Wednesday, August 31, 2022

Upadek ZSRR: śmierć czy "emancypacja" komuny?

Kluczową długofalową korzyścią, jaką "władze i zwierzchności" wiązały z upadkiem Związku Sowieckiego, była nie dekomunizacja "wschodu", tylko komunizacja "zachodu": wraz ze zniknięciem sowieckiego straszaka można było zdrapać reaganowsko-thatcherowską patynę "zachodniego szacunku dla praw własności i wolnej przedsiębiorczości" i przystąpić na całego do globalnego tumanienia "różnorodnością, inkluzywnością i zrównoważonym rozwojem". Innymi słowy, upadek Związku Sowieckiego miał być w dłuższej perspektywie nie śmiercią komunizmu, tylko emancypacją komunizmu, który - wyzuwszy się z krępującej czerwieni - mógł następnie rozbłysnąć wszystkimi barwami tęczy na czele ze zgniłą zielenią.

Podsumowując, ten niebagatelny zakres wolności, jaki zdołaliśmy sobie podówczas wywalczyć w naszej części świata, był nie zamierzonym celem "globalnej polityki", tylko efektem ubocznym jednego z jej tymczasowych etapów. W związku z tym należy mieć świadomość, że, chcąc przynajmniej zachować ów zakres swobód, a co dopiero go rozwijać i pogłębiać, trzeba, po pierwsze, bronić go na wszystkich stosownych płaszczyznach - tzn. nie tylko w sferze politycznej i gospodarczej, ale też w sferze kulturowej i duchowej - i, po drugie, bronić go ze wszystkich stron, w tym ze wszystkich stron geograficznych, nie pokładając najmniejszej ufności w żadnym z "książąt tego świata".

Słowem: bezprecedensowo wyraźnie powinno się dziś rozumieć, że w tym starciu nic nie zastąpi "codziennych czynów zwykłych ludzi", którym nie brakuje wężowej roztropności i gołębiej łagodności. Tylko mając to rozeznanie można do końca zachować "królewską godność" jednostki i osoby, choćby "władze i zwierzchności" pragnęły na każdym kroku traktować kogoś jak pionka.

Saturday, August 27, 2022

"Nowy porządek świata" jako wielkie zwiedzenie

Nie ma i nigdy nie będzie żadnej "sztucznej inteligencji", "biologicznej nieśmiertelności", "czytania w myślach", "powszechnego bezwarunkowego dochodu", "post-rzadkości", "post-humanizmu" ani żadnych innych fantasmagorii stręczonych coraz nachalniej i toporniej przez samozwańcze "elity" i ich medialne tuby propagandowe. Coraz bardziej natarczywe bicie ludzi po oczach podobnymi omamami to nic innego, jak jeden z kluczowych elementów globalnie zakrojonej operacji psychologicznej, której drugim kluczowym elementem jest przeprowadzana równolegle globalna społeczno-ekonomiczna destrukcja (bezprecedensowy inflacjonizm i redystrybucjonizm, energetyczny destrukcjonizm, neomarksistowskie wichrzycielstwo, totalitaryzm hipochondryczny, wzniecanie i eskalacja konfliktów w węzłowych punktach światowej gospodarki itd.).

Rzecz zatem w tym, żeby najpierw doprowadzić w umysłach ofiar tejże operacji do stanu maksymalnego przytłoczenia ową jak najbardziej realną destrukcją, a następnie do przekonania, iż nieuchronnie wyłoni się z niej osławiony "nowy porządek świata" stanowiący amalgamat wszystkich wymienionych wyżej fantazyjno-horrorowych zjawisk, który część przyjmie jako utopijne wybawienie, a część jako dystopijne fatum. Innymi słowy, grunt w tym, żeby możliwie każdy zawczasu zniewolił sam siebie czy to wzdychaniem do ekologiczno-technologiczno-emancypacyjnego "raju na ziemi", czy to drżeniem przed maltuzjańsko-technokratyczno-dantejskim piekłem na ziemi, wierząc głęboko, że stworzenie jednego bądź drugiego zdecydowanie leży już w zakresie możliwości "elit". W ten sposób dokona się bowiem to, co da owym "elitom" ostateczną formę diabolicznej satysfakcji: wywołanie globalnego przeświadczenia, że los świata spoczywa dosłownie i w każdym aspekcie w ich rękach, i że ów fakt można jedynie przyjąć albo z ekstatyczną wdzięcznością, albo z rozpaczliwą rezygnacją.

Tymczasem należy trwać w niezmąconej świadomości, że dokonująca się destrukcja jest ze wszech miar realna, ale, po pierwsze, nie jest ona środkiem do żadnego celu, tylko celem samym w sobie, a po drugie, wcale nie jest się skazanym na bycie dotkniętym jej skutkami - zwłaszcza na poziomie duchowym, czyli na poziomie osobowej godności i wewnętrznej wolności. Innymi słowy, w konfrontacji z przeprowadzaną obecnie operacją psychologiczną trzeba przede wszystkim zachować święty pokój - nie spokój, a pokój właśnie - który z jednej strony umożliwia skuteczną demaskację iluzorycznych zagrożeń (a tym bardziej iluzorycznych obietnic), zaś z drugiej strony pozwala utrzymać zdrowy zapał w przeciwstawianiu się zagrożeniom jak najbardziej rzeczywistym. Wówczas można mieć pewność, że nie ulegnie się "wielkiemu zwiedzeniu" - czyli nie straci się tego zasadniczego elementu swojej wolności, własności i przenikliwości, który w ostatecznym rachunku liczy się ponad wszystko.

Friday, August 26, 2022

Socjalizm to kluczowy filar cywilizacji śmierci

Tzw. darmowa opieka medyczna jest w większości przypadków tożsama z darmowym wysłaniem do kolejki oczekujących na naturalną śmierć. Tak przynajmniej przedstawia się kwestia w przypadku socjalizmu medycznego o korzeniach siermiężno-proletariackich, który - jak się retrospektywnie okazuje - wyniszcza przede wszystkim ciało.

Tymczasem o krok dalej idzie socjalizm medyczny o obliczu ckliwo-infantylistycznym, którego upiorną specjalnością jest rozmiękczanie i mordowanie duszy. Tenże socjalizm - który swoje potworne oblicze obnażył dopiero stosunkowo niedawno, a którego głównym poligonem jest Kanada - tych, co doczekali się przyobiecanej im "darmowej opieki" poddaje następnie psychologicznym torturom mającym skłonić ich do przekonania, że najtańszą i najskuteczniejszą procedurą leczniczą jest wspomagane samobójstwo.

Niezaskakujący wniosek, jaki płynie z powyższego modus operandi, brzmi następująco: socjalizm jest kluczowym filarem "cywilizacji śmierci", którego ostatecznym i coraz zuchwalej obnażanym rezultatem jest nie tylko gospodarcza ruina, ale też całkowita, diaboliczna inwersja wartości na każdej możliwej płaszczyźnie, włącznie ze sferą duchowej godności ludzkiego życia. Innymi słowy, socjalizm w swojej najpełniejszej postaci nie tylko zabija człowieka sztucznie wywołanym głodem i nędzą, ale też czynnie nakłania go do zabicia samego siebie sztucznie wywołaną apatią i beznadzieją.

Świadomość tego faktu powinna sprawić, że nawet ci, w których najwyższe obrzydzenie wzbudzała już nawet jego dawna, siermiężno-proletariacka forma, zwielokrotnią swój zapał w bezpardonowej walce z tym potworem i dołożą jeszcze większych starań, żeby skrupulatnie wyrugować wszelkie jego wpływy ze swojego otoczenia. Wtedy bowiem, nawet jeśli ludzką siłą nie pokona się owego monstrum w stu procentach, będzie się miało kojącą satysfakcję z tego, że nie dopuściło się do swojej części świata jego najbardziej i najgłębiej śmiercionośnych mutacji - a to już w ludzkiej perspektywie znaczny i chwalebny tryumf.

Sunday, August 21, 2022

Ostateczna granica prywatnej przestrzeni osobistej

Rozmaite "zwierzchności i władze" od dawna z zapałem uprawiają psychologiczne warunkowanie mające sprawić, by każda wzmianka o czipowaniu ludzi wywoływała odruchowy histeryczny rechot. Finalny tryumf w zakresie rzeczonego warunkowania osiąga się jednak dopiero wówczas, gdy jego ofiara na wieść o tym, że bycie zaczipowanym staje się jak najbardziej realną możliwością, histeryczny rechot zastępuje równie histerycznym entuzjazmem, żeby czym prędzej odmrozić sobie uszy na złość "spiskowej" babci.

Najwyraźniej zdaniem niektórych wpływowych czynników ów tryumf został już osiągnięty, bo niezastąpiona klika z Davos ogłosiła w artykule sprzed kilku dni, że czipowanie ludzi to zupełnie "naturalna ewolucja" możliwości technologicznych i oczekiwań społecznych. Jak nietrudno się domyślić, dominujący ton wzmiankowanego artykułu to bezczelny gaslighting sugerujący, że nie ma w gruncie rzeczy żadnej zasadniczej różnicy między czipowaniem się dla celów medycznych a korzystaniem z łatwo zdejmowalnych protez takich jak okulary czy aparaty słuchowe, że o rozrusznikach serca nie wspomnieć. W ramach narracji farmakratycznej, która próbuje dokonać medykalizacji każdego problemu natury duchowej, nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć przy tej okazji już dość jednoznacznie huxleyowskiej sugestii, iż czip stymulujący nerw błędny może być cudownym lekiem dla najszybciej rozmnażanej dziś grupy chorych, czyli ofiar depresji.

Ukoronowaniem całości jest natomiast ostentacyjnie orwellowsko-huxleyowska konstatacja, jakoby każdy rodzic powinien przynajmniej "racjonalnie rozważyć", czy dla celów "bezpieczeństwa" nie należałoby zaaplikować swoim dzieciom czipów śledzących. Ogół tychże wynurzeń jest przy tym podlany zwyczajowym pseudomoralistycznym trajkotem o tym, że wszystkie te kwestie wymagają oczywiście "etycznego namysłu" i "normatywnych ram" tworzonych przez bliżej niesprecyzowane "nadrzędne instytucje".

Jak nietrudno wywnioskować, większość domniemanych błogosławieństw czipowania opisanych w niniejszym artykule to bałamutne fantasmagorie, na które nie trzeba zwracać większej uwagi. Celem tak otwartej zachęty do bycia zaczipowanym nie jest chęć czytania myśli czy zdalnej kontroli zachowań innych - bo to są rzeczy niemożliwe - ale wola sprawdzenia tego, do jakiego stopnia ofiary instytucjonalnego syndromu sztokholmskiego gotowe są do porzucenia ostatniego tabu związanego z nienaruszalnością kwintesencjonalnie prywatnej przestrzeni osobistej, jaką jest przestrzeń własnego ciała.

Jeśli bowiem okaże się, że w niektórych społeczeństwach istnieje już przyzwolenie na wyzbycie się owego tabu, wówczas nie będzie już żadnego powodu, by w następnej kolejności nie zaproponować ludzkości świata, w którym - cytując klasyka nad klasykami - "nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia". Zaproponować, nie narzucić: bo, jak wiadomo, doznać potępienia - czyli najgłębszego możliwego zniewolenia - można jedynie z własnej, nieprzymuszonej woli. Oby ta wola nie zawiodła wszystkich tych, którzy na wzmianki o czipowaniu wciąż reagują jedynie wspomnianym na wstępie histerycznym rechotem - i oby ów rechot okazał się w ostatecznym rachunku w mniejszym stopniu przejawem psychologicznego warunkowania, niż niezatartego instynktu samozachowawczego.

Friday, August 5, 2022

Całkowite wywłaszczenie zaczyna się od wnętrza

Problem nie polega na tym, że człowiek jest dziś „materialistyczny” i oderwany od „spraw ducha”, tylko na tym, że „sprawy ducha” utożsamia on na ogół z najbardziej infantylną i rozkapryszoną formą materializmu: nie tyle nie myśli o raju, co widzi w nim kosmiczny park rozrywki; nie tyle nie dba o metafizykę, co kojarzy ją z mocami komiksowych superbohaterów; i nie tyle nie odczuwa sacrum, co pojmuje je jako profanum „uświęcone” nieskończonymi pokładami własnego samozadowolenia.

Trudno się w związku z tym dziwić, że w swojej masie niemal automatycznie kapituluje on przed wszelkimi działaniami mającymi na celu podeptanie jego duchowej godności - albo wręcz ochoczo z nimi współpracuje. Innymi słowy, wulgaryzację skwapliwie usprawiedliwia jako "spontaniczność", prymitywizację bez oporów przyjmuje jako "emancypację", psychomanipulację domyślnie odbiera jako "rozrywkę", a dehumanizację chętnie rozgrzesza jako "autoironię".

Skutek tego jest taki, że, zachowując wciąż pełen zestaw pozorów świadczących jakoby o względnie "dostatnim" i "spełnionym" życiu, człowiek o powyższej orientacji staje się coraz bardziej bezbronny wobec tych, którzy sukcesywnie i niepostrzeżenie obniżają w jego odbiorze jakościową rangę kryteriów podobnego życia. Pozostaje mieć zatem nadzieję, że owe wrogie siły wpływu w pewnym momencie swoim zwyczajem "przedobrzą" i - prowokując niezamierzoną terapię szokową - pozwolą krytycznej masie ludzi przekonać się, że nie mieć niczego (w najgłębszym, personalistycznym tego zwrotu znaczeniu) to ścisłe przeciwieństwo bycia szczęśliwym.

Z tym zaś powinna iść w parze świadomość, że najbardziej przewrotne pozbawianie człowieka wszystkiego kończy się na rzeczach najbardziej widocznych i namacalnych, a nie od nich zaczyna - tzn. nie sprawia, że wywłaszczony nędzarz może zachowywać nieskończone bogactwo swojej wewnętrznej godności, tylko dba o to, żeby wywłaszczenie (niekoniecznie ustawowe, tylko np. hiperinflacyjne) było już jedynie formalnością w odniesieniu do tych, którzy nie mają już absolutnie żadnego wewnętrznego oparcia.