczać oddziaływanie rzeczonych sofizmatów i dbać o to, by ich głosiciele nie uzyskali nigdy rządu dusz. Od tego bowiem, jak się okazuje, może zależeć nieporównanie więcej, niż ceny świec, latarni i lichtarzy.
Innymi słowy, niemalże prostolinijny merkantylny cynizm protekcjonistów gospodarczych został uzupełniony o diaboliczny cynizm lub też szczery pseudomesjański obłęd "protekcjonistów egzystencjalnych". Tym samym wpływ cywilizacyjnie rujnujących sofizmatów nie tylko nie został wyeliminowany, ale zaczął panoszyć się w sposób bezprecedensowo zuchwały.
Każdy zatem, kto naprawdę życzy ludzkości dobrze, pragnąc ocalić bastiatowski "naturalny porządek ludzkich potrzeb" oraz zawarte w nim "harmonie ekonomiczne", powinien tym nieustępliwej zwalczać oddziaływanie rzeczonych sofizmatów i dbać o to, by ich głosiciele nie uzyskali nigdy rządu dusz. Od tego bowiem, jak się okazuje, może zależeć nieporównanie więcej, niż ceny świec, latarni i lichtarzy.
Monday, January 30, 2023
A De Facto World Government Does Not Have to Be Established De Iure to Wreak Global Havoc
A de iure world government is unnecessary to envelop the whole earth with the tentacles of global totalitarianism. In other words, achieving the ultimate goal of statism does not require the creation of world ministries, a world army or world citizenship. It is enough for unelected transnational bureaucracies to successfully push through phenomena such as a "global digital currency system," "global digital identity," "global ESG standards" or "global digital health networks", and a de facto world government will emerge, making it completely impossible to escape from institutional oppression, plunder, and surveillance.
Thus, a necessary and primary condition of fighting a would-be world government is not so much to sabotage the machinations of such transnational bureaucracies at the global level, but to paralyze their implementation at the local level. In other words, achieving victory over the builders of world government does not require establishing a unified global front of people of good will - it is enough if sufficient sobriety and vigilance is displayed by the representatives of a multitude of local fronts of people of good will, who know how to hack down global bureaucratic tentacles under the particular circumstances of time and place most effectively.
It only takes one David to knock down Goliath, so an entire army of Davids, even if territorially dispersed, should be able to accomplish the same feat all the more effectively. Likewise, it is enough to repeat appropriate warnings in all the languages of the world for this latest incarnation of the Tower of Babel to collapse. However, being victorious in this area requires constant awareness that the thing whose existence is openly announced is secretly created well in advance - thus, one should wish all people of good will that they too work well in advance on gaining the awareness in question.
Thus, a necessary and primary condition of fighting a would-be world government is not so much to sabotage the machinations of such transnational bureaucracies at the global level, but to paralyze their implementation at the local level. In other words, achieving victory over the builders of world government does not require establishing a unified global front of people of good will - it is enough if sufficient sobriety and vigilance is displayed by the representatives of a multitude of local fronts of people of good will, who know how to hack down global bureaucratic tentacles under the particular circumstances of time and place most effectively.
It only takes one David to knock down Goliath, so an entire army of Davids, even if territorially dispersed, should be able to accomplish the same feat all the more effectively. Likewise, it is enough to repeat appropriate warnings in all the languages of the world for this latest incarnation of the Tower of Babel to collapse. However, being victorious in this area requires constant awareness that the thing whose existence is openly announced is secretly created well in advance - thus, one should wish all people of good will that they too work well in advance on gaining the awareness in question.
Friday, January 27, 2023
"Nowe łady", replikatory i wewnętrzna wolność
Jeszcze względnie do niedawna przeciętny człowiek mógł uczciwie boleć nad nieziszczeniem się naiwnie fantazyjnych wizji nieodległej przyszłości, pełnych latających samochodów, replikatorów, międzyplanetarnych podróży i nanorobotycznych panaceów. Obecnie jednak przeciętny człowiek może już uczciwie myśleć o nieziszczeniu się owych wizji nie z rozczarowaniem, ale z ulgą.
Innymi słowy, może on już jasno przeczuwać i dostrzegać opatrznościowy zamysł w tym, że tak dalece posunięta kontrola nad materią nie należy się ludziom, którzy coraz bardziej spektakularnie dają wyraz brakowi samokontroli nad swoim duchem, i że tak dalece posunięta władza nad zewnętrzną rzeczywistością nie należy się ludziom, którzy coraz bardziej ostentacyjnie nurzają się w swojej wewnętrznej nierzeczywistości. Co więcej, wraz z ulgą przychodzi tu głęboki spokój na myśl o tym, że im głośniej sprzysiężenia różnych samozwańczych "globalnych elit" perorują o rozmaitych "nowych ładach", "wielkich resetach" czy "systemowych transformacjach", tym bardziej sprawiają one wrażenie agonalnie wierzgających ryb wyjętych z wody.
Wraz z głębokim spokojem przychodzi tu wreszcie niezmącona świadomość, że ani owe mityczne latające samochody czy replikatory nie zwiększyłyby zakresu ludzkiej wolności, ani też choćby i najbardziej szalone wymysły wspomnianych samozwańczych "elit" nie musiałyby być w stanie go ograniczyć. Ze świadomości tej wynika bowiem wolność wewnętrzna, która z jednej strony uodparnia na życzeniowe fantazje, a z drugiej strony daje odwagę i opanowanie w obliczu rzeczywistych zewnętrznych nacisków. Gdzie więc występuje owa wolność, tam nie może być mowy o żadnej formie zniewolenia - czy to fizycznego, czy to duchowego - które mogłoby stłamsić w człowieku jego realny rozwojowy potencjał.
Innymi słowy, może on już jasno przeczuwać i dostrzegać opatrznościowy zamysł w tym, że tak dalece posunięta kontrola nad materią nie należy się ludziom, którzy coraz bardziej spektakularnie dają wyraz brakowi samokontroli nad swoim duchem, i że tak dalece posunięta władza nad zewnętrzną rzeczywistością nie należy się ludziom, którzy coraz bardziej ostentacyjnie nurzają się w swojej wewnętrznej nierzeczywistości. Co więcej, wraz z ulgą przychodzi tu głęboki spokój na myśl o tym, że im głośniej sprzysiężenia różnych samozwańczych "globalnych elit" perorują o rozmaitych "nowych ładach", "wielkich resetach" czy "systemowych transformacjach", tym bardziej sprawiają one wrażenie agonalnie wierzgających ryb wyjętych z wody.
Wraz z głębokim spokojem przychodzi tu wreszcie niezmącona świadomość, że ani owe mityczne latające samochody czy replikatory nie zwiększyłyby zakresu ludzkiej wolności, ani też choćby i najbardziej szalone wymysły wspomnianych samozwańczych "elit" nie musiałyby być w stanie go ograniczyć. Ze świadomości tej wynika bowiem wolność wewnętrzna, która z jednej strony uodparnia na życzeniowe fantazje, a z drugiej strony daje odwagę i opanowanie w obliczu rzeczywistych zewnętrznych nacisków. Gdzie więc występuje owa wolność, tam nie może być mowy o żadnej formie zniewolenia - czy to fizycznego, czy to duchowego - które mogłoby stłamsić w człowieku jego realny rozwojowy potencjał.
Thursday, January 26, 2023
Robot może wszędzie zastąpić człowieka tylko w świecie dobrowolnie odczłowieczonym
Najoczywistsza, naturalnie nasuwająca się odpowiedź na pytanie "czy roboty pozabierają wszystkim pracę?" brzmi: roboty mogą przejąć pracę robotyczną, ale z definicji nie mogą przejąć pracy specyficznie ludzkiej, czyli takiej, w ramach której to nie narzędzie jest pomocne dla swojego użytkownika, tylko człowiek jest pomocny dla swojego bliźniego.
Co najistotniejsze w tym kontekście, owa specyficznie ludzka praca nie wymaga wzniesienia się na szczyty ludzkiego potencjału intelektualnego, moralnego, estetycznego czy duchowego - nie wymaga od każdego stania się wielkim filozofem, wybitnym artystą, autorytetem moralnym czy natchnionym mistykiem. Wystarczy, że wymusza ona na wykonującej ją osobie okazywanie człowieczeństwa względem bliźniego, tzn. wejście w staranną relację z jego przekonaniami, pragnieniami, oczekiwaniami i innymi specyficznie podmiotowymi stanami mentalnymi.
Innymi słowy, normalny człowiek pragnie kontaktu z drugim człowiekiem występującym nie tylko w roli filozofia, artysty, mistyka czy autorytetu moralnego, ale też w roli sprzedawcy, kelnera, pielęgniarki czy recepcjonistki, z którymi można po ludzku porozmawiać, pożartować, porozmyślać i podzielić się swoimi zamiarami, upodobaniami czy obawami. Kluczowe jest tu jednak określenie "normalny człowiek", bo sytuacja może przedstawiać się już zupełnie inaczej dla przysłowiowego "smartfonowego zombie", dla którego swobodne budowanie pełnych zdań w mówionym języku, odczytywanie mimiki twarzy i tonu głosu czy nawet nawiązywanie przedłużonego kontaktu wzrokowego to ezoteryczne umiejętności.
Podsumowując, roboty mogą pozabierać wszystkim pracę wyłącznie w świecie dobrowolnie odczłowieczonym, ale jako że roboty mogą być użyteczne wyłącznie dla ludzi, doskonale zrobotyzowany i odczłowieczony świat byłby nie światem powszechnego dobrobytu, tylko światem powszechnej wegetacji, czyli najdotkliwszej formy nędzy. Odpowiadając więc raz jeszcze na początkowe pytanie, roboty mogą skutecznie wspomagać (nie zastępować) wyłącznie pracę tych, którzy niezmiennie pamiętają, że "kto nie chce pracować, niech też nie je". Kto zaś chce pracować, ten musi zachowywać naturalną świadomość, że jest to czynność wykonywana w ostatecznym rachunku przez ludzi dla ludzi i poprzez ludzki kontakt.
Co najistotniejsze w tym kontekście, owa specyficznie ludzka praca nie wymaga wzniesienia się na szczyty ludzkiego potencjału intelektualnego, moralnego, estetycznego czy duchowego - nie wymaga od każdego stania się wielkim filozofem, wybitnym artystą, autorytetem moralnym czy natchnionym mistykiem. Wystarczy, że wymusza ona na wykonującej ją osobie okazywanie człowieczeństwa względem bliźniego, tzn. wejście w staranną relację z jego przekonaniami, pragnieniami, oczekiwaniami i innymi specyficznie podmiotowymi stanami mentalnymi.
Innymi słowy, normalny człowiek pragnie kontaktu z drugim człowiekiem występującym nie tylko w roli filozofia, artysty, mistyka czy autorytetu moralnego, ale też w roli sprzedawcy, kelnera, pielęgniarki czy recepcjonistki, z którymi można po ludzku porozmawiać, pożartować, porozmyślać i podzielić się swoimi zamiarami, upodobaniami czy obawami. Kluczowe jest tu jednak określenie "normalny człowiek", bo sytuacja może przedstawiać się już zupełnie inaczej dla przysłowiowego "smartfonowego zombie", dla którego swobodne budowanie pełnych zdań w mówionym języku, odczytywanie mimiki twarzy i tonu głosu czy nawet nawiązywanie przedłużonego kontaktu wzrokowego to ezoteryczne umiejętności.
Podsumowując, roboty mogą pozabierać wszystkim pracę wyłącznie w świecie dobrowolnie odczłowieczonym, ale jako że roboty mogą być użyteczne wyłącznie dla ludzi, doskonale zrobotyzowany i odczłowieczony świat byłby nie światem powszechnego dobrobytu, tylko światem powszechnej wegetacji, czyli najdotkliwszej formy nędzy. Odpowiadając więc raz jeszcze na początkowe pytanie, roboty mogą skutecznie wspomagać (nie zastępować) wyłącznie pracę tych, którzy niezmiennie pamiętają, że "kto nie chce pracować, niech też nie je". Kto zaś chce pracować, ten musi zachowywać naturalną świadomość, że jest to czynność wykonywana w ostatecznym rachunku przez ludzi dla ludzi i poprzez ludzki kontakt.
Saturday, January 21, 2023
To nie globalni wichrzyciele są wszechmocni, tylko zwykli ludzie są z własnej woli bezradni
Jest coś tragikomicznego w grozie, jaką zdają się wzbudzać w wielu knowania kliki z Davos i im podobnych tromtadrackich sprzysiężeń. Kluczowy jest tu być może rażący kontrast między niebosiężną arogancją owych koterii a wtórnością, miałkością i lichotą snutych przez nie "wielkich planów". Otóż plany te są już od dawna niczym innym, jak tylko spauperyzowaną i zinfantylizowaną mieszaniną wszystkich przebrzmiałych ideologicznych fantazmatów, począwszy od pseudopogańskiego kultu natury, poprzez bezwłasnościową krainę pieczonych gołąbków, a skończywszy na technokratycznych rojeniach o świecie "nadludzi". Dlaczego ktokolwiek miałby szczerze bać się podobnego zlepku głodnych kawałków, zwłaszcza w wydaniu zblazowanego wiecu kawiorowych rewolucjonistów?
Odpowiedź na to pytanie kryje się prawdopodobnie nie w źródle grozy, tylko w jej ofierze, a zasadniczej ilustracji dostarczają tu doświadczenia ostatnich kilku lat. Otóż to nie tyle rozmaite twory davosopodobne urosły do rangi bezprecedensowego zagrożenia dla materialnego i duchowego dobrobytu ludzkości, co ludzkość w swej masie stała się bezprecedensowo miękka, słaba, tchórzliwa i bezcharakterna, a więc wyjątkowo podatna nawet na zagrożenia stanowiące jedynie bladą kalkę swoich dawnych pierwowzorów. Innymi słowy, klika z Davos jest nie tyle wszechmocną, pochłaniającą wszystko otchłanią zniszczenia, co wielkim krzywym zwierciadłem, w którym ludzkość może obejrzeć w szczegółach skalę własnego odrętwiałego samozniszczenia.
Podsumowując, trudno się dziwić, że ogólny przestrach może budzić szydercza deklaracja domorosłych zarządców świata, iż "nie będzie się miało niczego i będzie się szczęśliwym", gdy z własnej woli roztrwoniło się uprzednio to wszystko, co pozwala zabijać podobne deklaracje śmiechem. Warto więc, by ów przestrach posłużył jako motywacja do jak najszybszego odzyskania choćby minimum charakteru, wytrwałości i samozaparcia - czyli tego wszystkiego, co rzeczywiście pozwala być szczęśliwym, wiedząc, że rozmaici "poprawiacze świata" są bezradni w obliczu codziennych czynów zwykłych ludzi dobrej woli, jeśli tylko ci ostatni idą wspólnym i niezłomnym frontem.
Odpowiedź na to pytanie kryje się prawdopodobnie nie w źródle grozy, tylko w jej ofierze, a zasadniczej ilustracji dostarczają tu doświadczenia ostatnich kilku lat. Otóż to nie tyle rozmaite twory davosopodobne urosły do rangi bezprecedensowego zagrożenia dla materialnego i duchowego dobrobytu ludzkości, co ludzkość w swej masie stała się bezprecedensowo miękka, słaba, tchórzliwa i bezcharakterna, a więc wyjątkowo podatna nawet na zagrożenia stanowiące jedynie bladą kalkę swoich dawnych pierwowzorów. Innymi słowy, klika z Davos jest nie tyle wszechmocną, pochłaniającą wszystko otchłanią zniszczenia, co wielkim krzywym zwierciadłem, w którym ludzkość może obejrzeć w szczegółach skalę własnego odrętwiałego samozniszczenia.
Podsumowując, trudno się dziwić, że ogólny przestrach może budzić szydercza deklaracja domorosłych zarządców świata, iż "nie będzie się miało niczego i będzie się szczęśliwym", gdy z własnej woli roztrwoniło się uprzednio to wszystko, co pozwala zabijać podobne deklaracje śmiechem. Warto więc, by ów przestrach posłużył jako motywacja do jak najszybszego odzyskania choćby minimum charakteru, wytrwałości i samozaparcia - czyli tego wszystkiego, co rzeczywiście pozwala być szczęśliwym, wiedząc, że rozmaici "poprawiacze świata" są bezradni w obliczu codziennych czynów zwykłych ludzi dobrej woli, jeśli tylko ci ostatni idą wspólnym i niezłomnym frontem.
Labels:
charakter,
kontrola,
odwaga,
samoorganizacja,
władza
Tuesday, January 17, 2023
Davos, gaslighting i obrona przed "duchem świata"
Trwa właśnie kolejna edycja sabatu kliki z Davos. Owa klika zrzesza nie tylko ścisłą elitę majątkową świata, ale też jego "elitę" sybarytyczną, która dba o to, żeby podobne imprezy odbywały się zawsze w warunkach wyjątkowo kosztownego luksusu i najwymyślniejszych udogodnień. Jednocześnie ta sama klika stanowi główną siłę napędową coraz nachalniejszej i zuchwalszej ideologicznej propagandy kręcącej się wokół haseł takich jak "zrównoważony rozwój", "zielona rewolucja" czy walka z rzekomą "antropogeniczną katastrofą klimatyczną".
Powyższa obserwacja jest, rzecz jasna, już niemal banałem doskonale rozumianym przez znaczną część społeczeństwa. Warto więc zwrócić przy tej okazji uwagę na coś jeszcze, a mianowicie na to, że zestawienie osobistych upodobań kliki z Davos z jej ideologiczno-propagandowymi pretensjami stanowi krystalicznie przejrzysty przykład tego, jak działa najbardziej siermiężna, a zarazem najprzewrotniejsza forma długookresowej psychomanipulacji, czyli gaslighting. Perfidia gaslightingu polega w skrócie na tym, że jego ofiara ma przyjąć za dobrą monetę stręczoną jej wizję świata, choćby była ona ścisłym przeciwieństwem najoczywistszych i najwyrazistszych faktów, zwłaszcza tych dotyczących zwyczajowych czynów gaslightera, które powinny mówić nieporównanie głośniej niż słowa.
Najniezawodniejszą formą obrony przed gaslightingiem jest zatem wyrobienie w sobie zwyczaju przyjmowania, że im natrętniej i bezczelniej do jakichkolwiek "poświęceń własnej wolności, tradycyjnych nawyków i kulturowych uprzedzeń" nakłania konsensus "wielkich, możnych i wpływowych" tego świata, z tym bardziej niebezpiecznym i wyrachowanym bałamuctwem ma się do czynienia. Nie oznacza to oczywiście, że należy się tym samym automatycznie zgadzać z tym, co głoszą samozwańczy "maluczcy i biedni" tego świata, bo i ci nie gardzą psychomanipulacją - oznacza to natomiast, że koniecznym warunkiem docierania do prawdy, zwłaszcza w erze wszechobecnej wojny informacyjnej, jest konsekwentne trzymanie się na dystans od wszelkiego samozwańczego "ducha czasu" czy też "ducha świata" - jest to bowiem niezawodnie duch kłamstwa i zwodzenia.
Powyższa obserwacja jest, rzecz jasna, już niemal banałem doskonale rozumianym przez znaczną część społeczeństwa. Warto więc zwrócić przy tej okazji uwagę na coś jeszcze, a mianowicie na to, że zestawienie osobistych upodobań kliki z Davos z jej ideologiczno-propagandowymi pretensjami stanowi krystalicznie przejrzysty przykład tego, jak działa najbardziej siermiężna, a zarazem najprzewrotniejsza forma długookresowej psychomanipulacji, czyli gaslighting. Perfidia gaslightingu polega w skrócie na tym, że jego ofiara ma przyjąć za dobrą monetę stręczoną jej wizję świata, choćby była ona ścisłym przeciwieństwem najoczywistszych i najwyrazistszych faktów, zwłaszcza tych dotyczących zwyczajowych czynów gaslightera, które powinny mówić nieporównanie głośniej niż słowa.
Najniezawodniejszą formą obrony przed gaslightingiem jest zatem wyrobienie w sobie zwyczaju przyjmowania, że im natrętniej i bezczelniej do jakichkolwiek "poświęceń własnej wolności, tradycyjnych nawyków i kulturowych uprzedzeń" nakłania konsensus "wielkich, możnych i wpływowych" tego świata, z tym bardziej niebezpiecznym i wyrachowanym bałamuctwem ma się do czynienia. Nie oznacza to oczywiście, że należy się tym samym automatycznie zgadzać z tym, co głoszą samozwańczy "maluczcy i biedni" tego świata, bo i ci nie gardzą psychomanipulacją - oznacza to natomiast, że koniecznym warunkiem docierania do prawdy, zwłaszcza w erze wszechobecnej wojny informacyjnej, jest konsekwentne trzymanie się na dystans od wszelkiego samozwańczego "ducha czasu" czy też "ducha świata" - jest to bowiem niezawodnie duch kłamstwa i zwodzenia.
Saturday, January 14, 2023
Rząd światowy de facto nie musi zaistnieć de iure
Rząd światowy nie musi powstać de iure, by opleść cały świat mackami globalnego totalitaryzmu. Innymi słowy, ostateczne domknięcie celów etatyzmu nie wymaga stworzenia światowych ministerstw, światowej armii ani światowego obywatelstwa. Wystarczy, że niewybieralne ponadnarodowe biurokracje skutecznie przeforsują zjawiska takie jak "globalny system walut cyfrowych", "globalna tożsamość cyfrowa", "globalne standardy ESG" czy "globalne cyfrowe sieci sanitarne", a rząd światowy zaistnieje de facto, likwidując jakąkolwiek możliwość ucieczki przed instytucjonalną opresją, grabieżą i inwigilacją.
Stąd koniecznym i pierwszoplanowym warunkiem walki z domorosłym rządem światowym jest nie tyle torpedowanie knowań owych ponadnarodowych biurokracji na szczeblu globalnym, co paraliżowanie ich wdrażania na poziomie lokalnym. Innymi słowy, zwycięstwo nad budowniczymi rządu światowego nie wymaga stworzenia jednolitego światowego frontu ludzi dobrej woli - wystarczy, że odpowiednio trzeźwi i czujni będą przedstawiciele mnóstwa lokalnych frontów ludzi dobrej woli, którzy wiedzą, jak najskuteczniej blokować zagnieżdżanie się globalnych biurokratycznych macek w konkretnych okolicznościach miejsca i czasu.
Wystarczy jeden Dawid, by powalić Goliata, więc tym sprawniej powinna tego dzieła dokonać cała armia Dawidów, choćby i terytorialnie rozproszona. Wystarczy też powtarzać stosowne ostrzeżenia we wszystkich językach świata, żeby zawaliła się najnowsza inkarnacja wieży Babel. Osiągnięcie na tym polu sukcesu wymaga jednak stałej świadomości, że to, czego zaistnienie jest jawnie ogłaszane, jest tworzone po kryjomu ze znacznym wyprzedzeniem - należy więc życzyć wszystkim ludziom dobrej woli tego, żeby i oni uzyskali ze znacznym wyprzedzeniem wzmiankowaną świadomość.
Stąd koniecznym i pierwszoplanowym warunkiem walki z domorosłym rządem światowym jest nie tyle torpedowanie knowań owych ponadnarodowych biurokracji na szczeblu globalnym, co paraliżowanie ich wdrażania na poziomie lokalnym. Innymi słowy, zwycięstwo nad budowniczymi rządu światowego nie wymaga stworzenia jednolitego światowego frontu ludzi dobrej woli - wystarczy, że odpowiednio trzeźwi i czujni będą przedstawiciele mnóstwa lokalnych frontów ludzi dobrej woli, którzy wiedzą, jak najskuteczniej blokować zagnieżdżanie się globalnych biurokratycznych macek w konkretnych okolicznościach miejsca i czasu.
Wystarczy jeden Dawid, by powalić Goliata, więc tym sprawniej powinna tego dzieła dokonać cała armia Dawidów, choćby i terytorialnie rozproszona. Wystarczy też powtarzać stosowne ostrzeżenia we wszystkich językach świata, żeby zawaliła się najnowsza inkarnacja wieży Babel. Osiągnięcie na tym polu sukcesu wymaga jednak stałej świadomości, że to, czego zaistnienie jest jawnie ogłaszane, jest tworzone po kryjomu ze znacznym wyprzedzeniem - należy więc życzyć wszystkim ludziom dobrej woli tego, żeby i oni uzyskali ze znacznym wyprzedzeniem wzmiankowaną świadomość.
Subscribe to:
Posts (Atom)