Wednesday, April 28, 2021

"Lockdown": etatystyczna destrukcja w pigułce

Destruktywny nonsens zwany "lockdownami" skupia jak w soczewce wszystkie immanentne szkody powodowane przez etatyzm, czyli panoszącą się zinstytucjonalizowaną agresję wobec wolności osobistej, własności prywatnej i decyzyjnej autonomii:

1. Nie da się osiągać jakichkolwiek konstruktywnych celów próbując dyrygować społeczeństwem za pomocą zorganizowanych represji. Podobne działania są nie tyle nieskuteczne, co przeciwskuteczne: jako że, celem przeżycia, ludzie muszą kontynuować swoją produktywną działalność niezależnie od jakichkolwiek odgórnych zakazów, podobne zakazy spychają jedynie ową działalność do szarej strefy i wzmagają desperację jej uczestników, wskutek czego spada naturalna dbałość o względy sanitarne, a zatem liczba zakażeń niebezpiecznymi patogenami nie maleje albo wręcz wzrasta.

2. Zorganizowane represje są nie tylko niezdolne do osiągnięcia jakichkolwiek konstruktywnych celów, ale też zawsze generują mnóstwo negatywnych efektów ubocznych. Masowe zwolnienia, bankructwa i inne przejawy utraty źródeł dochodu, które są nieodzowną konsekwencją totalitarnego "zamykania gospodarki", sprawiają, iż ludzie nie tylko nie zmniejszają skali swojego kontaktu z nieznanymi wcześniej groźnymi patogenami, ale też znacznie częściej padają ofiarami wszelkich innych dolegliwości, nie mając środków na ich leczenie bądź uciekając w desperacji w zachowania autodestrukcyjne. Tym samym nie tylko nie spada liczba zgonów związanych z zagrożeniem epidemicznym, ale też rośnie liczba zgonów związana z szeregiem innych, nadzwyczaj spotęgowanych zagrożeń.

3. Człowiek żyjący w przewlekłej represyjnej nierzeczywistości traci w przyspieszonym tempie swoje człowieczeństwo, wymagające stałych interakcji o charakterze rodzinnym, towarzyskim, kulturalnym czy religijnym. Jednocześnie ci, którzy odpowiadają za tworzenie owej nierzeczywistości, dostają wówczas dodatkową motywację do prześcigania się w przejawach ostentacyjnego złodziejstwa, cwaniactwa i pasożytnictwa. Nie tylko nie wzrastają wówczas szanse na ocalenie swojego zdrowia fizycznego, ale też znacząco spadają szanse na ocalenie swojego zdrowia duchowego.

Wszystkie powyższe uwagi powinny na chwilę obecną być już oczywistością dla każdego doświadczającego od ponad roku kolejnych fal totalnej etatystycznej destrukcji tzw. lockdownu. Pozostaje więc mieć nadzieję, że ów okres okaże się przyśpieszoną lekcją kluczowych prawd ekonomicznych, politycznych i etycznych dla wszystkich ludzi choć minimalnie dobrej woli, której zwieńczeniem będzie powiedzenie konsekwentnego "tak" wolności osobistej, własności prywatnej i decyzyjnej autonomii oraz bezkompromisowego "nie" wszelkim formom etatystycznej rujnacji. Jest to być może ostatnia okazja, by stanowczo podjąć podobną decyzję: w imię już nie tyle ochrony swojego majątku czy swojej cielesnej nietykalności, ale w imię zachowania minimum własnej godności.

Wednesday, April 21, 2021

Poza dobrem i złem, czyli o moralnym pustosłowiu

Najbardziej mściwy, złośliwy i destruktywny okazuje się na ogół ten, kto bezustannie gardłuje o potrzebie "miłości", "braterstwa" i "tolerancji". Jest tak dlatego, ponieważ tego rodzaju sloganowy trajkot świadczy o odarciu rzeczonych terminów z wszelkiej intelektualnej treści, czyniąc je wydmuszkami zawierającymi wyłącznie miałkie, próżne samozadowolenie.

"Tolerancja" odrywa się wówczas od świadomości, że, cytując klasyka, "to, co tolerujemy, nie zasługuje na nic więcej", "braterstwo" przestaje mieć związek z jakąkolwiek konkretnie zdefiniowaną wspólnotą celów i potwierdzoną odpowiedzialnością w ich osiąganiu, a "miłość" - histeryczna afirmacja własnych i cudzych fanaberii - staje się przeciwieństwem swojej właściwej natury, czyli bezinteresownego dążenia do obiektywnego dobra drugiej osoby.

Kiedy więc pojęcia moralne całkowicie tracą swoją intelektualną treść, można przy ich pomocy usprawiedliwiać dowolny zakres niemoralności, nie mając nawet pojęcia, że się to robi. Jest się wtedy rzeczywiście "poza dobrem i złem", trwając w stanie nie cynicznego amoralizmu - który zachowuje związek przynajmniej z rozumem instrumentalnym - ale permanentnego normatywnego infantylizmu, który pozwala widzieć świat już wyłącznie w kategoriach zaspokojonych bądź niezaspokojonych doraźnych zachcianek, niezależnie od stopnia ich niedorzeczności. Wówczas otrzeźwienie wymaga już naprawdę bolesnego i wstrząsającego kontaktu z rzeczywistością.

PS. Analogicznie ma się rzecz w przypadku sloganowego trajkotu wypełnionego głównie terminami bardziej jednoznacznie intelektualnymi: najzagorzalszymi rozsadnikami ćwierćintelektualizmu i zabobonu są na ogół ci, którzy bezustannie gardłują o "postępie", "ekspertach" i "nauce". Podobnie jest również w odniesieniu do każdej innej kategorii terminów normatywnych.

Friday, April 16, 2021

Dopust natury czy wirus zorganizowanej złej woli?

To, czy obecna sytuacja epidemiczna jest u swoich źródeł rezultatem działania procesów czysto naturalnych, czy też wyjątkowo zuchwałą, globalnie skoordynowaną operacją domorosłych "władców świata", pozostaje kwestią otwartą, i można znaleźć rozsądne argumenty na rzecz obu powyższych stanowisk.

Jednakże z każdym kolejnym dniem, w którym owa sytuacja staje się zupełnie niepodobna do mnóstwa innych (i częstokroć nieporównanie groźniejszych) epidemii, przez jakie ludzkość przeszła do tej pory, tym bardziej wiarygodna staje się druga z rzeczonych wersji wydarzeń. Ściślej rzecz ujmując, im częściej mamy do czynienia z zapowiedziami niekończącej się serii nowych, coraz groźniejszych odmian wirusa, z próbami trwałego budowania jakiegoś groteskowo upadlającego "nowego porządku", czy z jaskrawymi przejawami psychologicznego urabiania globalnego społeczeństwa w kierunku postępującej bierności, bezmyślności i rezygnacji z "dawnych komfortów", w tym większym stopniu obecna sytuacja nosi znamiona nie niefortunnego zbiegu okoliczności, ale zorganizowanej złej woli.

Jeśli więc rozwój wypadków będzie konsekwentnie uwiarygadniał "opcję nienaturalną", wówczas ogół ludzi choć minimalnie dobrej woli będzie miał niepowtarzalną okazję zdania sobie sprawy, że główna linia społecznych konfliktów przebiega nie między "państwem ojczystym" i jego sojusznikami a "państwami wrogimi" i ich sojusznikami, ale między globalnym społeczeństwem pokojowych i produktywnych osób a globalnym zrzeszeniem rządowo-pozarządowo-korporacyjnym, które czerpie perwersyjną satysfakcję z oddawania się różnym formom ciemiężenia tego pierwszego, na gospodarczym pasożytnictwie począwszy a na ideologicznym upadlaniu skończywszy. Zdawszy zaś sobie z tego sprawę, ludzie dobrej woli będą mogli stać się również świadomi, że najpewniejszą - a być może jedyną - szansą na autentyczny powrót do normalności jest globalny, oddolny, konsekwentny i radykalny opór przeciwko wszelkim formom etatyzmu - niekoniecznie w imię jakiejkolwiek potencjalnie abstrakcyjnej filozofii społecznej, jak klasyczny liberalizm, libertarianizm, prawnonaturalizm czy woluntaryzm, ale w imię zwykłej, zdroworozsądkowej ludzkiej godności i przeciw galopującemu absurdowi.

PS. Gwoli uzupełnienia, jeśli najprawdziwszą okazałaby się niewspomniana wcześniej wersja numer trzy, oznaczająca naturalne powstanie wirusa a następnie sztuczne przedłużanie "sytuacji kryzysowej", wówczas z punktu widzenia strategii przywracania normalności byłaby ona tożsama z wersją numer dwa. Innymi słowy, również wówczas mielibyśmy do czynienia z konfliktem globalnie skoordynowanej złej woli i jej faktycznych oraz potencjalnych ofiar, które musiałyby odnaleźć w sobie świadomość swojej sytuacji oraz konsekwentną, bezkompromisową wolę jej naprawy.

Friday, April 9, 2021

Rzeczywistość, infantylizm i horyzont zdarzeń

Możliwa jest rzeczowa dyskusja z dogmatykiem, jako że dogmaty są dla niego obiektywnym fundamentem rzeczywistości. Możliwa jest rzeczowa dyskusja z romantykiem, jako że poprzez natężenie uczuć pragnie on przebić zasłonę nierzeczywistości i "sięgnąć do źródła". Możliwa jest rzeczowa dyskusja z relatywistą, jeśli tylko zdemaskuje się go jako cynicznego pragmatyka, gotowego zawsze wyciskać z rzeczywistości osobisty zysk. Możliwa jest nawet rzeczowa dyskusja z tzw. postmodernistą, jeśli tylko uświadomi mu się arogancję jego sofistyki, obliczoną na czerpanie samochwalczej satysfakcji z tego, że przekonało się innych do zastąpienia rzeczywistości nierzeczywistością.

Niemożliwa jest dopiero rzeczowa dyskusja z infantylistą, czyli kimś, dla kogo kategoria rzeczywistości jest immanentnie zbyt poważna i wymagająca, a więc zbyt grożąca zachwianiem jego dążności do trwania w stanie permanentnego miałkiego samozadowolenia. Infantylizm jest więc ostatecznym stadium wojny z rzeczywistością - stadium, w którym jest to już nie tyle wojna, co histeria, obliczona nie na świadomy konflikt z logiką i faktami, ale na odruchowe epatowanie swoimi złudzeniami. W dodatku jest to zjawisko samonapędzające się, bo każda konfrontacja infantylisty z rzeczywistością wzmaga w nim jedynie jego histeryczne odruchy - zwłaszcza jeśli zostaną one uprzednio politycznie zagospodarowane, bo infantylizm jest też, rzecz jasna, ostatecznym orężem w zakresie realizacji odwiecznej strategii divide et impera.

Zatem, jako że historia się nie powtarza, a nawet słabo się rymuje, dominacja infantylizmu jako domyślnego życiowego nastawienia sprawia, że wszelkie dalsze prognozy zderzają się z historycznym horyzontem zdarzeń. To natomiast, czy to dobrze, czy źle, i co z tym ewentualnie zrobić, to już nie pytanie psychologiczne, socjologiczne, antropologiczne czy nawet filozoficzne, ale już wyłącznie eschatologiczne.