W świecie działają dwie "niewidzialne ręce". Jedna z nich to ręka Opatrzności, która zestraja codzienne czyny zwykłych ludzi nacechowane wzajemnym szacunkiem, obopólną korzyścią i obustronną wdzięcznością. Druga zaś to ręka wszelkiego rodzaju zakulisowych intrygantów i ukradkowych wichrzycieli czerpiących perwersyjną satysfakcję z siania zamętu, rozprzestrzeniania destrukcji i uprawiania pasożytnictwa.
Cała sztuka zawiera się zatem w tym, żeby te dwie niewidzialne ręce kategorycznie od siebie odróżniać, poznając je po dobrych lub złych owocach ich kierowniczego wpływu. Tylko bowiem opanowawszy tę sztukę można następnie dać się prowadzić tej pierwszej i nie przeszkadzać w prowadzeniu przez nią innych, a także odpowiednio wcześnie dostrzegać i skutecznie udaremniać działania tej drugiej.
Podsumowując, to, co niewidzialne, jest w ostatecznym rachunku zawsze ważniejsze od tego, co widzialne, grunt zatem nie w tym, żeby je uwidocznić (bo to jest z zasady niemożliwe), ale w tym, żeby je zrozumieć pomimo niewidoczności - a następnie, świadomie współpracując z jego dobrymi odmianami i równie świadomie opierając się ich złym odpowiednikom, wnieść swój wkład w powstanie jak największej liczby jak najwyrazistszych i jak najpożywniejszych owoców.
Wednesday, October 22, 2025
Saturday, October 11, 2025
Tzw. preferencyjna opcja na rzecz ubogich jako judaszowe zwiedzenie "teologów wyzwolenia"
Warto pamiętać, że tzw. preferencyjna opcja na rzecz ubogich nie ma żadnych podstaw biblijnych, ewangelicznych ani magisterialnych. Jest to wyłącznie wykwit tzw. teologii wyzwolenia, czyli wywrotowej mieszaniny jezuityzmu z marksizmem będącej nieodrodnym elementem "rewolucji kulturowej" późnych lat 60-tych.
Trzeba wręcz zauważyć, że ów wymysł nosi wszelkie znamiona zwiedzenia judaszowego. To Judasz w swej świętoszkowatej obłudzie oburzał się na to, że drogocennego olejku nardowego, którego Maria z Betanii użyła do namaszczenia stóp Chrystusa, nie sprzedano i uzyskanych w ten sposób pieniędzy nie rozdano biednym. Wtedy też pada definitywna w tym temacie odpowiedź: "ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie". W czasie kazania na górze pada zaś kluczowe zdanie: "Błogosławieni ubodzy w duchu", nie w stanie posiadania.
Innymi słowy, jeśli ostatecznym i nadrzędnym celem jest zbawienie duszy, to w świetle jego osiągania nie ma najmniejszego znaczenia, jaki jest czyjś status majątkowy - liczy się w tym kontekście wyłącznie stosunek do niego. Tylko w tym sensie "bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego", że utrudniać może mu to zbytnie przywiązanie do ziemskich dóbr.
Natomiast w żaden sposób nie wynika z tego, że biedny musi mieć w tej kwestii łatwiej - a już z całą pewnością nie ma on w tej kwestii łatwiej wtedy, gdy wmawia mu się na każdym kroku, że przysługuje mu jakaś "preferencyjna opcja" uprawniająca go do korzystania z "systemowych rozwiązań" zapomogowych. Wręcz przeciwnie, w tego rodzaju sytuacji jest on na prostej drodze do pogrążenia się w odmęcie zinstytucjonalizowanej roszczeniowości będącej fatalną przeszkodą na drodze do zbawienia swojej duszy - a zatem znajduje się wówczas dokładnie w takiej sytuacji, w jakiej pragnęliby go umieścić marksistowscy infiltratorzy dążący do postawienia Ewangelii na głowie wskutek całkowitego odwrócenia hierarchii porządku przyrodzonego i nadprzyrodzonego.
Podsumowując, jeśli ma się do czynienia z pojęciem, które, wyskoczywszy jak królik z kapelusza w okresie globalnej neomarksistowskiej rewolucji, prezentuje się jak judaszowe zwiedzenie, brzmi jak judaszowe zwiedzenie i prowadzi do judaszowo zwodniczych skutków, to z całą pewnością nie jest to element nauczania ewangelicznego ani tradycji Kościoła. Quod erat demonstrandum.
Trzeba wręcz zauważyć, że ów wymysł nosi wszelkie znamiona zwiedzenia judaszowego. To Judasz w swej świętoszkowatej obłudzie oburzał się na to, że drogocennego olejku nardowego, którego Maria z Betanii użyła do namaszczenia stóp Chrystusa, nie sprzedano i uzyskanych w ten sposób pieniędzy nie rozdano biednym. Wtedy też pada definitywna w tym temacie odpowiedź: "ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie". W czasie kazania na górze pada zaś kluczowe zdanie: "Błogosławieni ubodzy w duchu", nie w stanie posiadania.
Innymi słowy, jeśli ostatecznym i nadrzędnym celem jest zbawienie duszy, to w świetle jego osiągania nie ma najmniejszego znaczenia, jaki jest czyjś status majątkowy - liczy się w tym kontekście wyłącznie stosunek do niego. Tylko w tym sensie "bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego", że utrudniać może mu to zbytnie przywiązanie do ziemskich dóbr.
Natomiast w żaden sposób nie wynika z tego, że biedny musi mieć w tej kwestii łatwiej - a już z całą pewnością nie ma on w tej kwestii łatwiej wtedy, gdy wmawia mu się na każdym kroku, że przysługuje mu jakaś "preferencyjna opcja" uprawniająca go do korzystania z "systemowych rozwiązań" zapomogowych. Wręcz przeciwnie, w tego rodzaju sytuacji jest on na prostej drodze do pogrążenia się w odmęcie zinstytucjonalizowanej roszczeniowości będącej fatalną przeszkodą na drodze do zbawienia swojej duszy - a zatem znajduje się wówczas dokładnie w takiej sytuacji, w jakiej pragnęliby go umieścić marksistowscy infiltratorzy dążący do postawienia Ewangelii na głowie wskutek całkowitego odwrócenia hierarchii porządku przyrodzonego i nadprzyrodzonego.
Podsumowując, jeśli ma się do czynienia z pojęciem, które, wyskoczywszy jak królik z kapelusza w okresie globalnej neomarksistowskiej rewolucji, prezentuje się jak judaszowe zwiedzenie, brzmi jak judaszowe zwiedzenie i prowadzi do judaszowo zwodniczych skutków, to z całą pewnością nie jest to element nauczania ewangelicznego ani tradycji Kościoła. Quod erat demonstrandum.
Friday, October 10, 2025
O wyjątkowej okazji do stawienia oporu planom najbardziej absurdalnego spektaklu destrukcji
W średniowieczu panowała powszechna świadomość, że król, książę czy dowolny inny dzierżyciel terytorialnego monopolu opresji to prywatna osoba mające swoje prywatne dochody i prywatne wojska, w związku z czym każda wojna jest jej prywatnym, osobiście finansowanym przedsięwzięciem.
Świadomość ta zaczęła powoli obumierać w tzw. renesansie, wraz z rozwojem makiawelicznej doktryny "racji stanu" i bodinowskiej doktryny "suwerenności państwowej". Następnie z każdym kolejnym wiekiem owo propagandowe utożsamianie władzy z emanacją "interesu ogólnego" i gwarantem "dobrobytu społecznego" przybierało jedynie na sile - dość wspomnieć tu rousseau'owskie rojenia o wolności rozumianej jako podporządkowanie "woli powszechnej" czy heglowskie tromtadracje o państwie jako o "marszu Boga przez świat".
Rzeczona propaganda osiągnęła swą pełną dojrzałość dopiero wraz z pojawieniem się instytucji ucieleśniających jej ducha, wśród których wymienić należy przede wszystkim tzw. demokrację przedstawicielską (czyli wielką fikcję, w ramach której każdy próbuje rządzić wszystkimi innymi) oraz wszelkiego rodzaju socjalistyczną "redystrybucję dochodu" (czyli wielką fikcję, w ramach której każdy próbuje żyć kosztem wszystkich pozostałych).
Z kolei wzmiankowane instytucje osiągnęły swoją pełną dojrzałość dopiero wraz z wybuchem morderczych orgii zwanych wojnami totalnymi, wymazującymi wszelką różnicę między reżimowymi uczestnikami konfliktów a cywilnymi osobami postronnymi. Wojny te nie były już przedsięwzięciami o podłożu czysto łupieżczym czy ambicjonerskim w wymiarze jednostkowym, ale przejawami zbiorowego ideologicznego amoku ukierunkowanego na całkowite podporządkowanie sobie wszelkich realnych lub wydumanych wrogów w imię stworzenia socjalistyczno-technokratycznej utopii w wersji nacjonalistycznej lub internacjonalistycznej, plemiennej lub klasowej.
Dziś, 80 lat po zakończeniu najbardziej spektakularnej z owych morderczych orgii, wszystkie inspirujące ją ideologie są kompletnie martwe: nikt z osób wywierających jakikolwiek istotny wpływ na globalne wydarzenia w sferze społeczno-gospodarczej nie jest obecnie w stanie wskrzesić fantasmagorycznych wizji "tysiącletnich rzesz" czy "społeczeństw bezklasowych". Natomiast "miękkie" i "wykastrowane" wersje owych utopijnych rojeń - takie jak "państwa opiekuńcze", "zielone nowe łady" czy agendy "różnorodności, inkluzywności i zrównoważonego rozwoju" - znajdują się dziś na zaawansowanym etapie gnilnym, wyczerpawszy do cna moce produkcyjne duchowo zupełnie wyjałowionych społeczeństw.
Stąd rozmaite zakulisowe międzynarodowe koterie zarządzające rzeczoną ideologiczną masą upadłościową znajdują się obecnie w sytuacji przywódców sekt, które dysponują wciąż znaczącymi zasobami materialnymi i organizacyjnymi, ale całkowicie utraciły już zdolność sprawowania "rządu dusz". Jedyne zatem, co im pozostało, by odejść wraz ze swoimi kilkusetletnimi projektami w perwersyjnej "glorii chwały", to doprowadzić do bezprecedensowo spektakularnego zbiorowego samobójstwa ludzkości.
Temu i wyłącznie temu służą coraz bardziej nachalne, bezwstydne i wielostronne nawoływania do tego, by na gwałt się zbroić w ramach przygotowań do rzekomo "coraz bardziej prawdopodobnej" trzeciej wojny światowej - czyli rażąco wręcz bezcelowego spektaklu bezinteresownej, wielkoskalowej destrukcji, nie mającego już zupełnie żadnej ideologicznej ani materialnej podbudowy.
Każdy człowiek dobrej woli, niezależnie od tak kompletnie nieistotnych już czynników, jak przynależność narodowa czy "klasowa", ma dziś więc niepowtarzalną szansę na współuczestnictwo w wielkim dziele sabotowania wszelkich działań zmierzających ku dopełnieniu się celów wypływających ze schyłkowej formy reżimowej psychopatii. Biorąc pod uwagę, jak szeroko zakrojone są owe działania, a jednocześnie jak skrajnie tandetnie prezentują się one pod względem swej treści, niezbędny w tym kontekście opór jest zasadniczo tożsamy z ogółem codziennych słów i czynów ukierunkowanych na stałe pielęgnowanie jednostkowej wolności, osobistej godności i intelektualnego, moralnego oraz duchowego instynktu samozachowawczego.
Innymi słowy, każdy człowiek dobrej woli ma dziś wyjątkową okazję, by całkowicie otwarcie powiedzieć "non serviam" wszystkim sługusom tego, który sam powiedział "non serviam" u zarania dziejów, rojąc w swojej obłąkańczej pysze o obaleniu obiektywnego porządku rzeczywistości. Wszakże każdy taki człowiek powinien widzieć już obecnie krystalicznie jasno, że owe sługusy nie mają i nigdy nie miały mu nic wartościowego do zaproponowania - i że konsekwentny opór wobec wszystkich ich bałamuctw to niezawodne źródło niezniszczalnych walorów. Jest to zatem wybór oczywisty - grunt jedynie w tym, żeby tej oczywistości do końca nie stracić z oczu.
Świadomość ta zaczęła powoli obumierać w tzw. renesansie, wraz z rozwojem makiawelicznej doktryny "racji stanu" i bodinowskiej doktryny "suwerenności państwowej". Następnie z każdym kolejnym wiekiem owo propagandowe utożsamianie władzy z emanacją "interesu ogólnego" i gwarantem "dobrobytu społecznego" przybierało jedynie na sile - dość wspomnieć tu rousseau'owskie rojenia o wolności rozumianej jako podporządkowanie "woli powszechnej" czy heglowskie tromtadracje o państwie jako o "marszu Boga przez świat".
Rzeczona propaganda osiągnęła swą pełną dojrzałość dopiero wraz z pojawieniem się instytucji ucieleśniających jej ducha, wśród których wymienić należy przede wszystkim tzw. demokrację przedstawicielską (czyli wielką fikcję, w ramach której każdy próbuje rządzić wszystkimi innymi) oraz wszelkiego rodzaju socjalistyczną "redystrybucję dochodu" (czyli wielką fikcję, w ramach której każdy próbuje żyć kosztem wszystkich pozostałych).
Z kolei wzmiankowane instytucje osiągnęły swoją pełną dojrzałość dopiero wraz z wybuchem morderczych orgii zwanych wojnami totalnymi, wymazującymi wszelką różnicę między reżimowymi uczestnikami konfliktów a cywilnymi osobami postronnymi. Wojny te nie były już przedsięwzięciami o podłożu czysto łupieżczym czy ambicjonerskim w wymiarze jednostkowym, ale przejawami zbiorowego ideologicznego amoku ukierunkowanego na całkowite podporządkowanie sobie wszelkich realnych lub wydumanych wrogów w imię stworzenia socjalistyczno-technokratycznej utopii w wersji nacjonalistycznej lub internacjonalistycznej, plemiennej lub klasowej.
Dziś, 80 lat po zakończeniu najbardziej spektakularnej z owych morderczych orgii, wszystkie inspirujące ją ideologie są kompletnie martwe: nikt z osób wywierających jakikolwiek istotny wpływ na globalne wydarzenia w sferze społeczno-gospodarczej nie jest obecnie w stanie wskrzesić fantasmagorycznych wizji "tysiącletnich rzesz" czy "społeczeństw bezklasowych". Natomiast "miękkie" i "wykastrowane" wersje owych utopijnych rojeń - takie jak "państwa opiekuńcze", "zielone nowe łady" czy agendy "różnorodności, inkluzywności i zrównoważonego rozwoju" - znajdują się dziś na zaawansowanym etapie gnilnym, wyczerpawszy do cna moce produkcyjne duchowo zupełnie wyjałowionych społeczeństw.
Stąd rozmaite zakulisowe międzynarodowe koterie zarządzające rzeczoną ideologiczną masą upadłościową znajdują się obecnie w sytuacji przywódców sekt, które dysponują wciąż znaczącymi zasobami materialnymi i organizacyjnymi, ale całkowicie utraciły już zdolność sprawowania "rządu dusz". Jedyne zatem, co im pozostało, by odejść wraz ze swoimi kilkusetletnimi projektami w perwersyjnej "glorii chwały", to doprowadzić do bezprecedensowo spektakularnego zbiorowego samobójstwa ludzkości.
Temu i wyłącznie temu służą coraz bardziej nachalne, bezwstydne i wielostronne nawoływania do tego, by na gwałt się zbroić w ramach przygotowań do rzekomo "coraz bardziej prawdopodobnej" trzeciej wojny światowej - czyli rażąco wręcz bezcelowego spektaklu bezinteresownej, wielkoskalowej destrukcji, nie mającego już zupełnie żadnej ideologicznej ani materialnej podbudowy.
Każdy człowiek dobrej woli, niezależnie od tak kompletnie nieistotnych już czynników, jak przynależność narodowa czy "klasowa", ma dziś więc niepowtarzalną szansę na współuczestnictwo w wielkim dziele sabotowania wszelkich działań zmierzających ku dopełnieniu się celów wypływających ze schyłkowej formy reżimowej psychopatii. Biorąc pod uwagę, jak szeroko zakrojone są owe działania, a jednocześnie jak skrajnie tandetnie prezentują się one pod względem swej treści, niezbędny w tym kontekście opór jest zasadniczo tożsamy z ogółem codziennych słów i czynów ukierunkowanych na stałe pielęgnowanie jednostkowej wolności, osobistej godności i intelektualnego, moralnego oraz duchowego instynktu samozachowawczego.
Innymi słowy, każdy człowiek dobrej woli ma dziś wyjątkową okazję, by całkowicie otwarcie powiedzieć "non serviam" wszystkim sługusom tego, który sam powiedział "non serviam" u zarania dziejów, rojąc w swojej obłąkańczej pysze o obaleniu obiektywnego porządku rzeczywistości. Wszakże każdy taki człowiek powinien widzieć już obecnie krystalicznie jasno, że owe sługusy nie mają i nigdy nie miały mu nic wartościowego do zaproponowania - i że konsekwentny opór wobec wszystkich ich bałamuctw to niezawodne źródło niezniszczalnych walorów. Jest to zatem wybór oczywisty - grunt jedynie w tym, żeby tej oczywistości do końca nie stracić z oczu.
Labels:
demokracja,
destrukcja,
godność,
kontrola,
socjalizm,
władza,
wolność
Friday, October 3, 2025
O uciążliwości codziennych kontaktów z typowymi przejawami działania "sztucznej inteligencji"
Do najczęstszych przejawów działania "sztucznej inteligencji", z którymi ma na co dzień do czynienia przeciętny użytkownik przestrzeni wirtualnej, zaliczają się:
1. Googlowskie "przeglądy AI", które nie tylko nieproszone wpychają się przed szereg znalezionych rezultatów, ale też często doprowadzają do zawieszania się przeglądarek na telefonach i tabletach.
2. Youtubowi automatyczni tłumaczo-lektorzy, którzy zupełnie niechciani doklejają się do oglądanych filmów, zaś w momencie, gdy film jest zagnieżdżony na zewnętrznej stronie, stają się wręcz niemożliwi do usunięcia.
3. Reklamy topornych deepfake'owych oszustw coraz szczelniej wypełniające newsfeedy wszelkiego rodzaju "mediów społecznościowych".
4. Coraz bardziej tandetnie sztampowy i zgrzebnie ujednolicony styl wszelkiego rodzaju "profesjonalnej" korespondencji elektronicznej.
W świetle powyższych, bardzo znamiennych przykładów, które z roku na rok stają się jedynie coraz bardziej uciążliwe, wszelkie mydlenie oczu rzekomymi dobrodziejstwami "AI" wynikającymi z "usprawniania procesów biurowych" czy "rewolucjonizowania możliwości aparatury medycznej" staje się wyjątkowo nieprzekonujące. Powtarzanie zaś, że "każde narzędzie trzeba umieć dobrze wykorzystać", staje się w tym kontekście wyłącznie coraz bardziej nużącym i drażniącym prawieniem komunałów.
Podsumowując, poznawać należy po owocach, zaś jeśli na przestrzeni kilku lat owoce codziennego obcowania ze statystycznie typowymi przejawami danego zjawiska są, delikatnie rzecz ujmując, niesmaczne i niestrawne, wówczas można z powodzeniem uznać, że ma się do czynienia z rzeczą co najmniej mocno przereklamowaną, jeśli nie wprost przeciwskuteczną.
Tak bywa zresztą w większości przypadków, w których jest się na siłę "uszczęśliwianym" czymś, na co w gruncie rzeczy niemal nikt ze zwykłych ludzi nie zgłaszał zapotrzebowania, w przeciwieństwie do tak oczywistych w swej funkcjonalności udogodnień, jak telefony, samochody, samoloty czy poczta elektroniczna.
Innymi słowy, jest to podręcznikowy przykład sytuacji, w której daleko posunięty dystans i sceptycyzm jest reakcją nie tylko naturalną, ale też głęboko uzasadnioną, pozwalającą na dokonywanie absolutnie kluczowego rozróżnienia między autentycznym jakościowym postępem życia a jego dętą karykaturą.
1. Googlowskie "przeglądy AI", które nie tylko nieproszone wpychają się przed szereg znalezionych rezultatów, ale też często doprowadzają do zawieszania się przeglądarek na telefonach i tabletach.
2. Youtubowi automatyczni tłumaczo-lektorzy, którzy zupełnie niechciani doklejają się do oglądanych filmów, zaś w momencie, gdy film jest zagnieżdżony na zewnętrznej stronie, stają się wręcz niemożliwi do usunięcia.
3. Reklamy topornych deepfake'owych oszustw coraz szczelniej wypełniające newsfeedy wszelkiego rodzaju "mediów społecznościowych".
4. Coraz bardziej tandetnie sztampowy i zgrzebnie ujednolicony styl wszelkiego rodzaju "profesjonalnej" korespondencji elektronicznej.
W świetle powyższych, bardzo znamiennych przykładów, które z roku na rok stają się jedynie coraz bardziej uciążliwe, wszelkie mydlenie oczu rzekomymi dobrodziejstwami "AI" wynikającymi z "usprawniania procesów biurowych" czy "rewolucjonizowania możliwości aparatury medycznej" staje się wyjątkowo nieprzekonujące. Powtarzanie zaś, że "każde narzędzie trzeba umieć dobrze wykorzystać", staje się w tym kontekście wyłącznie coraz bardziej nużącym i drażniącym prawieniem komunałów.
Podsumowując, poznawać należy po owocach, zaś jeśli na przestrzeni kilku lat owoce codziennego obcowania ze statystycznie typowymi przejawami danego zjawiska są, delikatnie rzecz ujmując, niesmaczne i niestrawne, wówczas można z powodzeniem uznać, że ma się do czynienia z rzeczą co najmniej mocno przereklamowaną, jeśli nie wprost przeciwskuteczną.
Tak bywa zresztą w większości przypadków, w których jest się na siłę "uszczęśliwianym" czymś, na co w gruncie rzeczy niemal nikt ze zwykłych ludzi nie zgłaszał zapotrzebowania, w przeciwieństwie do tak oczywistych w swej funkcjonalności udogodnień, jak telefony, samochody, samoloty czy poczta elektroniczna.
Innymi słowy, jest to podręcznikowy przykład sytuacji, w której daleko posunięty dystans i sceptycyzm jest reakcją nie tylko naturalną, ale też głęboko uzasadnioną, pozwalającą na dokonywanie absolutnie kluczowego rozróżnienia między autentycznym jakościowym postępem życia a jego dętą karykaturą.
Monday, September 29, 2025
Z okazji 144-tych urodzin Ludwiga von Misesa
144-te urodziny obchodziłby dziś Ludwig von Mises, najwybitniejszy ekonomista w historii. Warto wspomnieć przy tej okazji zwłaszcza o tym, że te wszystkie cechy jego dorobku i światopoglądu, które miałki krytyk mógłby uznać za ideowe niespójności czy osobowościowe sprzeczności, były w istocie doskonale dopełniającymi się elementami jego intelektualnej i moralnej orientacji.
Otóż Ludwig von Mises był jednocześnie bezkompromisowym liberałem w klasycznym stylu i niezłomnym arystokratą ducha, świetnie rozumiejącym, że wolność może być trwałym osiągnięciem wyłącznie w społeczeństwie jednostek aspirujących do charakterologicznej wybitności.
Był też jednocześnie bezkompromisowym zwolennikiem swobodnej konkurencji i orędownikiem ponadczasowych, obiektywnych standardów kulturowych, pojmującym w pełni, że prawdziwa cywilizacyjna jakość może być udziałem mas tylko wtedy, gdy masy zdobędą się na jej dobrowolny wybór i okażą wolę jej sumiennego kultywowania.
Był wreszcie jednoczesnym propagatorem materialno-technologicznego postępu i konsekwentnym nauczycielem prawdy, że do owego postępu nie wiodą żadne drogi na skróty - czyli prawdy, że jego trwanie musi być okupione w każdym pokoleniu cnotami roztropności, pracowitości i wstrzemięźliwości (a więc tym wszystkim, co zawiera się w pojęciu "niskiej preferencji czasowej") oraz nacechowane głębokim rozumieniem żelaznych praw ekonomii opisujących zarówno przyrodzony potencjał, jak i nieusuwalne ograniczenia zawarte w logice ludzkiego działania.
Podsumowując, Ludwig von Mises był wzorcowym wyrazicielem świadomości, że liberalizm nie ma nic wspólnego ze sloganami z gatunku "róbta, co chceta", zaś ład i porządek nie mają nic wspólnego z biurokratycznymi rojeniami o "planach gospodarczych", "politykach historycznych" czy "narodowych programach edukacyjnych". Innymi słowy, był on modelowym rzecznikiem tych kluczowych prawd, które już w jego czasach przyswoili sobie bardzo nieliczni, a które dziś jeszcze bardziej nieliczni są w stanie pojąć choćby jedynie na poziomie znaczeniowym.
Stąd upamiętnianie urodzin tego wyjątkowego myśliciela jest z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej pożądane - już choćby po to, by podkreślić, że autentyczna intelektualna wielkość wyrasta wyłącznie na gruncie moralnej bezkompromisowości, jaka zawiera się w wergiliuszowskiej frazie obranej sobie przez wzmiankowaną postać za życiowe motto: "nie poddawaj się złu, lecz występuj przeciw niemu coraz odważniej".
Otóż Ludwig von Mises był jednocześnie bezkompromisowym liberałem w klasycznym stylu i niezłomnym arystokratą ducha, świetnie rozumiejącym, że wolność może być trwałym osiągnięciem wyłącznie w społeczeństwie jednostek aspirujących do charakterologicznej wybitności.
Był też jednocześnie bezkompromisowym zwolennikiem swobodnej konkurencji i orędownikiem ponadczasowych, obiektywnych standardów kulturowych, pojmującym w pełni, że prawdziwa cywilizacyjna jakość może być udziałem mas tylko wtedy, gdy masy zdobędą się na jej dobrowolny wybór i okażą wolę jej sumiennego kultywowania.
Był wreszcie jednoczesnym propagatorem materialno-technologicznego postępu i konsekwentnym nauczycielem prawdy, że do owego postępu nie wiodą żadne drogi na skróty - czyli prawdy, że jego trwanie musi być okupione w każdym pokoleniu cnotami roztropności, pracowitości i wstrzemięźliwości (a więc tym wszystkim, co zawiera się w pojęciu "niskiej preferencji czasowej") oraz nacechowane głębokim rozumieniem żelaznych praw ekonomii opisujących zarówno przyrodzony potencjał, jak i nieusuwalne ograniczenia zawarte w logice ludzkiego działania.
Podsumowując, Ludwig von Mises był wzorcowym wyrazicielem świadomości, że liberalizm nie ma nic wspólnego ze sloganami z gatunku "róbta, co chceta", zaś ład i porządek nie mają nic wspólnego z biurokratycznymi rojeniami o "planach gospodarczych", "politykach historycznych" czy "narodowych programach edukacyjnych". Innymi słowy, był on modelowym rzecznikiem tych kluczowych prawd, które już w jego czasach przyswoili sobie bardzo nieliczni, a które dziś jeszcze bardziej nieliczni są w stanie pojąć choćby jedynie na poziomie znaczeniowym.
Stąd upamiętnianie urodzin tego wyjątkowego myśliciela jest z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej pożądane - już choćby po to, by podkreślić, że autentyczna intelektualna wielkość wyrasta wyłącznie na gruncie moralnej bezkompromisowości, jaka zawiera się w wergiliuszowskiej frazie obranej sobie przez wzmiankowaną postać za życiowe motto: "nie poddawaj się złu, lecz występuj przeciw niemu coraz odważniej".
Labels:
cywilizacja,
ekonomia,
liberalizm,
Mises,
prakseologia
Saturday, September 27, 2025
Moralna oczywistość vs. niewolnicza propaganda
Jeśli jedna pasożytnicza mafia ma ochotę zacząć się mordować z inną pasożytniczą mafią, debatując w tym kontekście o przywracaniu rzeźnego niewolnictwa, to naturalnym prawem, a w zasadzie i niepisanym obowiązkiem każdego człowieka dobrej woli jest tym większe dbanie o swoją osobistą wolność, prywatną własność i niezbywalną godność, a więc dbanie o to, żeby nie zostać choćby w najmniejszym stopniu wplątanym w jakiekolwiek mafijne przepychanki, a także zabieganie o to, żeby w jak największym stopniu neutralizować niewolniczą propagandę wszelkich mafii.
Jeśli istnieją na tym świecie moralne oczywistości - a jest ich w istocie całkiem sporo, np. „nie morduj”, „nie kradnij” i „nie pożądaj cudzego” - wówczas powyższe stwierdzenie jest moralną oczywistością par excellence, której wystarczająco szerokie uznanie jest w stanie natychmiastowo rozbroić wszystkie mafie tego świata, w tym te najliczniejsze, najzasobniejsze i propagandowo najbezczelniejsze. Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko głosić ową oczywistość wszem i wobec - tak często, tak otwarcie i tak jednoznacznie, jak tylko będzie potrzeba.
Jeśli istnieją na tym świecie moralne oczywistości - a jest ich w istocie całkiem sporo, np. „nie morduj”, „nie kradnij” i „nie pożądaj cudzego” - wówczas powyższe stwierdzenie jest moralną oczywistością par excellence, której wystarczająco szerokie uznanie jest w stanie natychmiastowo rozbroić wszystkie mafie tego świata, w tym te najliczniejsze, najzasobniejsze i propagandowo najbezczelniejsze. Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko głosić ową oczywistość wszem i wobec - tak często, tak otwarcie i tak jednoznacznie, jak tylko będzie potrzeba.
Saturday, September 20, 2025
Trzej wrogowie prawdy: kłamstwo, bełkot i tandeta
Od jawnego kłamstwa, które otwarcie pozycjonuje się w opozycji do prawdy, gorszy jest bełkot, który neguje kategorie prawdy i fałszu, zaś od bełkotu gorsza jest tandeta, która sprowadza prawdę do zbioru miałkich banałów. Stąd wyjątkowo niebezpieczna sekwencja zdarzeń przedstawia się tak, że ludzkość przerażona zuchwałymi kłamstwami ucieka od prawdy w objęcia bełkotu, zaś ludzkość znużona bełkotem powraca nie do prawdy, ale do jej tandetnego pozoru.
Okazuje się zatem, że prawda ma co najmniej trzech zasadniczych wrogów - nie tylko kłamstwo, ale też jego bardziej tchórzliwe i oślizłe odmiany, czyli bełkot i tandetę. To z kolei prowadzi do wniosku, że prawdę należy rozpoznawać po tym, że jest pokorna, stanowcza i wymagająca. Pokorna - bo w przeciwieństwie do kłamstwa nie mami żadnymi "ziemskimi rajami"; stanowcza - bo w przeciwieństwie do bełkotu nie sugeruje, że zamiast wielkiego "ziemskiego raju" każdy może sobie stworzyć swój własny "ziemski raik"; i wymagająca - bo w przeciwieństwie do tandety nie głosi, że dostanie się do "nieziemskiego" raju nie domaga się nieziemskiego wysiłku.
Nie są to, rzecz jasna, kryteria wystarczające, a jedynie konieczne - niemniej w świecie tak szczelnie wypełnionym natłokiem tego wszystkiego, co prawdą nie jest, są to jednakowoż kryteria nad wyraz użyteczne. Jeśli więc stosuje się je wytrwale i sumiennie, wówczas można mieć w pełni uzasadnioną nadzieję, że prawda - zgodnie ze swą naturą - wyzwoli jej uczciwego poszukiwacza od wszelkich pozostałych wątpliwości co do jej ogólnej tożsamości oraz szczególnej obecności w różnych konkretnych przypadkach.
Okazuje się zatem, że prawda ma co najmniej trzech zasadniczych wrogów - nie tylko kłamstwo, ale też jego bardziej tchórzliwe i oślizłe odmiany, czyli bełkot i tandetę. To z kolei prowadzi do wniosku, że prawdę należy rozpoznawać po tym, że jest pokorna, stanowcza i wymagająca. Pokorna - bo w przeciwieństwie do kłamstwa nie mami żadnymi "ziemskimi rajami"; stanowcza - bo w przeciwieństwie do bełkotu nie sugeruje, że zamiast wielkiego "ziemskiego raju" każdy może sobie stworzyć swój własny "ziemski raik"; i wymagająca - bo w przeciwieństwie do tandety nie głosi, że dostanie się do "nieziemskiego" raju nie domaga się nieziemskiego wysiłku.
Nie są to, rzecz jasna, kryteria wystarczające, a jedynie konieczne - niemniej w świecie tak szczelnie wypełnionym natłokiem tego wszystkiego, co prawdą nie jest, są to jednakowoż kryteria nad wyraz użyteczne. Jeśli więc stosuje się je wytrwale i sumiennie, wówczas można mieć w pełni uzasadnioną nadzieję, że prawda - zgodnie ze swą naturą - wyzwoli jej uczciwego poszukiwacza od wszelkich pozostałych wątpliwości co do jej ogólnej tożsamości oraz szczególnej obecności w różnych konkretnych przypadkach.
Tuesday, September 16, 2025
Dwa oblicza kabały jako "dialektyczna" droga do ostatecznego pseudomesjańskiego zwiedzenia
Kabała, czyli talmudyczny pseudomistycyzm, głosi, że istnieją dwa sposoby wprowadzenia świata w "erę mesjańską": jednym z nich jest doprowadzenie do zaistnienia pokolenia, które osiągnęło szczególny poziom duchowej szlachetności, a drugim doprowadzenie do zaistnienia pokolenia, które stoczyło się do poziomu wyjątkowej duchowej niegodziwości.
Na dzień dzisiejszy jest już tezą zupełnie niekontrowersyjną, że w najbardziej wpływowych kręgach tego świata - w tym tych o charakterze politycznym, finansowym, medialnym oraz kulturotwórczym - jest nadzwyczaj dużo osób wyznających którąś z odmian światopoglądu kabalistycznego, co znakomicie opisuje obecną, gwałtownie przyspieszającą dynamikę zdarzeń zachodzących w świecie, a także główne linie zachodzących w nim konfliktów (oraz pseudokonfliktów).
Otóż jedno ze stronnictw wywodzących się z owych wyjątkowo wpływowych kręgów - nazwijmy je umownie grupą BB - obrało demoralizacyjną drogę do "ery mesjańskiej", używając swojej potęgi polityczno-medialno-finansowej do konsekwentnego promowania wszelkiego rodzaju dysfunkcjonalnych zachowań, patologicznych skłonności, samobójczych przekonań i konfliktogennych "rozwiązań" instytucjonalnych, takich jak maltuzjański ekologizm, neomarksistowska "polityka tożsamości", odgórnie narzucany "multikulturalizm" czy uniwersalizacja pasożytnictwa w postaci tzw. państwa opiekuńczego.
Do niedawna była to grupa dominująca w świecie - zwłaszcza w tzw. świecie zachodnim - niemniej ostatnimi czasy stała się ona zakładniczką własnego sukcesu, doprowadzając podległe sobie społeczeństwa do takiej patologizacji i dysfunkcjonalizacji, że w odpowiedzi ukształtował się masowy i w znacznej mierze spontaniczny ruch oporu wobec tak opłakanego stanu rzeczy. Ów stan rzeczy postanowiło wówczas zagospodarować drugie dominujące kabalistyczne stronnictwo, chronologicznie młodsze, prężniejsze i deklaratywnie bardziej egalitarne od ostentacyjnie "elitarystycznej" grupy BB - nazwijmy ową frakcję grupą CL.
Otóż grupa CL uznała, że, o ile metoda wichrzycielsko-nihilistyczna może być użyteczna do pewnego etapu, o tyle ostateczny krok na drodze do "ery mesjańskiej" może zostać uczyniony wyłącznie dzięki globalnemu wdrożeniu metody triumfalistyczno-odnowicielskiej. Stąd polityczni i medialni mianowańcy grupy CL uwielbiają kreować się na "reakcyjnych" trybunów ludowych, oferujących spanikowanym masom społecznym pozorne remedium w postaci zgrzebnej mieszaniny politycznego trybalizmu, gospodarczego protekcjonizmu i napuszonego militaryzmu.
W kontrze do rewolucyjnego nihilizmu serwują więc oni swoim stronnikom nie ponadczasowe połączenie platońsko-arystotelesowskiego stosunku wobec prawdy, rzymsko-scholastycznego stosunku wobec prawa i mojżeszowo-chrześcijańskiego stosunku wobec spraw ostatecznych, ale pseudopogański ersatz posiłkujący się powyższymi elementami w sposób czysto nominalny, koniunkturalny i karykaturalny (w co bardziej wtajemniczonych kręgach jest on często nazywany "noahidyzmem").
Trzeba przy tym bezustannie pamiętać, że mamy tu do czynienia z dwoma metodami zmierzającymi w ostatecznym rachunku do wspólnego celu, jakim ma być doprowadzenie do publicznego objawienia się "mesjasza" zdolnego do przekazania kabalistom trwałej władzy nad światem, w wymiarze zarówno fizycznym, jak i duchowym. Stąd nie powinno zaskakiwać, że pewne zachodzące obecnie procesy wykazują aż nadto wyraziście komplementarność owych metod, traktowanych jako teza i antyteza, których wspólne wdrożenie ma zaowocować powstaniem "mesjańskiej" syntezy.
Najbardziej charakterystyczna jest w tym kontekście bieżąca sytuacja na Bliskim Wschodzie, a zwłaszcza w Gazie, gdzie z jednej strony nagminnie dochodzi do gorsząco niegodziwych i niehumanitarnych działań, a z drugiej strony owe działania obliczone są na ostateczne "oczyszczenie" i "uświęcenie" Ziemi Świętej, których kulminacją ma być budowa Trzeciej Świątyni, czyli siedziby głównej kabalistycznego "mesjasza" i polityczno-duchowego centrum jego globalnego panowania.
Na koniec wypada więc jedynie podkreślić, że demoralizacyjna agenda grupy BB i pseudoodnowicielska agenda grupy CL to dwie strony tego samego fałszywego medalu, dwa manowce ukierunkowane na uczynienie ziemi przedsionkiem piekła, a następnie złożenie zdesperowanej ludzkości bałamutnej obietnicy wprowadzenia jej do ziemskiego raju w atmosferze kuglarskich znaków i fałszywych cudów (niewykluczone, że ściśle powiązanych z mamidłami takimi jak "ogólna sztuczna inteligencja" czy "inteligencja pozaziemska").
Innymi słowy, obie te agendy stanowią ścisłe zaprzeczenie Drogi przez duże "D", Prawdy przez duże "P" i Życia przez duże "Ż", co już samo w sobie powinno być zarówno wystarczającym ostrzeżeniem przed jakimkolwiek uleganiem ich wpływom, jak i niezawodnym drogowskazem w zakresie stawiania im oporu. Więcej wiedzieć w tym temacie nie trzeba - ale też nie wypada wiedzieć w nim mniej, jeśli nie chce się narazić na nieodwracalną stratę wszystkiego, co ma nieskończoną i ponadczasową wartość.
Na dzień dzisiejszy jest już tezą zupełnie niekontrowersyjną, że w najbardziej wpływowych kręgach tego świata - w tym tych o charakterze politycznym, finansowym, medialnym oraz kulturotwórczym - jest nadzwyczaj dużo osób wyznających którąś z odmian światopoglądu kabalistycznego, co znakomicie opisuje obecną, gwałtownie przyspieszającą dynamikę zdarzeń zachodzących w świecie, a także główne linie zachodzących w nim konfliktów (oraz pseudokonfliktów).
Otóż jedno ze stronnictw wywodzących się z owych wyjątkowo wpływowych kręgów - nazwijmy je umownie grupą BB - obrało demoralizacyjną drogę do "ery mesjańskiej", używając swojej potęgi polityczno-medialno-finansowej do konsekwentnego promowania wszelkiego rodzaju dysfunkcjonalnych zachowań, patologicznych skłonności, samobójczych przekonań i konfliktogennych "rozwiązań" instytucjonalnych, takich jak maltuzjański ekologizm, neomarksistowska "polityka tożsamości", odgórnie narzucany "multikulturalizm" czy uniwersalizacja pasożytnictwa w postaci tzw. państwa opiekuńczego.
Do niedawna była to grupa dominująca w świecie - zwłaszcza w tzw. świecie zachodnim - niemniej ostatnimi czasy stała się ona zakładniczką własnego sukcesu, doprowadzając podległe sobie społeczeństwa do takiej patologizacji i dysfunkcjonalizacji, że w odpowiedzi ukształtował się masowy i w znacznej mierze spontaniczny ruch oporu wobec tak opłakanego stanu rzeczy. Ów stan rzeczy postanowiło wówczas zagospodarować drugie dominujące kabalistyczne stronnictwo, chronologicznie młodsze, prężniejsze i deklaratywnie bardziej egalitarne od ostentacyjnie "elitarystycznej" grupy BB - nazwijmy ową frakcję grupą CL.
Otóż grupa CL uznała, że, o ile metoda wichrzycielsko-nihilistyczna może być użyteczna do pewnego etapu, o tyle ostateczny krok na drodze do "ery mesjańskiej" może zostać uczyniony wyłącznie dzięki globalnemu wdrożeniu metody triumfalistyczno-odnowicielskiej. Stąd polityczni i medialni mianowańcy grupy CL uwielbiają kreować się na "reakcyjnych" trybunów ludowych, oferujących spanikowanym masom społecznym pozorne remedium w postaci zgrzebnej mieszaniny politycznego trybalizmu, gospodarczego protekcjonizmu i napuszonego militaryzmu.
W kontrze do rewolucyjnego nihilizmu serwują więc oni swoim stronnikom nie ponadczasowe połączenie platońsko-arystotelesowskiego stosunku wobec prawdy, rzymsko-scholastycznego stosunku wobec prawa i mojżeszowo-chrześcijańskiego stosunku wobec spraw ostatecznych, ale pseudopogański ersatz posiłkujący się powyższymi elementami w sposób czysto nominalny, koniunkturalny i karykaturalny (w co bardziej wtajemniczonych kręgach jest on często nazywany "noahidyzmem").
Trzeba przy tym bezustannie pamiętać, że mamy tu do czynienia z dwoma metodami zmierzającymi w ostatecznym rachunku do wspólnego celu, jakim ma być doprowadzenie do publicznego objawienia się "mesjasza" zdolnego do przekazania kabalistom trwałej władzy nad światem, w wymiarze zarówno fizycznym, jak i duchowym. Stąd nie powinno zaskakiwać, że pewne zachodzące obecnie procesy wykazują aż nadto wyraziście komplementarność owych metod, traktowanych jako teza i antyteza, których wspólne wdrożenie ma zaowocować powstaniem "mesjańskiej" syntezy.
Najbardziej charakterystyczna jest w tym kontekście bieżąca sytuacja na Bliskim Wschodzie, a zwłaszcza w Gazie, gdzie z jednej strony nagminnie dochodzi do gorsząco niegodziwych i niehumanitarnych działań, a z drugiej strony owe działania obliczone są na ostateczne "oczyszczenie" i "uświęcenie" Ziemi Świętej, których kulminacją ma być budowa Trzeciej Świątyni, czyli siedziby głównej kabalistycznego "mesjasza" i polityczno-duchowego centrum jego globalnego panowania.
Na koniec wypada więc jedynie podkreślić, że demoralizacyjna agenda grupy BB i pseudoodnowicielska agenda grupy CL to dwie strony tego samego fałszywego medalu, dwa manowce ukierunkowane na uczynienie ziemi przedsionkiem piekła, a następnie złożenie zdesperowanej ludzkości bałamutnej obietnicy wprowadzenia jej do ziemskiego raju w atmosferze kuglarskich znaków i fałszywych cudów (niewykluczone, że ściśle powiązanych z mamidłami takimi jak "ogólna sztuczna inteligencja" czy "inteligencja pozaziemska").
Innymi słowy, obie te agendy stanowią ścisłe zaprzeczenie Drogi przez duże "D", Prawdy przez duże "P" i Życia przez duże "Ż", co już samo w sobie powinno być zarówno wystarczającym ostrzeżeniem przed jakimkolwiek uleganiem ich wpływom, jak i niezawodnym drogowskazem w zakresie stawiania im oporu. Więcej wiedzieć w tym temacie nie trzeba - ale też nie wypada wiedzieć w nim mniej, jeśli nie chce się narazić na nieodwracalną stratę wszystkiego, co ma nieskończoną i ponadczasową wartość.
Thursday, September 11, 2025
Globalna wojna ludzkości przeciwko samej sobie i jedyna Droga do pewnego zwycięstwa na niej
Globalna wojna, która toczy się we wszystkich skalach równocześnie i która mnoży w nieskończoność swoje fronty - tak że na przestrzeni jednego czy dwóch dni mieści w sobie zdarzenia takie jak eskalacyjny atak dronów w Środkowo-Wschodniej Europie, wyrachowane morzenie głodem w jednym kraju Bliskiego Wschodu i jednoczesny bezprecedensowy atak bombowy na kolejny kraj Bliskiego Wschodu oraz rasistowski mord w wykonaniu nożownika i idący zaraz w ślad za nim polityczny mord przy użyciu broni palnej w USA - to nie wojna polityczna ani ekonomiczna, tylko duchowa.
Innymi słowy, jest to wojna ludzkości przeciwko samej sobie, świadcząca o jej terminalnej duchowej chorobie, rozwijającej się w przyspieszonym tempie na podatnym gruncie kompletnej aksjologicznej pustyni. Jest to zatem wojna, którą z konieczności przegrają wszelkie polityczne stronnictwa, gospodarcze grupy interesu i domorośli Herostratesowie, zaś wygrają ją wyłącznie jednostki trzymające się wytrwale do samego końca Prawdy, Drogi i Życia, która nie ma absolutnie nic wspólnego z gwałtownie przemijającymi i coraz wyraźniej iluzorycznymi „dobrami tego świata”.
Nigdy nie było inaczej - ale pozostaje zachować nadzieję, że zwłaszcza obecnie ten odwieczny fakt staje się z każdym kolejnym dniem coraz oczywistszy dla wszystkich mających w sobie choć minimum dobrej woli.
Innymi słowy, jest to wojna ludzkości przeciwko samej sobie, świadcząca o jej terminalnej duchowej chorobie, rozwijającej się w przyspieszonym tempie na podatnym gruncie kompletnej aksjologicznej pustyni. Jest to zatem wojna, którą z konieczności przegrają wszelkie polityczne stronnictwa, gospodarcze grupy interesu i domorośli Herostratesowie, zaś wygrają ją wyłącznie jednostki trzymające się wytrwale do samego końca Prawdy, Drogi i Życia, która nie ma absolutnie nic wspólnego z gwałtownie przemijającymi i coraz wyraźniej iluzorycznymi „dobrami tego świata”.
Nigdy nie było inaczej - ale pozostaje zachować nadzieję, że zwłaszcza obecnie ten odwieczny fakt staje się z każdym kolejnym dniem coraz oczywistszy dla wszystkich mających w sobie choć minimum dobrej woli.
Wednesday, August 27, 2025
Degradacja i zakłamywanie człowieczeństwa jako wspólny mianownik najgroźniejszych zabobonów
Wspólnym mianownikiem wszelkich wyjątkowo groźnych zabobonów jest to, że w swoich fundamentalnych założeniach albo otwarcie degradują, albo przynajmniej prostacko zawężają one istotę człowieczeństwa, włączając w to jej możliwości, cele i aspiracje.
Przykładowo, zabobony scjentystyczne bagatelizują rolę wszystkich dostępnych człowiekowi źródeł wiedzy poza "namacalną" obserwacją i eksperymentem. Zabobony technokratyczne odwracają hierarchię środków i celów, mamiąc gadżeciarską "efektywnością", choćby nie wiadomo czemu miała ona służyć, stając się tym samym bałamutnym ślepym zaułkiem. Zabobony marksistowskie współpracę jako siłę napędową życia społecznego zastępują "walką klasową" albo - w nowszych wersjach - "walką tożsamościową". Zabobony "ewolucjonistyczne" redukują dążenie do jak najbardziej wartościowego życia - zarówno jednostkowego, jak i zbiorowego - do "instynktu przetrwania", "przekazywania genów" i gatunkowej rywalizacji. Zabobony freudowskie sprowadzają najintymniejsze formy ludzkiego współistnienia do rozładowywania nagromadzonych popędów płciowych. Zabobony "postmodernistyczne" podmieniają bezinteresowne dążenie do obiektywnej prawdy na upupiające "życie swoimi subiektywnymi prawdami". Zabobony newage'owskie w miejsce wszystkich poważnych praktyk duchowych podstawiają synkretyczną pulpę festynowo-terapeutycznego samozadowolenia. Zabobony AI-owskie rozmywają różnicę między inteligentnym umysłem a złożoną maszyną obliczeniową. Zabobony "transhumanistyczne" mamią wizjami cybernetycznych Gollumów jako lepszych zastępników ludzi. I tak dalej, i tak dalej - odmiany takich i im podobnych dróg na manowce można by wymieniać bardzo długo.
Co gorsza, w dobie permanentnej, wielofrontowej wojny informacyjnej rozgrywającej się w środkach masowego przekazu zabobony te występują w praktycznie nieograniczonej liczbie kombinacji ukrytych pod postacią popkulturowych i pseudonaukowych sloganów. Innymi słowy, niemal na każdym kroku można się dziś natknąć na rewelacje dotyczące, przykładowo, "nauki szczęścia", "ewolucji duchowości", "żelaznych praw geopolityki", "wojen handlowych jako wojen klasowych", "nowej ery ludzkości", "darmowego zarabiania dzięki AI" itp. itd.
Niemniej okazuje się, że w gruncie rzeczy można bardzo łatwo uniknąć zaplątania się w gęstwinie owych nawarstwionych i wzajemnie dopełniających się bałamuctw. Wystarczy kierować się niezawodnym, regularnie powtarzanym w duchu pytaniem o to, czy dana propozycja programowa i kryjąca się za nią wizja świata nie urąga człowieczeństwu rozumianemu jako posiadanie rozumu, sumienia, poczucia dobrego smaku i wolnej woli, dzięki którym to atrybutom jest się zdolnym do poznawania prawdy (a nie jedynie nurzania się we własnych fantazjach), czynienia dobra (a nie jedynie folgowania własnym zachciankom) i tworzenia oraz kontemplowania piękna (a nie jedynie dawania wyrazu swoim upodobaniom). Jeśli dojdzie się do wniosku, że w danym przypadku ma się do czynienia choćby w najmniejszym stopniu z podobnym urągowiskiem, wówczas należy zachowywać wobec niego wyraźny dystans, najlepiej zalecając przy tym to samo swoim bliźnim. I choć takie nastawienie nie jest gwarantem odnalezienia tego, co jest ścisłym przeciwieństwem wzmiankowanych zabobonów, to jest ono z pewnością warunkiem koniecznym zachowania intelektualnej, moralnej, estetycznej i duchowej samoświadomości niezbędnej do wszelkich owocnych na tym polu poszukiwań.
Przykładowo, zabobony scjentystyczne bagatelizują rolę wszystkich dostępnych człowiekowi źródeł wiedzy poza "namacalną" obserwacją i eksperymentem. Zabobony technokratyczne odwracają hierarchię środków i celów, mamiąc gadżeciarską "efektywnością", choćby nie wiadomo czemu miała ona służyć, stając się tym samym bałamutnym ślepym zaułkiem. Zabobony marksistowskie współpracę jako siłę napędową życia społecznego zastępują "walką klasową" albo - w nowszych wersjach - "walką tożsamościową". Zabobony "ewolucjonistyczne" redukują dążenie do jak najbardziej wartościowego życia - zarówno jednostkowego, jak i zbiorowego - do "instynktu przetrwania", "przekazywania genów" i gatunkowej rywalizacji. Zabobony freudowskie sprowadzają najintymniejsze formy ludzkiego współistnienia do rozładowywania nagromadzonych popędów płciowych. Zabobony "postmodernistyczne" podmieniają bezinteresowne dążenie do obiektywnej prawdy na upupiające "życie swoimi subiektywnymi prawdami". Zabobony newage'owskie w miejsce wszystkich poważnych praktyk duchowych podstawiają synkretyczną pulpę festynowo-terapeutycznego samozadowolenia. Zabobony AI-owskie rozmywają różnicę między inteligentnym umysłem a złożoną maszyną obliczeniową. Zabobony "transhumanistyczne" mamią wizjami cybernetycznych Gollumów jako lepszych zastępników ludzi. I tak dalej, i tak dalej - odmiany takich i im podobnych dróg na manowce można by wymieniać bardzo długo.
Co gorsza, w dobie permanentnej, wielofrontowej wojny informacyjnej rozgrywającej się w środkach masowego przekazu zabobony te występują w praktycznie nieograniczonej liczbie kombinacji ukrytych pod postacią popkulturowych i pseudonaukowych sloganów. Innymi słowy, niemal na każdym kroku można się dziś natknąć na rewelacje dotyczące, przykładowo, "nauki szczęścia", "ewolucji duchowości", "żelaznych praw geopolityki", "wojen handlowych jako wojen klasowych", "nowej ery ludzkości", "darmowego zarabiania dzięki AI" itp. itd.
Niemniej okazuje się, że w gruncie rzeczy można bardzo łatwo uniknąć zaplątania się w gęstwinie owych nawarstwionych i wzajemnie dopełniających się bałamuctw. Wystarczy kierować się niezawodnym, regularnie powtarzanym w duchu pytaniem o to, czy dana propozycja programowa i kryjąca się za nią wizja świata nie urąga człowieczeństwu rozumianemu jako posiadanie rozumu, sumienia, poczucia dobrego smaku i wolnej woli, dzięki którym to atrybutom jest się zdolnym do poznawania prawdy (a nie jedynie nurzania się we własnych fantazjach), czynienia dobra (a nie jedynie folgowania własnym zachciankom) i tworzenia oraz kontemplowania piękna (a nie jedynie dawania wyrazu swoim upodobaniom). Jeśli dojdzie się do wniosku, że w danym przypadku ma się do czynienia choćby w najmniejszym stopniu z podobnym urągowiskiem, wówczas należy zachowywać wobec niego wyraźny dystans, najlepiej zalecając przy tym to samo swoim bliźnim. I choć takie nastawienie nie jest gwarantem odnalezienia tego, co jest ścisłym przeciwieństwem wzmiankowanych zabobonów, to jest ono z pewnością warunkiem koniecznym zachowania intelektualnej, moralnej, estetycznej i duchowej samoświadomości niezbędnej do wszelkich owocnych na tym polu poszukiwań.
Tuesday, August 26, 2025
Farsa po tragedii, czyli "permanentna rewolucja" błazeńskiej głupawki i zbawcza rola decorum
Dość trafnym sloganem jest ten głoszący, że historia powtarza się najpierw jako tragedia, a potem jako farsa. Tyczy się to również historii przynajmniej niektórych idei, na przykład marksizmu i komunizmu. Marksizm w wydaniu Marksa i komunizm w wydaniu Lenina czy Stalina skończył się tragicznie. Tymczasem marksizm i komunizm w wydaniu ostatniej (nie tylko w sensie chronologicznym, ale też, co widać coraz wyraźniej, także eschatologicznym) "gwiazdy" owych ideologii, czyli niejakiego Żiżka, to już wyłącznie czyste i zupełnie rozmyślne błazeństwo, w ramach którego wszystko może wszystko znaczyć i do wszystkiego prowadzić, jak długo finalnym rezultatem przeprowadzonej w ten sposób surrealistycznej ekwilibrystyki jest kompletnie już mgławicowa i semantycznie nieskończenie rozciągliwa "rewolucja".
Nic zatem dziwnego, że jedyny "ferment intelektualny", jaki są obecnie w stanie wywoływać ideologie marksizmu i komunizmu, przyjmuje formę głupkowatych obrazkowych pyskówek w tzw. mediach społecznościowych. To samo tyczy się zresztą tzw. neomarksizmu alias "marksizmu kulturowego" spod bandery Gramsciego, Marcusego, Alinsky'ego i Reicha, przy czym z uwagi na swój aspekt "tożsamościowy" ma on obecnie znacznie większy potencjał od marksizmu klasycznego w zakresie przenoszenia owych pyskówek na obszar instytucjonalny, siejąc znacznie bardziej wymierny zamęt i znacznie szerzej zakrojoną destrukcję.
Rzecz jest o tyle godna uwagi, o ile to właśnie zainfekowanie świata wzmiankowaną błazeńską głupkowatością zdaje się być finalnym, bezinteresownie niszczycielskim tryumfem marksizmu, komunizmu i innych ideologii spod egidy "permanentnej rewolucji". Jest to tryumf o tyle wyrazisty, o ile narzuca on ton nawet ideologiom pozornie przeciwstawnym - otóż zjełczała mieszanina trybalizmu, protekcjonizmu, militaryzmu i socjobiologizmu, która snobuje się dziś na główną siłę oporu wobec neomarksistowskiej degrengolady, również upatruje swojej witalności w coraz bardziej jarmarcznym, tandetnym i kabotyńskim charakterze, skrojonym na miarę memów, tweetów i tiktoków.
Jedyną niezawodną formą "kontrrewolucji" zdaje się być więc w podobnych okolicznościach zapraszanie jak największej liczby ludzi dobrej woli do "benedyktyńskich" azylów, w których przechowywane są pojęcia, zjawiska, idee i dzieła nieprzekładalne na język błazeńskiego populizmu i nieprzedstawialne w postaci neonowo-kakofonicznych karykatur. Stworzywszy zaś rzeczone azyle i wypełniwszy je osobami doceniającymi ich kluczową rolę, pozostaje czekać na niechybne pożarcie swoich dzieci również przez tę, jak się zdaje, ostateczną mutację rewolucji - nie tragiczną, tylko farsową, a więc niezdolną do zaszkodzenia tym wszystkim, których tarczą jest niezłomne trwanie przy ponadczasowych zasadach decorum.
Nic zatem dziwnego, że jedyny "ferment intelektualny", jaki są obecnie w stanie wywoływać ideologie marksizmu i komunizmu, przyjmuje formę głupkowatych obrazkowych pyskówek w tzw. mediach społecznościowych. To samo tyczy się zresztą tzw. neomarksizmu alias "marksizmu kulturowego" spod bandery Gramsciego, Marcusego, Alinsky'ego i Reicha, przy czym z uwagi na swój aspekt "tożsamościowy" ma on obecnie znacznie większy potencjał od marksizmu klasycznego w zakresie przenoszenia owych pyskówek na obszar instytucjonalny, siejąc znacznie bardziej wymierny zamęt i znacznie szerzej zakrojoną destrukcję.
Rzecz jest o tyle godna uwagi, o ile to właśnie zainfekowanie świata wzmiankowaną błazeńską głupkowatością zdaje się być finalnym, bezinteresownie niszczycielskim tryumfem marksizmu, komunizmu i innych ideologii spod egidy "permanentnej rewolucji". Jest to tryumf o tyle wyrazisty, o ile narzuca on ton nawet ideologiom pozornie przeciwstawnym - otóż zjełczała mieszanina trybalizmu, protekcjonizmu, militaryzmu i socjobiologizmu, która snobuje się dziś na główną siłę oporu wobec neomarksistowskiej degrengolady, również upatruje swojej witalności w coraz bardziej jarmarcznym, tandetnym i kabotyńskim charakterze, skrojonym na miarę memów, tweetów i tiktoków.
Jedyną niezawodną formą "kontrrewolucji" zdaje się być więc w podobnych okolicznościach zapraszanie jak największej liczby ludzi dobrej woli do "benedyktyńskich" azylów, w których przechowywane są pojęcia, zjawiska, idee i dzieła nieprzekładalne na język błazeńskiego populizmu i nieprzedstawialne w postaci neonowo-kakofonicznych karykatur. Stworzywszy zaś rzeczone azyle i wypełniwszy je osobami doceniającymi ich kluczową rolę, pozostaje czekać na niechybne pożarcie swoich dzieci również przez tę, jak się zdaje, ostateczną mutację rewolucji - nie tragiczną, tylko farsową, a więc niezdolną do zaszkodzenia tym wszystkim, których tarczą jest niezłomne trwanie przy ponadczasowych zasadach decorum.
Labels:
decorum,
farsa,
kontrrewolucja,
rewolucja,
tragedia
Saturday, August 16, 2025
Wyszukiwarki a "AI", czyli fiaska vs. konfabulacje
Twierdzi się nieraz, że czegokolwiek innego by nie powiedzieć o tzw. AI, jest to przynajmniej bardziej zaawansowana forma internetowej wyszukiwarki. Niemniej i przy takim twierdzeniu należy zachować dużą ostrożność: otóż o ile zwykła wyszukiwarka często nie znajduje informacji, na których zależy użytkownikowi, o tyle nigdy nie sugeruje ona - równie autorytatywnie, co zwodniczo - że rzeczone informacje nie istnieją, co tzw. AI robi nagminnie. Podobnie, o ile zwykła wyszukiwarka często nie znajduje odpowiedzi na nurtujące użytkownika pytania, o tyle tzw. AI regularnie udziela w apodyktycznym tonie odpowiedzi błędnych.
Może nowsze wersje tzw. AI wyzbędą się tych bałamutnych nawyków - choć biorąc pod uwagę ich naturę statystycznych maszyn losujących jest to optymistyczne założenie - niemniej na chwilę obecną są to narzędzia wyszukiwawcze wymagające znacznie większej czujności i znacznie bardziej wyostrzonego krytycznego zmysłu po stronie użytkownika, niż ma to miejsce w przypadku tradycyjnych wyszukiwarek. I choć nie powinna być to konkluzja zaskakująca, jest to jednakowoż fakt warty regularnego przypominania, zwłaszcza w erze wykładniczo postępującego poznawczego rozleniwienia.
Może nowsze wersje tzw. AI wyzbędą się tych bałamutnych nawyków - choć biorąc pod uwagę ich naturę statystycznych maszyn losujących jest to optymistyczne założenie - niemniej na chwilę obecną są to narzędzia wyszukiwawcze wymagające znacznie większej czujności i znacznie bardziej wyostrzonego krytycznego zmysłu po stronie użytkownika, niż ma to miejsce w przypadku tradycyjnych wyszukiwarek. I choć nie powinna być to konkluzja zaskakująca, jest to jednakowoż fakt warty regularnego przypominania, zwłaszcza w erze wykładniczo postępującego poznawczego rozleniwienia.
Thursday, August 14, 2025
Newman, rozwój doktryny i "synodalna" sofistyka
Dwa tygodnie temu bardzo rzadki tytuł doktora Kościoła otrzymał oficjalnie John Henry Newman. Tytuł ten można bez szczególnych kontrowersji uznać za zasłużony, jako że Newman był teologiem błyskotliwym, płodnym i wpływowym, niemniej można mieć uzasadnione obawy co do tego, że jego nowy status będzie ochoczo nadużywany w celu promowania "synodalnej" dezynwoltury i doktrynalnego mącicielstwa przebranego w kostium "rozwoju doktryny", które to zjawisko Newman faktycznie dopuszczał.
Warto zatem wspomnieć przy tej okazji, co Newman uważał za autentyczny i akceptowalny rozwój doktryny, a co za jej niedopuszczalne pogwałcenie. Otóż Newman porównał prawdziwy rozwój doktryny do rozwoju organizmu ludzkiego - człowiek dorosły w sposób oczywisty różni się od dziecka, choćby pod względem wagi czy wzrostu, niemniej pod względem fizjonomii, proporcji ciała czy ciągłości życia umysłowego pozostaje on tym samym człowiekiem, jakim był w okresie dziecięcym.
Tak samo ma się rzecz z objawioną doktryną - jej rozwój może polegać wyłącznie na głębszym czy też bardziej gruntownym wyłuszczeniu tego, co od zawsze zawarte w niej było w formie domniemanej i dorozumianej. I tak na przykład, ani w Starym, ani w Nowym Testamencie nie pada ani razu zwrot "unia hipostatyczna" czy nawet "Trójca Święta", niemniej są to pojęcia, których treść może być jednoznacznie wydedukowana z lektury wspomnianych dokumentów - i których przejrzyste, dobitne przedstawienie stało się konieczne w świetle szerzącej się herezji arianizmu.
Z pogwałceniem doktryny - czy też z próbą jej obłudnego podmienienia na zwodniczą atrapę - ma się natomiast do czynienia wtedy, gdy rzekomy "rozwój" doktryny stanowi de facto fundamentalne zaprzeczenie jej dotychczasowego kształtu. Tym zaś jest np. twierdzenie, że, wbrew dwudziestu wiekom jednoznacznych deklaracji Ojców Kościoła, doktorów Kościoła, świętych i papieży co do dopuszczalności kary śmierci, kara śmierci ma się nagle stać doktrynalnie "niedopuszczalna" w świetle łzawych, infantylnych sloganów o "lepszym rozumieniu godności ludzkiej". Podobnie ma się rzecz z sugestią, jakoby, wbrew ugruntowanej przez dwadzieścia wieków sakramentalnej tradycji, rozwodnicy żyjący w powtórnych, niesakramentalnych związkach mogli przyjmować Komunię Świętą (dodając tym samym grzech świętokradztwa do grzechu nierządu), jeśli tylko pozwoli im na to "głos sumienia odniesiony do konkretnej złożoności ograniczeń".
Podsumowując, teologiczna refleksja Newmana, którą wilki w owczych skórach już w tej chwili mają czelność stemplować rozsiewany przez siebie gorszący zamęt, okazuje się w istocie cennym narzędziem umożliwiającym odróżnianie autentycznego doktrynalnego rozwoju od taniej, bałamutnej sofistyki stręczonej przez tę wilczą sforę. Gruntowne zaś przyswojenie sobie tej prawdy może okazać się samo w sobie znaczącym czynnikiem rozwojowym - nie na płaszczyźnie doktrynalnej, ale na równie istotnej płaszczyźnie mądrości praktycznej, bez której człowiek jest skazany nawet na tak kompromitujące błędy, jak mylenie dojrzałości dorosłej istoty z deformacją potwora Frankensteina.
Warto zatem wspomnieć przy tej okazji, co Newman uważał za autentyczny i akceptowalny rozwój doktryny, a co za jej niedopuszczalne pogwałcenie. Otóż Newman porównał prawdziwy rozwój doktryny do rozwoju organizmu ludzkiego - człowiek dorosły w sposób oczywisty różni się od dziecka, choćby pod względem wagi czy wzrostu, niemniej pod względem fizjonomii, proporcji ciała czy ciągłości życia umysłowego pozostaje on tym samym człowiekiem, jakim był w okresie dziecięcym.
Tak samo ma się rzecz z objawioną doktryną - jej rozwój może polegać wyłącznie na głębszym czy też bardziej gruntownym wyłuszczeniu tego, co od zawsze zawarte w niej było w formie domniemanej i dorozumianej. I tak na przykład, ani w Starym, ani w Nowym Testamencie nie pada ani razu zwrot "unia hipostatyczna" czy nawet "Trójca Święta", niemniej są to pojęcia, których treść może być jednoznacznie wydedukowana z lektury wspomnianych dokumentów - i których przejrzyste, dobitne przedstawienie stało się konieczne w świetle szerzącej się herezji arianizmu.
Z pogwałceniem doktryny - czy też z próbą jej obłudnego podmienienia na zwodniczą atrapę - ma się natomiast do czynienia wtedy, gdy rzekomy "rozwój" doktryny stanowi de facto fundamentalne zaprzeczenie jej dotychczasowego kształtu. Tym zaś jest np. twierdzenie, że, wbrew dwudziestu wiekom jednoznacznych deklaracji Ojców Kościoła, doktorów Kościoła, świętych i papieży co do dopuszczalności kary śmierci, kara śmierci ma się nagle stać doktrynalnie "niedopuszczalna" w świetle łzawych, infantylnych sloganów o "lepszym rozumieniu godności ludzkiej". Podobnie ma się rzecz z sugestią, jakoby, wbrew ugruntowanej przez dwadzieścia wieków sakramentalnej tradycji, rozwodnicy żyjący w powtórnych, niesakramentalnych związkach mogli przyjmować Komunię Świętą (dodając tym samym grzech świętokradztwa do grzechu nierządu), jeśli tylko pozwoli im na to "głos sumienia odniesiony do konkretnej złożoności ograniczeń".
Podsumowując, teologiczna refleksja Newmana, którą wilki w owczych skórach już w tej chwili mają czelność stemplować rozsiewany przez siebie gorszący zamęt, okazuje się w istocie cennym narzędziem umożliwiającym odróżnianie autentycznego doktrynalnego rozwoju od taniej, bałamutnej sofistyki stręczonej przez tę wilczą sforę. Gruntowne zaś przyswojenie sobie tej prawdy może okazać się samo w sobie znaczącym czynnikiem rozwojowym - nie na płaszczyźnie doktrynalnej, ale na równie istotnej płaszczyźnie mądrości praktycznej, bez której człowiek jest skazany nawet na tak kompromitujące błędy, jak mylenie dojrzałości dorosłej istoty z deformacją potwora Frankensteina.
Sunday, August 3, 2025
Mizantropia, izolacja i ersatze człowieczeństwa
Wielu mogłoby się wydawać, że niedawny festiwal chińskiej grypy - zwłaszcza na swoim stosunkowo wczesnym etapie - był epizodem bezprecedensowego samoupodlenia dużej części globalnego społeczeństwa, która była wówczas gotowa wykonać rozkaz bezterminowego pozamykania się w domach, całodobowego przeniesienia się do świata wirtualnego i regularnego dawania wyrazu swojej pseudomoralistycznej mizantropii, zwłaszcza wobec niemających zamiaru podporządkowywać się podobnym rozkazom.
Niemniej na chwilę obecną warto by się zastanowić, o ile głębsze mogłoby się okazać owo samoupodlenie, gdyby w powszechnym użyciu były już podówczas rozmaite czatboty i pokrewne zjawiska. Otóż nie trudno dojść do głęboko niepokojącego wniosku, że znacząca część globalnego społeczeństwa gotowa by była w podobnych okolicznościach nie tylko bezterminowo zabunkrować się na rozkaz w czterech ścianach i przestawić się na dwudziestoczterogodzinne "życie online", ale też uznać, że to doskonała sposobność, żeby w przerwach między "pracą zdalną" oddawać się wielogodzinnym "konwersacjom" z czatbotami traktowanymi jako "towarzysze niedoli", "podręczni psychoterapeuci" czy wręcz "wirtualne sympatie".
Innymi słowy, mogłoby się w takim scenariuszu okazać, że zatrważająco wiele osób przyjęłoby za dobrą monetę perspektywę możliwie długotrwałego podłączenia się do niemal dosłownego Matrixa i ochoczego wejścia w rolę hikikomori szczerze oświadczających, że "relacje międzyludzkie są przereklamowane", podczas gdy "relacje ludzko-botowe są niedoceniane". O ile więc, ujmując rzecz tylko nieco metaforycznie, najbardziej gorliwi orędownicy niedawnego totalitaryzmu hipochondrycznego znaleźli się w czasie jego trwania u "bram piekła", o tyle przy współwystępowaniu wspomnianego wyżej czynnika czatbotowego mogliby się oni znaleźć już nawet w "przedsionku piekła".
Warto zawczasu uświadomić sobie w pełni dehumanizacyjną groteskowość powyższej wizji, żeby - na wypadek, gdyby komuś przyszło na myśl uruchomić "powtórkę z rozrywki" - móc prewencyjnie wzdrygnąć się na myśl o niej, a następnie - pamiętając o wypełnianiu roli "stróża brata swego" - zadbać o wywołanie podobnych wzdrygnięć u tych wszystkich, którzy chętnie wykorzystują wszelkie sposobności do kultywowania swoich aspołecznych skłonności. Może się bowiem okazać, że izolacja i mizantropia połączona z możliwością stałego kontaktu z ersatzem człowieczeństwa ma szczególny potencjał w zakresie odczłowieczania - to zaś jest losem, jakiego nie należy życzyć nawet osobom, które już w zwykłych warunkach często zachowują się nieludzko.
Niemniej na chwilę obecną warto by się zastanowić, o ile głębsze mogłoby się okazać owo samoupodlenie, gdyby w powszechnym użyciu były już podówczas rozmaite czatboty i pokrewne zjawiska. Otóż nie trudno dojść do głęboko niepokojącego wniosku, że znacząca część globalnego społeczeństwa gotowa by była w podobnych okolicznościach nie tylko bezterminowo zabunkrować się na rozkaz w czterech ścianach i przestawić się na dwudziestoczterogodzinne "życie online", ale też uznać, że to doskonała sposobność, żeby w przerwach między "pracą zdalną" oddawać się wielogodzinnym "konwersacjom" z czatbotami traktowanymi jako "towarzysze niedoli", "podręczni psychoterapeuci" czy wręcz "wirtualne sympatie".
Innymi słowy, mogłoby się w takim scenariuszu okazać, że zatrważająco wiele osób przyjęłoby za dobrą monetę perspektywę możliwie długotrwałego podłączenia się do niemal dosłownego Matrixa i ochoczego wejścia w rolę hikikomori szczerze oświadczających, że "relacje międzyludzkie są przereklamowane", podczas gdy "relacje ludzko-botowe są niedoceniane". O ile więc, ujmując rzecz tylko nieco metaforycznie, najbardziej gorliwi orędownicy niedawnego totalitaryzmu hipochondrycznego znaleźli się w czasie jego trwania u "bram piekła", o tyle przy współwystępowaniu wspomnianego wyżej czynnika czatbotowego mogliby się oni znaleźć już nawet w "przedsionku piekła".
Warto zawczasu uświadomić sobie w pełni dehumanizacyjną groteskowość powyższej wizji, żeby - na wypadek, gdyby komuś przyszło na myśl uruchomić "powtórkę z rozrywki" - móc prewencyjnie wzdrygnąć się na myśl o niej, a następnie - pamiętając o wypełnianiu roli "stróża brata swego" - zadbać o wywołanie podobnych wzdrygnięć u tych wszystkich, którzy chętnie wykorzystują wszelkie sposobności do kultywowania swoich aspołecznych skłonności. Może się bowiem okazać, że izolacja i mizantropia połączona z możliwością stałego kontaktu z ersatzem człowieczeństwa ma szczególny potencjał w zakresie odczłowieczania - to zaś jest losem, jakiego nie należy życzyć nawet osobom, które już w zwykłych warunkach często zachowują się nieludzko.
Labels:
czatbot,
człowieczeństwo,
dehumanizacja,
izolacja,
mizantropia
Friday, July 18, 2025
Jedno wielkie zwiedzenie, by wszystkimi rządzić
Jak mogłaby się przedstawiać próba finalnego i nieodwracalnego otumanienia człowieka przez kaduka działającego pod banderą "porządku z chaosu"? Otóż najpierw jedną ręką mógłby on nastręczyć rozmamłanej i samozadowolonej ludzkości dyktaturę "różnorodności, inkluzywności i zrównoważonego rozwoju". Potem - w momencie, w którym przywiodłaby ona ludzkość na skraj kompletnej dysfunkcjonalności - drugą ręką nastręczyłby jej bardziej konwencjonalną dyktaturę trybalizmu, protekcjonizmu i militaryzmu traktowaną jako domniemany środek zaradczy.
Na koniec zaś - na etapie skrajnej społecznej niewydolności spowodowanej bezustannym, autodestrukcyjnym i wycieńczającym podgryzaniem się nawzajem przez zwolenników owych dwóch dyktatur, niewydolności grożącej globalnym "rozwiązaniem nuklearnym" - postanowiłby w "cudowny" sposób wszystkich ocalić i pogodzić dzięki interwencji "boga z maszyny" w postaci "sztucznej superinteligencji" albo może nawet "starszych braci z kosmosu". Grunt w tym, żeby zbiorowe, przewlekłe ogłupienie sięgnęło już wówczas takiego poziomu, na którym ludzka masa krytyczna byłaby gotowa złożyć podobnemu "bogu z maszyny" hołd szczerego i bezwarunkowego posłuszeństwa, skutkującego nieodwołalnym i bezgranicznym zniewoleniem.
Ktoś mógłby rzec, że jest to tak siermiężna sekwencja bałamuctw, że mało kto mógłby dać się na nią nabierać do samego końca. Jeśli sugestia ta miałaby być wyrazem wiary w ostatecznie nieusuwalny zdrowy rozsądek większej części ludzkości, to w ramach pokrzepiającego optymizmu należałoby jej przyklasnąć i ufać, że ma ona charakter samospełniającej się przepowiedni. Niemniej biorąc pod uwagę, że świat zdaje się już znajdować w drugiej fazie owej sekwencji, warto by zrównoważyć ów optymizm zachowywaniem szczególnie wzmożonej czujności i trzeźwości, zwłaszcza w takiej skali, na jaką można swą postawą bezpośrednio oddziaływać. Będzie się bowiem wówczas tak roztropnym, jak trzeba, i tak spokojnym, jak można - czyli słusznie ufnym w to, że choćby nie wiadomo jak wielu dało się finalnie zwieść, samemu absolutnie się do nich nie dołączy.
Na koniec zaś - na etapie skrajnej społecznej niewydolności spowodowanej bezustannym, autodestrukcyjnym i wycieńczającym podgryzaniem się nawzajem przez zwolenników owych dwóch dyktatur, niewydolności grożącej globalnym "rozwiązaniem nuklearnym" - postanowiłby w "cudowny" sposób wszystkich ocalić i pogodzić dzięki interwencji "boga z maszyny" w postaci "sztucznej superinteligencji" albo może nawet "starszych braci z kosmosu". Grunt w tym, żeby zbiorowe, przewlekłe ogłupienie sięgnęło już wówczas takiego poziomu, na którym ludzka masa krytyczna byłaby gotowa złożyć podobnemu "bogu z maszyny" hołd szczerego i bezwarunkowego posłuszeństwa, skutkującego nieodwołalnym i bezgranicznym zniewoleniem.
Ktoś mógłby rzec, że jest to tak siermiężna sekwencja bałamuctw, że mało kto mógłby dać się na nią nabierać do samego końca. Jeśli sugestia ta miałaby być wyrazem wiary w ostatecznie nieusuwalny zdrowy rozsądek większej części ludzkości, to w ramach pokrzepiającego optymizmu należałoby jej przyklasnąć i ufać, że ma ona charakter samospełniającej się przepowiedni. Niemniej biorąc pod uwagę, że świat zdaje się już znajdować w drugiej fazie owej sekwencji, warto by zrównoważyć ów optymizm zachowywaniem szczególnie wzmożonej czujności i trzeźwości, zwłaszcza w takiej skali, na jaką można swą postawą bezpośrednio oddziaływać. Będzie się bowiem wówczas tak roztropnym, jak trzeba, i tak spokojnym, jak można - czyli słusznie ufnym w to, że choćby nie wiadomo jak wielu dało się finalnie zwieść, samemu absolutnie się do nich nie dołączy.
Wednesday, July 16, 2025
Szczególna wartość wolności słowa w erze globalnej, wielofrontowej wojny informacyjnej
Wolność słowa jest w erze permanentnej, globalnej, wielofrontowej wojny informacyjnej wolnością szczególną. Otóż jest ona kluczowa nie tylko w świetle możliwości odkłamywania, obalania czy wykpiwania rozmaitych ideologicznych agend (zarówno reżimowych, jak i "spontanicznych"), ale również z uwagi na sposobność kształcenia się w cnocie roztropności i nabywania odporności na psychomanipulacyjne sztuczki (astroturfing, gaslighting, clickbaiting, przesuwanie okna Overtona itp.). Jest to zatem sztandarowy przykład wolności zewnętrznej torujący drogę równie istotnej wolności wewnętrznej.
Innymi słowy, wolność słowa gwarantuje nie tylko możliwość skutecznego demaskowania treści zwodniczych, niegodziwych i odstręczających, ale też sposobność uzyskania stosownych w tym zakresie umiejętności. Stąd musi ona przysługiwać w równym stopniu i prawdomówcom, i zwodzicielom, i demaskatorom, i propagandzistom oraz i strażnikom ładu, i siewcom zamętu. Tylko wówczas może się bowiem z czasem jasno okazać, kto w jakim stopniu przynależał do którejś z tych grup.
Stąd przyzwalanie na powstawanie jakichkolwiek "ustaw przeciwko dezinformacji" czy "praw przeciwko mowie nienawiści", a nawet aprobatywne traktowanie automatycznie doklejanych "ostrzeżeń fact-checkingowych", gwarantuje jedynie coraz zuchwalsze panoszenie się zwodzicieli, propagandzistów i siewców zamętu dysponujących największymi politycznymi, gospodarczymi i ideologicznymi wpływami - to zaś powinno być dla każdego uczciwego obrońcy prawdy rezultatem najgorszym z możliwych. Każdy krok zabezpieczający bezwzględną wolność słowa nie zapewnia zatem tryumfu prawdy, ale każdy krok naruszający jej bezpieczeństwo uprawdopodobnia tryumf absolutnego bałamuctwa.
(Wpis opublikowany pierwotnie 30 kwietnia 2024)
Innymi słowy, wolność słowa gwarantuje nie tylko możliwość skutecznego demaskowania treści zwodniczych, niegodziwych i odstręczających, ale też sposobność uzyskania stosownych w tym zakresie umiejętności. Stąd musi ona przysługiwać w równym stopniu i prawdomówcom, i zwodzicielom, i demaskatorom, i propagandzistom oraz i strażnikom ładu, i siewcom zamętu. Tylko wówczas może się bowiem z czasem jasno okazać, kto w jakim stopniu przynależał do którejś z tych grup.
Stąd przyzwalanie na powstawanie jakichkolwiek "ustaw przeciwko dezinformacji" czy "praw przeciwko mowie nienawiści", a nawet aprobatywne traktowanie automatycznie doklejanych "ostrzeżeń fact-checkingowych", gwarantuje jedynie coraz zuchwalsze panoszenie się zwodzicieli, propagandzistów i siewców zamętu dysponujących największymi politycznymi, gospodarczymi i ideologicznymi wpływami - to zaś powinno być dla każdego uczciwego obrońcy prawdy rezultatem najgorszym z możliwych. Każdy krok zabezpieczający bezwzględną wolność słowa nie zapewnia zatem tryumfu prawdy, ale każdy krok naruszający jej bezpieczeństwo uprawdopodobnia tryumf absolutnego bałamuctwa.
(Wpis opublikowany pierwotnie 30 kwietnia 2024)
Labels:
cenzura,
dezinformacja,
kontrpropaganda,
prawda,
propaganda,
roztropność,
wolność słowa
O uwalnianiu ponadczasowo wartościowych aktywności od zabobonów "nowoczesności"
Warunkiem koniecznym ocalenia wszelkich ponadczasowo wartościowych obszarów ludzkiej aktywności jest ich uwolnienie od wszelkich zabobonów tzw. nowoczesności. Chcąc więc przetrwać, nauka musi zostać uwolniona od scjentyzmu, technologia - od technokratyzmu, gospodarka - od etatyzmu, kultura - od neomarksizmu, życie rodzinne - od freudyzmu, przyrodoznawstwo - od ekologizmu, filozofia - od „postmodernizmu”, duchowość - od newage’yzmu, a religia - od „ekumenizmu”.
Rzecz przy tym w tym, że, tak jak wszystkie te obszary ukazują pełnię swojej wartości we współpracy ze sobą, tak wszystkie powiązane z nimi zabobony muszą być zwalczone jednocześnie, bo w innym razie ludzkość nigdy nie wydobędzie się z gąszczu stręczonych przez nie i wzajemnie uzupełniających się manowców. A jako że im dłużej ludzkość jest zagubiona w tej wielopiętrowej matni, tym mniejszą ma szansę na znalezienie z niej drogi wyjścia, współpraca wszystkich ludzi dobrej woli w zakresie wskazywania owej drogi jest zadaniem wyjątkowo pilnym.
Rzecz przy tym w tym, że, tak jak wszystkie te obszary ukazują pełnię swojej wartości we współpracy ze sobą, tak wszystkie powiązane z nimi zabobony muszą być zwalczone jednocześnie, bo w innym razie ludzkość nigdy nie wydobędzie się z gąszczu stręczonych przez nie i wzajemnie uzupełniających się manowców. A jako że im dłużej ludzkość jest zagubiona w tej wielopiętrowej matni, tym mniejszą ma szansę na znalezienie z niej drogi wyjścia, współpraca wszystkich ludzi dobrej woli w zakresie wskazywania owej drogi jest zadaniem wyjątkowo pilnym.
Labels:
neomarksizm,
postmodernizm,
scjentyzm,
technokracja,
wartości,
zabobon
Friday, July 11, 2025
O potrzebie nieprzerwanej trzeźwości i czujności w czasie długiej wojny na duchowe wyczerpanie
Kto zachowywał nadzieję, że z Watykanu został ostatnimi czasy wyegzorcyzmowany upiór neopogańsko-świeckopacyfistycznego ekologizmu, ten powinien jak najszybciej zdać sobie sprawę, że ów upiór okadził się jedynie zasłoną dymną nieco bardziej tradycyjnej ornamentacji, łacińskiego śpiewu oraz intelektualnie i etykietalnie lepszych pozorów.
Poznawać należy po owocach, więc nie należy mieć już wątpliwości, że w momencie, gdy z Watykanu (w ramach "mszy w intencji troski o stworzenie") płyną wciąż wezwania o nawrócenie nie, powiedzmy, wojujących syjonistów, islamistów i marksistów, tylko "tych, którzy nie dość wsłuchują się w płacz płonącej ziemi", ma się wciąż do czynienia z atrapą, nie z oryginałem, nawet jeśli jest to atrapa odziana w elegancką gabardynę, a nie tani poliester.
Innymi słowy, ostrzeżenie przed wilkami w owczych skórach pozostaje bezprecedensowo pilne, a może nawet jeszcze pilniejsze, zaś pragnienie ulgi po dwunastu latach szyderczej dewastacji musi ustąpić nieprzerwanej trzeźwości i czujności. Tylko w ten sposób można nie przegrać długiej wojny na duchowe wyczerpanie, która najwyraźniej weszła właśnie w etap zwodniczego zawieszenia broni.
Poznawać należy po owocach, więc nie należy mieć już wątpliwości, że w momencie, gdy z Watykanu (w ramach "mszy w intencji troski o stworzenie") płyną wciąż wezwania o nawrócenie nie, powiedzmy, wojujących syjonistów, islamistów i marksistów, tylko "tych, którzy nie dość wsłuchują się w płacz płonącej ziemi", ma się wciąż do czynienia z atrapą, nie z oryginałem, nawet jeśli jest to atrapa odziana w elegancką gabardynę, a nie tani poliester.
Innymi słowy, ostrzeżenie przed wilkami w owczych skórach pozostaje bezprecedensowo pilne, a może nawet jeszcze pilniejsze, zaś pragnienie ulgi po dwunastu latach szyderczej dewastacji musi ustąpić nieprzerwanej trzeźwości i czujności. Tylko w ten sposób można nie przegrać długiej wojny na duchowe wyczerpanie, która najwyraźniej weszła właśnie w etap zwodniczego zawieszenia broni.
Thursday, July 10, 2025
Już tylko "terapia szokowa" może "osuszyć bagno"
Raptem pół roku po rozpoczęciu drugiej kadencji przez personę, która jednym ze swoich głównych haseł wyborczych uczyniła "osuszenie bagna", m.in. poprzez upublicznienie słynnej listy Epsteina, okazało się, że - mirabile dictu - żadna lista Epsteina nie istnieje, więc można się rozejść i zapomnieć o sprawie.
Wnioski z tego są następujące, a są już one na chwilę obecną równie jednoznaczne, co niezaskakujące: po pierwsze, najwyższe kręgi faktycznej władzy (amerykańskiej, ale nie tylko, bo mowa tu o kręgach o charakterze "kosmopolitycznym" w najgorszym tego słowa znaczeniu) składają się już od jakiegoś czasu z najgorszych z najgorszych, tzn. z indywiduów programowo gustujących w czynnościach, które zwykłemu człowiekowi nie przeszłyby nawet przez myśl. Po drugie zaś, mimo wszelkich pozorów wewnętrznej konkurencji czy frakcyjnej rywalizacji są to w ostatecznym rachunku kręgi ściśle skonsolidowane i w swej konsolidacji bezczelnie przekonane (póki co, jak widać, słusznie) o swojej absolutnej nietykalności.
Biorąc teraz pod uwagę odwieczną prawdę, że "ryba psuje się od głowy", nie należy wykazywać najmniejszego zdziwienia z tytułu tego, że system, którego faktyczna głowa prezentuje się tak, a nie inaczej, rozpada się coraz wyraźniej na wszystkich frontach - od kwestii politycznych poczynając, poprzez sprawy gospodarcze i społeczne, a skończywszy na płaszczyźnie dyplomatycznej i militarnej. Z dwojga zaś form, które może przyjąć ów rozpad - czyli dalszego względnie powolnego gnicia albo spektakularnego kolapsu - ze szczerego serca należy już bez jakichkolwiek oporów liczyć na tę drugą. Jeśli jakikolwiek system zasługiwał kiedykolwiek na podręcznikową "terapię szokową", która jako jedyna może faktycznie poskutkować osuszeniem bagna wraz ze wszelkimi tego korzystnymi następstwami, to jest to właśnie on.
Wnioski z tego są następujące, a są już one na chwilę obecną równie jednoznaczne, co niezaskakujące: po pierwsze, najwyższe kręgi faktycznej władzy (amerykańskiej, ale nie tylko, bo mowa tu o kręgach o charakterze "kosmopolitycznym" w najgorszym tego słowa znaczeniu) składają się już od jakiegoś czasu z najgorszych z najgorszych, tzn. z indywiduów programowo gustujących w czynnościach, które zwykłemu człowiekowi nie przeszłyby nawet przez myśl. Po drugie zaś, mimo wszelkich pozorów wewnętrznej konkurencji czy frakcyjnej rywalizacji są to w ostatecznym rachunku kręgi ściśle skonsolidowane i w swej konsolidacji bezczelnie przekonane (póki co, jak widać, słusznie) o swojej absolutnej nietykalności.
Biorąc teraz pod uwagę odwieczną prawdę, że "ryba psuje się od głowy", nie należy wykazywać najmniejszego zdziwienia z tytułu tego, że system, którego faktyczna głowa prezentuje się tak, a nie inaczej, rozpada się coraz wyraźniej na wszystkich frontach - od kwestii politycznych poczynając, poprzez sprawy gospodarcze i społeczne, a skończywszy na płaszczyźnie dyplomatycznej i militarnej. Z dwojga zaś form, które może przyjąć ów rozpad - czyli dalszego względnie powolnego gnicia albo spektakularnego kolapsu - ze szczerego serca należy już bez jakichkolwiek oporów liczyć na tę drugą. Jeśli jakikolwiek system zasługiwał kiedykolwiek na podręcznikową "terapię szokową", która jako jedyna może faktycznie poskutkować osuszeniem bagna wraz ze wszelkimi tego korzystnymi następstwami, to jest to właśnie on.
Labels:
oczyszczenie,
sprawiedliwość,
terapia szokowa,
władza
Saturday, June 21, 2025
O jedynej obiecującej postawie wobec świata zdającego się biec coraz szybciej ku zatraceniu
W świecie zdającym się biec coraz szybciej ku zatraceniu można przyjąć jedną z czterech zasadniczych postaw: postawę psychopaty, który chce czynnie przyspieszać wszelkie rozgrywające się niszczycielskie procesy; postawę fantasty, który w ich obliczu wciąż bezkrytycznie roi o perspektywach „powszechnego braterstwa” i „uniwersalnego dobrobytu”; postawę nihilisty, który w odrętwieniu bądź lekceważeniu oczekuje na ”nieuchronny wyrok”; lub postawę człowieka dobrej woli, który wie, że przyjęcie stosownej perspektywy daje niezmąconą pewność ocalenia w osobistym wymiarze tego wszystkiego, co jest ocalenia warte, choćby wszystko inne miało bezpowrotnie przepaść.
Nie trzeba dodawać, że tylko ostatnia z owych postaw nie tylko nie jest samobójcza, ale też jako jedyna ożywia wewnętrzny pokój, którego nikt ani nic nie jest w stanie zmącić. Grunt zatem, żeby skupić wszelkie wysiłki rozumu, sumienia i woli na wykształceniu w sobie podobnego nastawienia, zwłaszcza w erze permanentnego jazgotu i wszechobecnej tandety ukierunkowanych na wplątanie człowieka w fałszywe wybory między różnymi odmianami i kombinacjami trzech pozostałych z wyżej wspomnianych nastawień. Wymaga to co prawda żelaznej dyscypliny i nieustannej czujności, ale świadomość bezcennej nagrody, którą można dzięki nim wywalczyć, powinna być w tym kontekście aż nadto wystarczającą motywacją.
Nie trzeba dodawać, że tylko ostatnia z owych postaw nie tylko nie jest samobójcza, ale też jako jedyna ożywia wewnętrzny pokój, którego nikt ani nic nie jest w stanie zmącić. Grunt zatem, żeby skupić wszelkie wysiłki rozumu, sumienia i woli na wykształceniu w sobie podobnego nastawienia, zwłaszcza w erze permanentnego jazgotu i wszechobecnej tandety ukierunkowanych na wplątanie człowieka w fałszywe wybory między różnymi odmianami i kombinacjami trzech pozostałych z wyżej wspomnianych nastawień. Wymaga to co prawda żelaznej dyscypliny i nieustannej czujności, ale świadomość bezcennej nagrody, którą można dzięki nim wywalczyć, powinna być w tym kontekście aż nadto wystarczającą motywacją.
Saturday, June 14, 2025
Nikt nie jest już w stanie być dziś erudytą, a jednocześnie każdy musi się nim dziś stać
W obecnym czasie nikt nie jest w stanie być erudytą, a jednocześnie każdy musi być erudytą. Ściślej rzecz ujmując, nikt nie jest obecnie w stanie posiąść szczegółowej i wyczerpującej wiedzy z zakresu polityki, stosunków międzynarodowych, ekonomii, psychologii, informatyki i wielu innych kluczowych dziedzin, a jednocześnie każdy musi tę wiedzę posiadać, jeśli nie chce dać się wplątać w którąś z mniejszych lub większych kabał regularnie prokurowanych przez rozmaite wichrzycielskie czynniki.
Stąd jedynym sposobem na przejście przez ten czas suchą stopą jest konsekwentne kierowanie się nie tyle przaśnym "zdrowym rozsądkiem" czy mgławicową "intuicją", co mądrością w klasycznym tego słowa znaczeniu, a więc jak najdojrzalszym pojmowaniem filozoficzno-teologicznych "pierwszych zasad" rządzących rzeczywistością. Wymaga to tym samym nie tyle wszechstronności, geniuszu czy szczególnego natchnienia, co poważnego i pryncypialnego stosunku wobec spraw ostatecznych, który pozwala błyskawicznie docierać do sedna wszelkich zasadniczych kwestii i przenikać spowijające je tysięczne błahostki, wrzawy, zwiedzenia i bałamuctwa.
Podsumowując, szczególnie dziś trzeba ćwiczyć się w ujmowaniu wszystkiego w perspektywie „tak, tak; nie, nie”, jeśli nie chce się nieodwracalnie ugrzęznąć w odmęcie niezliczonych „być może”, „a kto to wie” czy „to wszystko jedno”. Innymi słowy, trzeba być dziś wyjątkowo, dogłębnie i jednoznacznie zdecydowanym, jeśli nie chce się dopuścić do sytuacji, w której będzie się poddanym decyzjom sił najmniej do tego powołanych.
Stąd jedynym sposobem na przejście przez ten czas suchą stopą jest konsekwentne kierowanie się nie tyle przaśnym "zdrowym rozsądkiem" czy mgławicową "intuicją", co mądrością w klasycznym tego słowa znaczeniu, a więc jak najdojrzalszym pojmowaniem filozoficzno-teologicznych "pierwszych zasad" rządzących rzeczywistością. Wymaga to tym samym nie tyle wszechstronności, geniuszu czy szczególnego natchnienia, co poważnego i pryncypialnego stosunku wobec spraw ostatecznych, który pozwala błyskawicznie docierać do sedna wszelkich zasadniczych kwestii i przenikać spowijające je tysięczne błahostki, wrzawy, zwiedzenia i bałamuctwa.
Podsumowując, szczególnie dziś trzeba ćwiczyć się w ujmowaniu wszystkiego w perspektywie „tak, tak; nie, nie”, jeśli nie chce się nieodwracalnie ugrzęznąć w odmęcie niezliczonych „być może”, „a kto to wie” czy „to wszystko jedno”. Innymi słowy, trzeba być dziś wyjątkowo, dogłębnie i jednoznacznie zdecydowanym, jeśli nie chce się dopuścić do sytuacji, w której będzie się poddanym decyzjom sił najmniej do tego powołanych.
Thursday, June 5, 2025
Liberalizm: prawo naturalne, jurysdykcyjna decentralizacja i ewangeliczne wezwanie do wolności, nie "poprawianie świata" i "bycie sobą"
Jeśli tragicznie wyświechtane i nadużywane pojęcie, jakim jest „liberalizm”, ma wciąż zachowywać jakiekolwiek logicznie przejrzyste oraz ideowo, historycznie i instytucjonalnie umocowane znaczenie, musi ono oznaczać filozofię postulującą maksimum wolności osobistej połączonej z maksimum osobistej odpowiedzialności za swoje czyny. Jako taka, jest to filozofia wywodząca się z zespolenia klasycznej doktryny prawa naturalnego, jurysdykcyjnej decentralizacji średniowiecznej Europy oraz ewangelicznego powołania do wolności.
Nie wywodzi się ona natomiast z rewolucyjnej doktryny „praw człowieka”, z „dialektycznej” czy „ewolucyjnej” wizji konsekwentnego „poprawiania świata”, ani też z „postmodernistycznej” perspektywy tożsamościowego samostwarzania. Wszystkie zjawiska zawierające się w tym drugim zestawieniu są jedynie karykaturą klasycznej doktryny liberalnej, żerującą pasożytniczo na jej dorobku, wykoślawiającą jej konstytutywne elementy i prowadzącą w praktyce życia społecznego do coraz liczniejszych i bardziej absurdalnych form zniewolenia.
Stąd mówienie, zwłaszcza dziś, o jakimkolwiek konflikcie „liberalizmu” z „tradycją”, „rodziną”, „wspólnotą” czy „klasyczną kulturą” jest uwłaczające dla wszystkich tych pojęć. Zamiast tego, chcąc być rzetelnym, należy dziś mówić o konflikcie pseudopogańskiego trybalizmu z samobójczym infantylizmem, z których żaden nie ma nic wspólnego z realistycznie pojmowaną wolnością, nawet jeśli ten drugi znacznie częściej ma czelność się na nią powoływać. Jeśli zatem umiłowanie wolności ma obecnie cokolwiek znaczyć, musi znaczyć przede wszystkim równie roztropne, co bezkompromisowe zwalczanie obu tych zatraceńczych ideologii, czyli niezłomne trzymanie się tej wąskiej drogi, która jako jedyna pozwala człowiekowi zachować godność jednostki równie autonomicznej, co świadomej swych ograniczeń, i równie samorządnej, co współzależnej.
Nie wywodzi się ona natomiast z rewolucyjnej doktryny „praw człowieka”, z „dialektycznej” czy „ewolucyjnej” wizji konsekwentnego „poprawiania świata”, ani też z „postmodernistycznej” perspektywy tożsamościowego samostwarzania. Wszystkie zjawiska zawierające się w tym drugim zestawieniu są jedynie karykaturą klasycznej doktryny liberalnej, żerującą pasożytniczo na jej dorobku, wykoślawiającą jej konstytutywne elementy i prowadzącą w praktyce życia społecznego do coraz liczniejszych i bardziej absurdalnych form zniewolenia.
Stąd mówienie, zwłaszcza dziś, o jakimkolwiek konflikcie „liberalizmu” z „tradycją”, „rodziną”, „wspólnotą” czy „klasyczną kulturą” jest uwłaczające dla wszystkich tych pojęć. Zamiast tego, chcąc być rzetelnym, należy dziś mówić o konflikcie pseudopogańskiego trybalizmu z samobójczym infantylizmem, z których żaden nie ma nic wspólnego z realistycznie pojmowaną wolnością, nawet jeśli ten drugi znacznie częściej ma czelność się na nią powoływać. Jeśli zatem umiłowanie wolności ma obecnie cokolwiek znaczyć, musi znaczyć przede wszystkim równie roztropne, co bezkompromisowe zwalczanie obu tych zatraceńczych ideologii, czyli niezłomne trzymanie się tej wąskiej drogi, która jako jedyna pozwala człowiekowi zachować godność jednostki równie autonomicznej, co świadomej swych ograniczeń, i równie samorządnej, co współzależnej.
Labels:
decentralizacja,
ewangelia,
liberalizm,
prawo naturalne
Tuesday, May 27, 2025
Ani nie rozpusta, ani nie pruderia, ale infantylizm
W kontekście niedawnych medialnych burz w szklance wody powraca pytanie o to, czy obecne czasy są czasami rozpusty, czy też pruderii. Otóż nie są one ani czasami rozpusty, ani czasami pruderii, tylko czasami infantylizmu, czyli miałkiego, histerycznego i roszczeniowego rozemocjonowania.
Z jednej zatem strony są one pełne "rozpusty" rozumianej jako ostentacyjne afiszowanie się ze swoimi "alternatywami" upodobaniami - niemniej, w przeciwieństwie do klasycznych epok dekadencji, owo afiszowanie się nie przyjmuje postaci świadomego wyobcowania ze społeczeństwa, tylko, wręcz przeciwnie, domaga się ze strony społeczeństwa aprobaty, aplauzu i uznania dla rzekomej "otwartości i tolerancji" żywiących podobne upodobania.
Z drugiej jednak strony, chcąc nieudolnie uwolnić się od etykiety rozkapryszonych sybarytów, dzisiejsi złaknieni systemowej protekcji "rozpustnicy" usiłują ubrać się w kostium wyrzeczenia i samodyscypliny odnosząc się z pseudopurytańską pogardą do wszelkiego rodzaju "plebejskich" uciech, takich jak palenie, grillowanie, opychanie się kiełbasami i innymi "niezdrowymi" czy "nieekologicznymi" pokarmami itd.
Innymi słowy, obecny czas, czyli era infantylizmu, łączy w sobie pozerską atrapę rozpusty z równie pozerską atrapą pruderii, gdzie ta druga jest naturalną konsekwencją tej pierwszej. Tym samym równie obce jest mu zjawisko autentycznej kultury, jak i zjawisko autentycznej kontrkultury, gdyż powstanie zarówno jednej, jak i drugiej, wymaga głębokiego i uczciwego samozaparcia - czy to w służbie cywilizacji, czy na przekór niej.
Jak długo więc obecne "rozwinięte społeczeństwa" nie wykrzesają z siebie podobnego samozaparcia, albo nie zostaną do tego zmuszone przez zewnętrzne okoliczności, tak długo wszelkie toczące się w jego łonie "obyczajowe spory" będą przyjmowały postać tandetnych medialnych spektakli - co jest być może wygodne dla domorosłych nadzorców "ludzkiego stada", ale nie powinno być zadowalające dla żadnego człowieka dobrej woli.
Z jednej zatem strony są one pełne "rozpusty" rozumianej jako ostentacyjne afiszowanie się ze swoimi "alternatywami" upodobaniami - niemniej, w przeciwieństwie do klasycznych epok dekadencji, owo afiszowanie się nie przyjmuje postaci świadomego wyobcowania ze społeczeństwa, tylko, wręcz przeciwnie, domaga się ze strony społeczeństwa aprobaty, aplauzu i uznania dla rzekomej "otwartości i tolerancji" żywiących podobne upodobania.
Z drugiej jednak strony, chcąc nieudolnie uwolnić się od etykiety rozkapryszonych sybarytów, dzisiejsi złaknieni systemowej protekcji "rozpustnicy" usiłują ubrać się w kostium wyrzeczenia i samodyscypliny odnosząc się z pseudopurytańską pogardą do wszelkiego rodzaju "plebejskich" uciech, takich jak palenie, grillowanie, opychanie się kiełbasami i innymi "niezdrowymi" czy "nieekologicznymi" pokarmami itd.
Innymi słowy, obecny czas, czyli era infantylizmu, łączy w sobie pozerską atrapę rozpusty z równie pozerską atrapą pruderii, gdzie ta druga jest naturalną konsekwencją tej pierwszej. Tym samym równie obce jest mu zjawisko autentycznej kultury, jak i zjawisko autentycznej kontrkultury, gdyż powstanie zarówno jednej, jak i drugiej, wymaga głębokiego i uczciwego samozaparcia - czy to w służbie cywilizacji, czy na przekór niej.
Jak długo więc obecne "rozwinięte społeczeństwa" nie wykrzesają z siebie podobnego samozaparcia, albo nie zostaną do tego zmuszone przez zewnętrzne okoliczności, tak długo wszelkie toczące się w jego łonie "obyczajowe spory" będą przyjmowały postać tandetnych medialnych spektakli - co jest być może wygodne dla domorosłych nadzorców "ludzkiego stada", ale nie powinno być zadowalające dla żadnego człowieka dobrej woli.
Labels:
infantylizm,
kultura,
pruderia,
rozpusta,
społeczeństwo
Monday, May 19, 2025
Deterministyczny optymizm i automatyczna kanonizacja zmarłych, czyli atrapy wiary i nadziei
Sztandarowym przykładem ogólnożyciowego infantylizmu w wymiarze doczesnym jest podejście zawarte w sformułowaniu „wszystko będzie dobrze” - tak jakby to, czy rzeczywiście będzie dobrze, w żadnym stopniu nie zależało od woli, wysiłku i determinacji osób stawiających czoła określonym wyzwaniom.
Z kolei sztandarowym przykładem ogólnożyciowego infantylizmu w wymiarze wiecznym jest podejście zawarte w sformułowaniu „już patrzy na nas z nieba”, tak jakby alternatywą dla nie mówienia źle o zmarłych musiało być fałszywe lukrowanie ich życia skutkujące ich natychmiastowym i uznaniowym wynoszeniem na prywatne ołtarze.
Tymczasem, chcąc ująć rzecz prawdziwie i uczciwie, należałoby mówić: ”nie wiem, jak będzie, ale postaram się, żeby było jak najlepiej” oraz „mam nadzieję, że już się oczyszcza ze złego”. Wszakże nic nie jest tak szkodliwe dla wiary, jak ckliwa życzeniowość, i tak szkodliwe dla nadziei, jak zadufana roszczeniowość. Nic zatem dziwnego, że w świecie ignorującym tak w gruncie rzeczy oczywistą konstatację tak obficie pleni się apatia i beznadzieja - i nic prostszego, jak uczynić pierwszy, zasadniczy krok na drodze do zmiany tego stanu rzeczy.
Z kolei sztandarowym przykładem ogólnożyciowego infantylizmu w wymiarze wiecznym jest podejście zawarte w sformułowaniu „już patrzy na nas z nieba”, tak jakby alternatywą dla nie mówienia źle o zmarłych musiało być fałszywe lukrowanie ich życia skutkujące ich natychmiastowym i uznaniowym wynoszeniem na prywatne ołtarze.
Tymczasem, chcąc ująć rzecz prawdziwie i uczciwie, należałoby mówić: ”nie wiem, jak będzie, ale postaram się, żeby było jak najlepiej” oraz „mam nadzieję, że już się oczyszcza ze złego”. Wszakże nic nie jest tak szkodliwe dla wiary, jak ckliwa życzeniowość, i tak szkodliwe dla nadziei, jak zadufana roszczeniowość. Nic zatem dziwnego, że w świecie ignorującym tak w gruncie rzeczy oczywistą konstatację tak obficie pleni się apatia i beznadzieja - i nic prostszego, jak uczynić pierwszy, zasadniczy krok na drodze do zmiany tego stanu rzeczy.
Monday, May 12, 2025
O konieczności zainteresowania Prawdą jako taką
Znane porzekadło o starożytnym rodowodzie głosi: "W sprawach pierwszorzędnych - jedność, w drugorzędnych - wolność, a we wszystkich - miłość". Trawestując je i przeszczepiając na grunt intelektualny czy też poznawczy, można je wyrazić w sposób następujący: "W sprawach pierwszorzędnych - pewność, w drugorzędnych - wątpliwość, a we wszystkich - interpretacyjna życzliwość".
Stąd o ile zjawiskami pożądanymi i poznawczo owocnymi mogą być dialektyczny spór, naukowy sceptycyzm i dojrzały samokrytycyzm, o tyle intelektualnie wyjaławiające muszą być wymysły takie jak "postmodernizm", "radykalny kontekstualizm", "bezwarunkowa otwartość" czy "różnorodność i inkluzywność" traktowane jako wartości same w sobie.
Innymi słowy, o ile różni ludzie mogą interesować się różnymi poszczególnymi prawdami, o tyle wszyscy ludzie muszą interesować się Prawdą jako taką, jeśli ludzkość nie ma się osunąć w stan intelektualnej ruiny, którego nie powstrzyma żadne zblazowane perorowanie o "życiu swoją prawdą", nie zatuszuje żadna sofistyczna paplanina o "braterskim dialogu", ani nie obłaskawi żadne ckliwe pustosłowie o "pięknym różnieniu się".
Stąd o ile zjawiskami pożądanymi i poznawczo owocnymi mogą być dialektyczny spór, naukowy sceptycyzm i dojrzały samokrytycyzm, o tyle intelektualnie wyjaławiające muszą być wymysły takie jak "postmodernizm", "radykalny kontekstualizm", "bezwarunkowa otwartość" czy "różnorodność i inkluzywność" traktowane jako wartości same w sobie.
Innymi słowy, o ile różni ludzie mogą interesować się różnymi poszczególnymi prawdami, o tyle wszyscy ludzie muszą interesować się Prawdą jako taką, jeśli ludzkość nie ma się osunąć w stan intelektualnej ruiny, którego nie powstrzyma żadne zblazowane perorowanie o "życiu swoją prawdą", nie zatuszuje żadna sofistyczna paplanina o "braterskim dialogu", ani nie obłaskawi żadne ckliwe pustosłowie o "pięknym różnieniu się".
Tuesday, May 6, 2025
Kluczowe lekcje od jednego z ostatnich gigantów
Czas gigantów przeminął już niemal całkowicie: bardzo niewiele jest już żyjących osób, które ponad wszelką wątpliwość można zaliczyć do kategorii historycznie najwybitniejszych i powszechnie inspirujących przedstawicieli swoich dyscyplin, takich jak Ludwig von Mises w obszarze ekonomii, J.R.R. Tolkien w obszarze literatury mitotwórczej czy Fulton Sheen w obszarze oratorskiej medialnej ewangelizacji.
Niemniej pojedynczy giganci nie tylko wciąż pozostają przy życiu, ale też dopiero teraz wygaszają swoją zawodową aktywność, przekazując swoją imponującą schedę następcom, którzy, jakkolwiek kompetentni by się nie wydawali, wyraźnie ustępują jednak swoim mentorom pod względem wirtuozerskiego rozmachu i niepodrabialnego stylu bycia.
Jednym z owych ostatnich gigantów jest przechodzący właśnie w wieku 94 lat w stan względnego spoczynku Warren Buffett, który nie tylko cieszy się powszechną opinią najwybitniejszego inwestora w historii, ale też może się poszczycić sukcesami tak konkretnymi, że rzeczoną opinię można uznać za osąd ze wszech miar obiektywny i bezsporny. Wszakże nikomu innemu nie udało się zwyczajnie pomnażać pieniędzy tak długo, tak konsekwentnie, tak spektakularnie i w gruncie rzeczy tak prosto w sensie ścisłego trzymania się niewielkiego zbioru łatwo zrozumiałych, zdroworozsądkowych i publicznie głoszonych zasad.
Stąd o ile można mieć wiele zastrzeżeń co do politycznych czy ogólnie pozainwestycyjnych przekonań Buffetta, o tyle warto podkreślić na przykładzie jego kariery, że, jak każdy gigant czy geniusz w swojej dyscyplinie, zawdzięcza on swój sukces połączeniu wyjątkowego talentu z pokornym uznaniem istnienia ponadczasowych prawideł opisujących obiektywny porządek rzeczywistości - na tej samej zasadzie, na jakiej Carl Menger czy Ludwig von Mises badali podobne prawidła występujące w obszarze logicznej struktury ludzkiego działania, a Bach czy Mozart analogiczne reguły rządzące logiczną strukturą muzycznych dźwięków.
Niezależnie zatem od tego, czy ktoś zajmuje się dziedziną teoretyczną, czy też praktyczną, powinien on przyswoić sobie przekonanie, że jakość rezultatów jest pochodną ambitnej wirtuozerii na poziomie szczegółu (czyli każdorazowego zastosowania pewnych fundamentalnych zasad) oraz ascetycznej pokory na poziomie ogółu (czyli nie buntowania się przeciwko owym zasadom i nie szukania żadnych efekciarskich dróg na skróty). Każdy może być wdzięczny Buffettowi przynajmniej za nadzwyczaj wyrazistą ilustrację tej kluczowej lekcji, która - w świecie wszechobecnego szukania dróg na skróty prowadzącego do epidemii miałkości i hipertrofii tandety - okazuje się nie tylko ponadczasowa, ale też szczególnie dziś aktualna.
Niemniej pojedynczy giganci nie tylko wciąż pozostają przy życiu, ale też dopiero teraz wygaszają swoją zawodową aktywność, przekazując swoją imponującą schedę następcom, którzy, jakkolwiek kompetentni by się nie wydawali, wyraźnie ustępują jednak swoim mentorom pod względem wirtuozerskiego rozmachu i niepodrabialnego stylu bycia.
Jednym z owych ostatnich gigantów jest przechodzący właśnie w wieku 94 lat w stan względnego spoczynku Warren Buffett, który nie tylko cieszy się powszechną opinią najwybitniejszego inwestora w historii, ale też może się poszczycić sukcesami tak konkretnymi, że rzeczoną opinię można uznać za osąd ze wszech miar obiektywny i bezsporny. Wszakże nikomu innemu nie udało się zwyczajnie pomnażać pieniędzy tak długo, tak konsekwentnie, tak spektakularnie i w gruncie rzeczy tak prosto w sensie ścisłego trzymania się niewielkiego zbioru łatwo zrozumiałych, zdroworozsądkowych i publicznie głoszonych zasad.
Stąd o ile można mieć wiele zastrzeżeń co do politycznych czy ogólnie pozainwestycyjnych przekonań Buffetta, o tyle warto podkreślić na przykładzie jego kariery, że, jak każdy gigant czy geniusz w swojej dyscyplinie, zawdzięcza on swój sukces połączeniu wyjątkowego talentu z pokornym uznaniem istnienia ponadczasowych prawideł opisujących obiektywny porządek rzeczywistości - na tej samej zasadzie, na jakiej Carl Menger czy Ludwig von Mises badali podobne prawidła występujące w obszarze logicznej struktury ludzkiego działania, a Bach czy Mozart analogiczne reguły rządzące logiczną strukturą muzycznych dźwięków.
Niezależnie zatem od tego, czy ktoś zajmuje się dziedziną teoretyczną, czy też praktyczną, powinien on przyswoić sobie przekonanie, że jakość rezultatów jest pochodną ambitnej wirtuozerii na poziomie szczegółu (czyli każdorazowego zastosowania pewnych fundamentalnych zasad) oraz ascetycznej pokory na poziomie ogółu (czyli nie buntowania się przeciwko owym zasadom i nie szukania żadnych efekciarskich dróg na skróty). Każdy może być wdzięczny Buffettowi przynajmniej za nadzwyczaj wyrazistą ilustrację tej kluczowej lekcji, która - w świecie wszechobecnego szukania dróg na skróty prowadzącego do epidemii miałkości i hipertrofii tandety - okazuje się nie tylko ponadczasowa, ale też szczególnie dziś aktualna.
Monday, May 5, 2025
"Pomarańczowy papież" to ostatnia rzecz, którą można się gorszyć wśród kuriozów obecnego czasu
Mandarynkowy mandaryn zamieścił ostatnio na swoim oficjalnym profilu społecznościowym obrazek przedstawiający jego samego jako papieża, sugerując krotochwilnie, że całkiem dobrze sprawdziłby się w tej roli. W odpowiedzi wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu wyraziło swoje ostentacyjne zniesmaczenie czy też oburzenie faktem, że najważniejszy polityczny przywódca świata pozwala sobie na taki sztubacki humor, który - w ich odbiorze - godzi w powagę instytucji papiestwa, a może nawet całego Kościoła.
Tymczasem dużo bardziej znamienny zdaje się być w tym kontekście fakt, jak wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu w ogóle nie zżymnęło się na tę krotochwilę, a wręcz uczciwie nad nią przez chwilę podumało. Wynika to być może stąd, że o kuriozalności dzisiejszego świata w dużo mniejszym stopniu świadczy to, że nominalnie najbardziej wpływowy polityk globu pozwala sobie na sztubackie obrazkowe żarty, niż to, że - gdyby, per impossibile - owe żarty stały się rzeczywistością, mogłaby to być rzeczywistość mimo wszystko mniej niepokojąca i gorsząca od rzeczywistości, w której - rzekomo zgodnie z literą prawa i wszelkimi oficjalnymi kryteriami - za przewodzenie Kościołowi biorą się figury regularnie raczące wiernych oślizłą, czołobitną wobec świata doczesnego sofistyką kojarzącą się jednoznacznie z wężowym: "Czy rzeczywiście Bóg tak powiedział?".
Innymi słowy, narcystyczne wygłupy pomarańczowego człowieka zdają się być zwłaszcza w tym kontekście najwyżej niestosownymi figlami, biorąc pod uwagę, że jak najbardziej realną alternatywą wobec podobnych figlarnych fantazji może być śmiertelnie poważnie traktowana kontynuacja złośliwego, wyrachowanego dzieła rozbijania od środka instytucji mającej spełniać rolę niezniszczalnej skały. Nie sposób wszakże uciec od wniosku, że w porównaniu do tak eschatologicznie wręcz alarmującego zjawiska kabotyńskie popisy politycznych mitomanów są niemal ujmująco uczciwe w przedstawianiu ich immanentnej natury.
Tymczasem dużo bardziej znamienny zdaje się być w tym kontekście fakt, jak wiele osób poczuwających się do reprezentowania katolicyzmu w ogóle nie zżymnęło się na tę krotochwilę, a wręcz uczciwie nad nią przez chwilę podumało. Wynika to być może stąd, że o kuriozalności dzisiejszego świata w dużo mniejszym stopniu świadczy to, że nominalnie najbardziej wpływowy polityk globu pozwala sobie na sztubackie obrazkowe żarty, niż to, że - gdyby, per impossibile - owe żarty stały się rzeczywistością, mogłaby to być rzeczywistość mimo wszystko mniej niepokojąca i gorsząca od rzeczywistości, w której - rzekomo zgodnie z literą prawa i wszelkimi oficjalnymi kryteriami - za przewodzenie Kościołowi biorą się figury regularnie raczące wiernych oślizłą, czołobitną wobec świata doczesnego sofistyką kojarzącą się jednoznacznie z wężowym: "Czy rzeczywiście Bóg tak powiedział?".
Innymi słowy, narcystyczne wygłupy pomarańczowego człowieka zdają się być zwłaszcza w tym kontekście najwyżej niestosownymi figlami, biorąc pod uwagę, że jak najbardziej realną alternatywą wobec podobnych figlarnych fantazji może być śmiertelnie poważnie traktowana kontynuacja złośliwego, wyrachowanego dzieła rozbijania od środka instytucji mającej spełniać rolę niezniszczalnej skały. Nie sposób wszakże uciec od wniosku, że w porównaniu do tak eschatologicznie wręcz alarmującego zjawiska kabotyńskie popisy politycznych mitomanów są niemal ujmująco uczciwe w przedstawianiu ich immanentnej natury.
Labels:
absurd,
humor,
infiltracja,
katolicyzm,
kościół,
sofistyka
Friday, May 2, 2025
Merkantylizm, protekcjonizm i militaryzm jako elementy kryptomarksistowskiej wizji świata
Merkantylizm, protekcjonizm i militaryzm to naturalnie doktryny starsze od marksizmu, niemniej ich wspólnym, implicite przyjmowanym mianownikiem jest de facto marksistowska wizja świata i panujących w nim relacji, zwłaszcza gospodarczych: wizja, zgodnie z którą wymiana handlowa jest grą o sumie zerowej, "interesy gospodarcze" poszczególnych społeczeństw (przede wszystkim społeczeństw "centralnych" i "peryferyjnych") są ze sobą immanentnie skonfliktowane, umowy o wolnym handlu czy inwestycje z udziałem zagranicznego kapitału są z definicji "imperialistyczną pułapką" zastawianą na "proletariackie kolonie", a gorąca wojna stanowi nieuchronną kulminację nieusuwalnych napięć w międzynarodowych stosunkach gospodarczych.
A zatem, o ile klasyczni merkantyliści, protekcjoniści i militaryści siłą rzeczy nie mogli wiedzieć, że są kryptomarksistami, o tyle dla dzisiejszych neomerkantylistów, neoprotekcjonistów i neomilitarystów powinna to być rzecz oczywista. Tym większą oczywistością powinno to być przy tym dla ogółu ludzi dobrej woli, którzy - wiedząc doskonale, jak niezrównanie niszczycielską, demoralizującą i diabelsko nikczemną doktryną jest marksizm - powinni niezawodnie obnażać jej ideologicznych krewniaków i dawać niezłomny odpór wszystkim tym, którzy pod ich banderami gotowi są rujnować świat. W rzeczonych kwestiach nikt nie może się już dziś wiarygodnie wymawiać ignorancją - a więc bierność czy naiwna aprobata wobec wyrachowanych niszczycieli globalnej międzyludzkiej współpracy musi być dziś uznana za tożsamą z czynnym stanięciem w ich szeregach, co jest ostatnią rzeczą, na jaką zasługują nasi bliźni.
A zatem, o ile klasyczni merkantyliści, protekcjoniści i militaryści siłą rzeczy nie mogli wiedzieć, że są kryptomarksistami, o tyle dla dzisiejszych neomerkantylistów, neoprotekcjonistów i neomilitarystów powinna to być rzecz oczywista. Tym większą oczywistością powinno to być przy tym dla ogółu ludzi dobrej woli, którzy - wiedząc doskonale, jak niezrównanie niszczycielską, demoralizującą i diabelsko nikczemną doktryną jest marksizm - powinni niezawodnie obnażać jej ideologicznych krewniaków i dawać niezłomny odpór wszystkim tym, którzy pod ich banderami gotowi są rujnować świat. W rzeczonych kwestiach nikt nie może się już dziś wiarygodnie wymawiać ignorancją - a więc bierność czy naiwna aprobata wobec wyrachowanych niszczycieli globalnej międzyludzkiej współpracy musi być dziś uznana za tożsamą z czynnym stanięciem w ich szeregach, co jest ostatnią rzeczą, na jaką zasługują nasi bliźni.
Labels:
marksizm,
merkantylizm,
militaryzm,
protekcjonizm,
współpraca
Monday, April 14, 2025
Nie sześciowymiarowe szachy, a najwyżej wyjątkowo bezwstydna zabawa w obrotową kozę
Wszyscy pamiętają zapewne stary dowcip z kozą i rabinem w rolach głównych: wedle rabinicznej mądrości najpewniejszym sposobem na osiągnięcie świętego spokoju jest wprowadzenie kozy do ciasnego mieszkania z jazgoczącą żoną i wrzeszczącymi dziećmi, a następnie jej wyprowadzenie.
Siermiężna etatystyczna manipulacja przebiega dokładnie na tych samych zasadach: najpierw uchwala się nowe haracze, wywołuje się inflację, ciska się zwykłemu człowiekowi pod nogi kolejne "regulacyjne" przeszkody albo wprowadza się ideologiczną kryptocenzurę, a następnie oczekuje się od ludu peanów wdzięczności za łaskawe wycofanie przynajmniej części tych uciążliwości.
Przy czym do tej pory dla zachowania przynajmniej minimum pozorów kozę wyprowadzało się na ogół dopiero po "zmianie warty" - celem podkreślenia, że to tamci ją kupili, a myśmy sprzedali. Tymczasem obecnie - i bezwzględny prym wiedzie tu mandarynkowy mandaryn - kozę na przemian wprowadza się i wyprowadza raz za razem i z dnia na dzień, tak że można w ciągu jednej nocy zostać np. wielkim dobroczyńcą gigantów przemysłu elektronicznego wskutek nadania im przywileju niepłacenia haraczu, jakim chwilę wcześniej - podobno po raz pierwszy w sposób wiążący - postanowiło się obłożyć wszystkich.
Podsumowując, w ramach kolejnej fazy testowania tego, czy proces intelektualnego wydrążania społeczeństwa przebiega bez zakłóceń, kozę wprowadza i wyprowadza się już na modłę nie "demokratyczną", ale idiokratyczną. Mając więc świadomość tego, jak uwłaczająco prymitywny jest to test, pozostaje zachować nadzieję, że póki co wypadnie on dla testerów zdecydowanie niepomyślnie, nie utwierdzając niemal nikogo w przekonaniu, że gwałtowne miotanie się we własnej niezborności jest przejawem gry w sześciowymiarowe szachy.
Siermiężna etatystyczna manipulacja przebiega dokładnie na tych samych zasadach: najpierw uchwala się nowe haracze, wywołuje się inflację, ciska się zwykłemu człowiekowi pod nogi kolejne "regulacyjne" przeszkody albo wprowadza się ideologiczną kryptocenzurę, a następnie oczekuje się od ludu peanów wdzięczności za łaskawe wycofanie przynajmniej części tych uciążliwości.
Przy czym do tej pory dla zachowania przynajmniej minimum pozorów kozę wyprowadzało się na ogół dopiero po "zmianie warty" - celem podkreślenia, że to tamci ją kupili, a myśmy sprzedali. Tymczasem obecnie - i bezwzględny prym wiedzie tu mandarynkowy mandaryn - kozę na przemian wprowadza się i wyprowadza raz za razem i z dnia na dzień, tak że można w ciągu jednej nocy zostać np. wielkim dobroczyńcą gigantów przemysłu elektronicznego wskutek nadania im przywileju niepłacenia haraczu, jakim chwilę wcześniej - podobno po raz pierwszy w sposób wiążący - postanowiło się obłożyć wszystkich.
Podsumowując, w ramach kolejnej fazy testowania tego, czy proces intelektualnego wydrążania społeczeństwa przebiega bez zakłóceń, kozę wprowadza i wyprowadza się już na modłę nie "demokratyczną", ale idiokratyczną. Mając więc świadomość tego, jak uwłaczająco prymitywny jest to test, pozostaje zachować nadzieję, że póki co wypadnie on dla testerów zdecydowanie niepomyślnie, nie utwierdzając niemal nikogo w przekonaniu, że gwałtowne miotanie się we własnej niezborności jest przejawem gry w sześciowymiarowe szachy.
Friday, March 28, 2025
O roli podkreślania właściwej hierarchii pojęć
Najbardziej odwieczna i niebezpieczna forma wichrzycielstwa polega nie na frontalnym atakowaniu tego, co pierwszorzędne, konieczne i fundamentalne, ale na obłudnym zamienianiu go miejscami z tym, co drugorzędne, przygodne i poboczne. Polega to więc, przykładowo, na stawianiu kontekstu nad regułą, interpretacji nad faktem, odbioru nad treścią, dialogu nad prawdą, kompromisu nad sprawiedliwością, wrażenia nad wydarzeniem itd.
Innymi słowy, mowa tu nie o jawnym relatywizmie, sceptycyzmie czy nihilizmie, ani nawet nie o konsekwentnej sofistyce, tylko o oślizłym podkopywaniu podstawowej kultury umysłowej połączonym z regularnym wypowiadaniem pustych słów i wykonywaniem pustych gestów mających świadczyć o tym, że jest się bardzo zatroskanym o jej stan.
Nie trzeba dodawać, że jedynym skutecznym sposobem przeciwstawiania się temu procederowi jest tym bardziej stanowcze dbanie o to, żeby przy każdej okazji podkreślać właściwą hierarchię pojęć, kategorii i zjawisk. Jeśli zaś będzie się w wyniku tego oskarżonym o "rygoryzm" i "fanatyzm" - czy w najlepszym razie o przesadę i nadgorliwość - wówczas należy z satysfakcją odnotować fakt, że rozmówca nie został jeszcze całkowicie znieczulony na kwestię stosunku do prawdy.
Innymi słowy, mowa tu nie o jawnym relatywizmie, sceptycyzmie czy nihilizmie, ani nawet nie o konsekwentnej sofistyce, tylko o oślizłym podkopywaniu podstawowej kultury umysłowej połączonym z regularnym wypowiadaniem pustych słów i wykonywaniem pustych gestów mających świadczyć o tym, że jest się bardzo zatroskanym o jej stan.
Nie trzeba dodawać, że jedynym skutecznym sposobem przeciwstawiania się temu procederowi jest tym bardziej stanowcze dbanie o to, żeby przy każdej okazji podkreślać właściwą hierarchię pojęć, kategorii i zjawisk. Jeśli zaś będzie się w wyniku tego oskarżonym o "rygoryzm" i "fanatyzm" - czy w najlepszym razie o przesadę i nadgorliwość - wówczas należy z satysfakcją odnotować fakt, że rozmówca nie został jeszcze całkowicie znieczulony na kwestię stosunku do prawdy.
Labels:
logika,
nihilizm,
prawda,
relatywizm,
sceptycyzm,
sofistyka
Sunday, March 2, 2025
"Idiotyzm doskonały", czyli strach przed powstaniem algorytmicznego bożka zagłady
Na przestrzeni wieków powstało wiele przekonań, doktryn i światopoglądów, które zasługiwały na miano idiotycznych, ale dopiero stosunkowo niedawno ludzkość doczekała się stanowiska, które można nazwać z pełną odpowiedzialnością "idiotyzmem doskonałym", tzn. wzorcowym wręcz amalgamatem wszelkich ćwierćinteligenckich zabobonów, karykatur, mrzonek i absurdów dotyczących, nomen omen, kwestii rozumności.
Otóż owym "idiotyzmem doskonałym" jest szczera wiara w tzw. egzystencjalne zagrożenie dla ludzkości związane z powstaniem domniemanej "silnej sztucznej inteligencji", zawierająca w sobie imponująco kompletny zestaw metafizycznych oraz epistemologicznych przesądów, płycizn i wulgaryzacji. Wśród najistotniejszych z nich można wymienić choćby te:
1. Utożsamienie inteligencji ze zdolnościami obliczeniowymi.
2. Przekonanie, że rozwój potencjału intelektualnego nie wymaga konfrontacji z unikatowymi i wciąż nowymi doświadczeniami, a jedynie coraz szybszego kręcenia się w kołowrotku przetwórstwa danych.
3. Przekonanie, że powyżej wystarczająco wysokiego progu zdolności obliczeniowych następuje przejście ilości w jakość.
4. Przekonanie, że powyżej wystarczająco wysokiego progu mechanicznej złożoności następuje przekształcenie przedmiotu w podmiot.
5. Twierdzenie, że wyborem inteligentnym - albo nawet oczywiście inteligentnym, a zatem domyślnym - jest fizyczna eliminacja bytu mniej inteligentnego przez byt bardziej inteligentny, co sugeruje, że wzorem intelektualnej doskonałości ma być algorytmiczny doktor Mengele.
6. Twierdzenie, że kwintesencją wysoce inteligentnych zachowań jest prymitywne, eliminacyjne rozpychanie się w fizycznej przestrzeni.
Podsumowując, strach przed powstaniem algorytmicznego bożka zagłady stanowi doskonałą ilustrację zawstydzającego ślepego zaułka, w jaki potrafi zabrnąć człowiek pozbawiony wszelkich intelektualnych narzędzi służących dokonywaniu przemyślanej refleksji nad tym, co czyni go unikatowym mieszkańcem świata rzeczy widzialnych.
Pociechą jest jednak w tym kontekście świadomość, że w czasach, gdy samozwańczy "intelektualiści" gotowi są na poważnie głosić powyższe niedorzeczności, szerokie masy nie dbają już w najmniejszym stopniu o opinie "intelektualistów". Innymi słowy, nawet jeśli czasem bezmyślnie powtarzają podobne opinie zasłyszane w środkach masowego przekazu, w praktyce machają na nie ręką i żyją tak, jakby nigdy nie miały z nimi styczności.
Żenujący uwiąd myślenia o myśleniu ma zatem tę jasną stronę, że niemal nikt nie myśli traktować go jako czegoś przemyślanego. To zaś prowadzi do wniosku, że w czasach straszenia ludzkości zagładą ze strony "silnej sztucznej inteligencji" ludzkości nie grozi przynajmniej zagłada ze strony silnej naturalnej głupoty wdrażającej przy aprobacie mas swoje kolejne "zbawcze plany".
Może to niewiele, niemniej należy docenić fakt, że w ostatecznym rachunku straszenie fantastycznonaukowymi dystopiami okazuje się dużo bardziej daremne, niż uwodzenie kolektywistycznymi utopiami - a jako że również to ostatnie wytraciło już swój intelektualnie uwodzicielski potencjał, można zachowywać nadzieję, że za skutki swojej ewentualnej bezmyślności każdy będzie w coraz większym stopniu odpowiadał wyłącznie osobiście. Ze względów moralnych jest to zaś stan ze wszech miar pożądany - nawet jeśli dotarło się do niego w sposób niezamierzony.
Otóż owym "idiotyzmem doskonałym" jest szczera wiara w tzw. egzystencjalne zagrożenie dla ludzkości związane z powstaniem domniemanej "silnej sztucznej inteligencji", zawierająca w sobie imponująco kompletny zestaw metafizycznych oraz epistemologicznych przesądów, płycizn i wulgaryzacji. Wśród najistotniejszych z nich można wymienić choćby te:
1. Utożsamienie inteligencji ze zdolnościami obliczeniowymi.
2. Przekonanie, że rozwój potencjału intelektualnego nie wymaga konfrontacji z unikatowymi i wciąż nowymi doświadczeniami, a jedynie coraz szybszego kręcenia się w kołowrotku przetwórstwa danych.
3. Przekonanie, że powyżej wystarczająco wysokiego progu zdolności obliczeniowych następuje przejście ilości w jakość.
4. Przekonanie, że powyżej wystarczająco wysokiego progu mechanicznej złożoności następuje przekształcenie przedmiotu w podmiot.
5. Twierdzenie, że wyborem inteligentnym - albo nawet oczywiście inteligentnym, a zatem domyślnym - jest fizyczna eliminacja bytu mniej inteligentnego przez byt bardziej inteligentny, co sugeruje, że wzorem intelektualnej doskonałości ma być algorytmiczny doktor Mengele.
6. Twierdzenie, że kwintesencją wysoce inteligentnych zachowań jest prymitywne, eliminacyjne rozpychanie się w fizycznej przestrzeni.
Podsumowując, strach przed powstaniem algorytmicznego bożka zagłady stanowi doskonałą ilustrację zawstydzającego ślepego zaułka, w jaki potrafi zabrnąć człowiek pozbawiony wszelkich intelektualnych narzędzi służących dokonywaniu przemyślanej refleksji nad tym, co czyni go unikatowym mieszkańcem świata rzeczy widzialnych.
Pociechą jest jednak w tym kontekście świadomość, że w czasach, gdy samozwańczy "intelektualiści" gotowi są na poważnie głosić powyższe niedorzeczności, szerokie masy nie dbają już w najmniejszym stopniu o opinie "intelektualistów". Innymi słowy, nawet jeśli czasem bezmyślnie powtarzają podobne opinie zasłyszane w środkach masowego przekazu, w praktyce machają na nie ręką i żyją tak, jakby nigdy nie miały z nimi styczności.
Żenujący uwiąd myślenia o myśleniu ma zatem tę jasną stronę, że niemal nikt nie myśli traktować go jako czegoś przemyślanego. To zaś prowadzi do wniosku, że w czasach straszenia ludzkości zagładą ze strony "silnej sztucznej inteligencji" ludzkości nie grozi przynajmniej zagłada ze strony silnej naturalnej głupoty wdrażającej przy aprobacie mas swoje kolejne "zbawcze plany".
Może to niewiele, niemniej należy docenić fakt, że w ostatecznym rachunku straszenie fantastycznonaukowymi dystopiami okazuje się dużo bardziej daremne, niż uwodzenie kolektywistycznymi utopiami - a jako że również to ostatnie wytraciło już swój intelektualnie uwodzicielski potencjał, można zachowywać nadzieję, że za skutki swojej ewentualnej bezmyślności każdy będzie w coraz większym stopniu odpowiadał wyłącznie osobiście. Ze względów moralnych jest to zaś stan ze wszech miar pożądany - nawet jeśli dotarło się do niego w sposób niezamierzony.
Labels:
ai,
epistemologia,
głupota,
inteligencja,
metafizyka,
rozum
Friday, February 28, 2025
"Wokizm" i "MAGA-izm", czyli antycywilizacyjna rewolucja i acywilizacyjna kontrrewolucja
"Wokizm" to diaboliczna inwersja chrześcijaństwa (domaganie się od innych pokuty i zadośćuczynienia za urojone własne krzywdy, promocja wszelkich wypaczeń jako szydercza parodia zasady "ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi" itd.), podczas gdy "MAGA-izm" to kompletnie zdesakralizowane pogaństwo (plemienny tryumfalizm, kiczowata ostentacja, tromtadracka bufonada i szamański technokratyzm spod bandery "cyfrowej reindustrializacji").
Przy czym, co kluczowe, owe dwa pozornie skonfliktowane zjawiska prezentują się w powyższy sposób na użytek masowy, gdyż w swojej wersji "elitarnej" oba mają charakter gnostycko-okultystyczny: "wokizm" to dążenie do samoubóstwienia wyrażające się w chęci obalenia obiektywnego porządku rzeczywistości, podczas gdy "MAGA-izm" to dążenie do samoubóstwienia wyrażające się w chęci zawładnięcia obiektywnym porządkiem rzeczywistości.
Ten pierwszy, jako kulminacja antycywilizacyjnej rewolucji, utorował drogę temu drugiemu, który jest kulminacją acywilizacyjnej kontrrewolucji nie torującej już drogi niczemu. Stąd trudno o lepszy "negatywny" wyznacznik właściwego postępowania niż skrupulatne trzymanie się z dala od wszelkich zjawisk tchnących bądź to Scyllą "wokizmu", bądź Charybdą "MAGA-izmu" (we wszelkich swych lokalnych odmianach).
To z kolei może się okazać kluczem do odnalezienia "pozytywnego" wyznacznika właściwego postępowania, a więc nie tylko do opuszczenia manowców, ale też do wejścia na drogę wiodącą do prawdy, a nawet na Drogę wiodącą do Prawdy. Wszakże najłatwiej może być odnaleźć pszenicę wtedy, gdy - na zasadzie kontrastu - wszelkie gatunki kąkolu plenią się wokół ze szczególną obfitością. Tego pozostaje życzyć wszystkim, którzy wyrażają szczerą wolę wydostania się z kąkolowego gąszczu, a więc uzyskania tego rodzaju wolności, której nikt już nie może im odebrać.
Przy czym, co kluczowe, owe dwa pozornie skonfliktowane zjawiska prezentują się w powyższy sposób na użytek masowy, gdyż w swojej wersji "elitarnej" oba mają charakter gnostycko-okultystyczny: "wokizm" to dążenie do samoubóstwienia wyrażające się w chęci obalenia obiektywnego porządku rzeczywistości, podczas gdy "MAGA-izm" to dążenie do samoubóstwienia wyrażające się w chęci zawładnięcia obiektywnym porządkiem rzeczywistości.
Ten pierwszy, jako kulminacja antycywilizacyjnej rewolucji, utorował drogę temu drugiemu, który jest kulminacją acywilizacyjnej kontrrewolucji nie torującej już drogi niczemu. Stąd trudno o lepszy "negatywny" wyznacznik właściwego postępowania niż skrupulatne trzymanie się z dala od wszelkich zjawisk tchnących bądź to Scyllą "wokizmu", bądź Charybdą "MAGA-izmu" (we wszelkich swych lokalnych odmianach).
To z kolei może się okazać kluczem do odnalezienia "pozytywnego" wyznacznika właściwego postępowania, a więc nie tylko do opuszczenia manowców, ale też do wejścia na drogę wiodącą do prawdy, a nawet na Drogę wiodącą do Prawdy. Wszakże najłatwiej może być odnaleźć pszenicę wtedy, gdy - na zasadzie kontrastu - wszelkie gatunki kąkolu plenią się wokół ze szczególną obfitością. Tego pozostaje życzyć wszystkim, którzy wyrażają szczerą wolę wydostania się z kąkolowego gąszczu, a więc uzyskania tego rodzaju wolności, której nikt już nie może im odebrać.
Labels:
gnostycyzm,
kontrrewolucja,
rewolucja,
samoubóstwienie
Saturday, February 15, 2025
Obietnica ludzkiego samoubóstwienia, czyli odwieczne i ostateczne ideologiczne oszustwo
Co jest wspólnym ideologicznym mianownikiem kliki z Davos i koryfeuszy Doliny Krzemowej, depopulacyjnych ekologistów i promiskuitycznych techno-oligarchów, scjentystycznych "inżynierów społecznych" i newage'owskich heroldów "złotego wieku", neomarksistowskich mizantropów i hurraoptymistycznych apostołów "ewangelii dobrobytu" oraz paneuropejskich wyznawców "globalnego braterstwa" i waszyngtońskich czy pekińskich rzeczników nacjonalistycznego populizmu i "realizmu geopolitycznego"?
Otóż jest nim wiara w "cyfrową świadomość", "osobliwość technologiczną", "transhumanizm" i im podobne zjawiska skupiające się w centralnym punkcie, jakim jest fantastycznonaukowe samoubóstwienie człowieka czy też stworzenie "ziemskiego raju" przy współpracy z wyczekiwanym algorytmicznym bożkiem. Stąd, niezależnie od tego, jakie bieżące przetasowania dokonują się na wielkiej scenie teatralnej zwanej "globalną polityką", zwłaszcza dziś - w erze ostatecznego więdnięcia wszelkich utopijnych wizji i ideologicznych obłędów - należy mieć się szczególnie na baczności przed tym ostatnim, konsensualnie fetowanym ideologiczno-wizyjnym wabikiem, do którego w tym czy innym stopniu zdają się lgnąć nawet najbardziej zblazowani głosiciele "końca historii".
Wabik ten jest bowiem niczym innym, jak technokratyczno-postmodernistyczną repliką najbardziej odwiecznej wizji ludzkiego samoubóstwienia, czyli "zjedzenia owocu z drzewa wiedzy" czy też zbudowania wieży Babel sięgającej niebios - wizji, która, jeśli potraktować ją wystarczająco poważnie, rzeczywiście kończy się każdorazowo "końcem historii". Skoro więc wszystkie pozornie skonfliktowane "władze i zwierzchności" stręczą mniej lub bardziej otwarcie ten jeden cel jako "strategiczny priorytet" albo przynajmniej urzekającą melodię przyszłości, zachowywanie wobec niego daleko posuniętego dystansu wydaje się stanowić minimum zdrowego rozsądku niezbędnego do tego, żeby nie skończyć z "pomieszanym językiem" czy też dużo gorszym uszczerbkiem na ciele, duszy i rozumie.
Byłby to wszakże finalny krok w zakresie nieulegania żadnej formie syreniego śpiewu uprawianego przez domorosłych "władców świata" - a tym samym finalny krok na drodze do wykształcenia w sobie wewnętrznej wolności, która pozwala niezawodnie oddzielić to, co możliwe, a więc potencjalnie dobre, od tego, co niemożliwe, a więc z konieczności rujnująco złe, jeśli z przekonaniem po to sięgnąć.
Otóż jest nim wiara w "cyfrową świadomość", "osobliwość technologiczną", "transhumanizm" i im podobne zjawiska skupiające się w centralnym punkcie, jakim jest fantastycznonaukowe samoubóstwienie człowieka czy też stworzenie "ziemskiego raju" przy współpracy z wyczekiwanym algorytmicznym bożkiem. Stąd, niezależnie od tego, jakie bieżące przetasowania dokonują się na wielkiej scenie teatralnej zwanej "globalną polityką", zwłaszcza dziś - w erze ostatecznego więdnięcia wszelkich utopijnych wizji i ideologicznych obłędów - należy mieć się szczególnie na baczności przed tym ostatnim, konsensualnie fetowanym ideologiczno-wizyjnym wabikiem, do którego w tym czy innym stopniu zdają się lgnąć nawet najbardziej zblazowani głosiciele "końca historii".
Wabik ten jest bowiem niczym innym, jak technokratyczno-postmodernistyczną repliką najbardziej odwiecznej wizji ludzkiego samoubóstwienia, czyli "zjedzenia owocu z drzewa wiedzy" czy też zbudowania wieży Babel sięgającej niebios - wizji, która, jeśli potraktować ją wystarczająco poważnie, rzeczywiście kończy się każdorazowo "końcem historii". Skoro więc wszystkie pozornie skonfliktowane "władze i zwierzchności" stręczą mniej lub bardziej otwarcie ten jeden cel jako "strategiczny priorytet" albo przynajmniej urzekającą melodię przyszłości, zachowywanie wobec niego daleko posuniętego dystansu wydaje się stanowić minimum zdrowego rozsądku niezbędnego do tego, żeby nie skończyć z "pomieszanym językiem" czy też dużo gorszym uszczerbkiem na ciele, duszy i rozumie.
Byłby to wszakże finalny krok w zakresie nieulegania żadnej formie syreniego śpiewu uprawianego przez domorosłych "władców świata" - a tym samym finalny krok na drodze do wykształcenia w sobie wewnętrznej wolności, która pozwala niezawodnie oddzielić to, co możliwe, a więc potencjalnie dobre, od tego, co niemożliwe, a więc z konieczności rujnująco złe, jeśli z przekonaniem po to sięgnąć.
Labels:
ideologia,
samoubóstwienie,
transhumanizm,
utopia,
wieża babel
Friday, February 14, 2025
Technokracja elitarystyczna a technokracja ludowa, czyli o zastępowaniu postrachu przynętą
Wielu się wydaje, że wraz z reżimową zmianą w Waszyngtonie trwale zostało oddalone widmo groteskowej davosowskiej technokracji spod znaku "cyfrowych walut banków centralnych" wypłacanych wyłącznie tym, którzy zachowują "standardy ESG" i "zasady DEI" oraz dbają o minimalizację swojego "śladu węglowego" i regularne zastrzykiwanie się wszelkimi nakazanymi preparatami genowymi.
Tymczasem nie dość wielu bierze pod uwagę, że owa wizja davosowskiego piekła na ziemi została stworzona i rozpropagowana nie jako faktycznie wdrażany plan, ale jako ideologiczny odgromnik skupiający na sobie odrazę coraz większej części globalnego społeczeństwa, który będzie można w odpowiednim momencie schować do lamusa i zastąpić go czymś równie niebezpiecznym, ale sprawiającym pobieżne wrażenie zdroworozsądkowej alternatywy.
Bo czyż nie właśnie czymś takim jest DOGE-owska technokracja spod znaku "sztucznej inteligencji" dbającej o jawność każdego wydatkowanego dolara w imię "rządowej efektywności" i "walki z marnotrawstwem", a także stręcząca "identyfikację biometryczną" jako rzekome panaceum na coraz większe zdolności algorytmów w zakresie łamania i wykradania haseł? Nietrudno wszakże się domyślić, że w dobie tak bliskich związków "wielkiego państwa" i "wielkiego biznesu" (zwłaszcza z sektora bankowo-rozliczeniowego) owa jawność każdego wydatkowanego dolara ma docelowo objąć nie tyle każdego biurokratę, co każdego konsumenta, przypisując mu przy tej okazji niesławną "cyfrową tożsamość" - a wszystko to przy aprobacie samozwańczych zwolenników zrównoważonego budżetu i ograniczonego rządu.
Komu się zatem wydaje, że pączkującemu "systemowi bestii" został już zadany śmiertelny cios, niech zastanowi się poważnie nad tym, czy przypadkiem ów system nie dokonał kontrolowanego wycofania swojego elitarystyczno-diabolicznego oblicza, by zacząć się wdzięczyć do mas przy użyciu przybranego na tę okazję oblicza ludowo-mesjańskiego. Tylko wtedy bowiem będzie można uznać, że zachowuje się stosowną trzeźwość i czujność, która jest niezbędna, by nad owym systemem ostatecznie i prawdziwie zwyciężyć.
Tymczasem nie dość wielu bierze pod uwagę, że owa wizja davosowskiego piekła na ziemi została stworzona i rozpropagowana nie jako faktycznie wdrażany plan, ale jako ideologiczny odgromnik skupiający na sobie odrazę coraz większej części globalnego społeczeństwa, który będzie można w odpowiednim momencie schować do lamusa i zastąpić go czymś równie niebezpiecznym, ale sprawiającym pobieżne wrażenie zdroworozsądkowej alternatywy.
Bo czyż nie właśnie czymś takim jest DOGE-owska technokracja spod znaku "sztucznej inteligencji" dbającej o jawność każdego wydatkowanego dolara w imię "rządowej efektywności" i "walki z marnotrawstwem", a także stręcząca "identyfikację biometryczną" jako rzekome panaceum na coraz większe zdolności algorytmów w zakresie łamania i wykradania haseł? Nietrudno wszakże się domyślić, że w dobie tak bliskich związków "wielkiego państwa" i "wielkiego biznesu" (zwłaszcza z sektora bankowo-rozliczeniowego) owa jawność każdego wydatkowanego dolara ma docelowo objąć nie tyle każdego biurokratę, co każdego konsumenta, przypisując mu przy tej okazji niesławną "cyfrową tożsamość" - a wszystko to przy aprobacie samozwańczych zwolenników zrównoważonego budżetu i ograniczonego rządu.
Komu się zatem wydaje, że pączkującemu "systemowi bestii" został już zadany śmiertelny cios, niech zastanowi się poważnie nad tym, czy przypadkiem ów system nie dokonał kontrolowanego wycofania swojego elitarystyczno-diabolicznego oblicza, by zacząć się wdzięczyć do mas przy użyciu przybranego na tę okazję oblicza ludowo-mesjańskiego. Tylko wtedy bowiem będzie można uznać, że zachowuje się stosowną trzeźwość i czujność, która jest niezbędna, by nad owym systemem ostatecznie i prawdziwie zwyciężyć.
Labels:
ai,
dei,
efektywność,
esg,
inwigilacja,
technokracja
Thursday, January 23, 2025
"Polityczny mesjanizm" zawsze pochodzi od złego
Wyjątkowo nisko upadł świat, w którym głoszenie tautologicznych wręcz oczywistości o istnieniu wyłącznie dwóch płci czy masowe zwalnianie zawodowych darmozjadów od „różnorodności i inkluzywności” ma czynić z kogoś bohatera czy zwiastuna nadziei. Wszakże na tym właśnie ta prymitywnie teatralna rozgrywka polega: zły glina i dobry glina, niszczyciel i podstawiony odnowiciel, emancypator „trzeciej płci” albo stręczyciel czipów mózgowych, importer gangów narkotykowych albo dewastator międzynarodowego handlu itd. Tym pilniej należy więc obecnie zachowywać trzeźwość, czuwać i nie dawać się wyprowadzać w pole żadnemu „politycznemu mesjanizmowi”, który zawsze pochodzi od złego - oczyszczenie tego monstrualnego bałaganu jest już bliskie, ale nie dokona go żaden samozwańczy ziemski zbawca.
Sunday, January 12, 2025
Proces degeneracji ludzkiego stosunku do prawdy
Gdy człowiek czyni pępkiem świata swój rozum, wówczas porzuca poznawanie prawdy, uznając, że musi ją raczej zrekonstruować. Gdy, zawiedziony swoim rozumem, czyni pępkiem świata swoje zmysły, wówczas porzuca rekonstruowanie prawdy, uznając, że może ją jedynie interpretować. Gdy, zawiedziony swoimi zmysłami, czyni pępkiem świata swoje resentymenty, wówczas porzuca interpretowanie prawdy, uznając, że najwyższa pora ją zmienić. A gdy, zawiedziony swoimi resentymentami, czyni pępkiem świata swoje kaprysy, wówczas porzuca zmienianie prawdy, uznając, że pozostaje mu ją sobie stworzyć. I wówczas prawdzie pozostaje postawić go do pionu tak stanowczo, żeby poznał ją raz na zawsze.
Subscribe to:
Comments (Atom)