Friday, August 14, 2020

Murzyni, spontaniczny porządek języka i komunikacyjna socjoinżynieria

Ktoś mógłby - skądinąd słusznie - zasugerować, że niedawne próby urzędniczego urabiania opinii społecznej względem postrzegania słowa "Murzyn" to sprawa błaha, albo wręcz tabloidowo błaha, a tym samym nie warta komentarza. Tymczasem właśnie z uwagi na jej pozorną błahość warto poświęcić jej przynajmniej chwilę, zachowując świadomość, że "pełzające rewolucje" składają się na ogół właśnie z przewlekłych serii podobnych błahostek. Innymi słowy, warto ją potraktować nie jako źródło sensacji, ale jako symptomatyczny casus do przemyślenia.

Słowo "Murzyn" to wspaniały wytwór spontanicznego porządku, jakim jest każdy język naturalny, w tym przypadku polszczyzna - zawiera się w nim bardzo precyzyjna zbiorowa intuicja na temat stałego antropologicznego kształtu "świata ludzkich spraw". Ściślej rzecz ujmując, "Murzyn" to potoczne określenie przedstawiciela fenotypu negroidalnego - konkretnej antropologicznej esencji w duchu arystotelesowskim - które nie ma żadnego adekwatnego zastępnika ani go nie potrzebuje. Podobnym zastępnikiem nie jest ani "czarnoskóry" (już choćby z tego względu, że np. mieszkańcy południowych Indii - przedstawiciele zupełnie innego fenotypu - miewają odcień skóry równie ciemny, co mieszkańcy Afryki subsaharyjskiej), ani tym bardziej "Afrykanin" (już choćby z tego względu, że rdzenni mieszkańcy Afryki Północnej Murzynami nie są - a to wyłącznie ich obejmowała pierwotna nazwa "Afrykanie", oznaczająca mieszkańców konkretnej rzymskiej prowincji). Doskonale widać na tym przykładzie rażący kontrast między intuicyjną mądrością spontanicznych instytucji kulturowych a socjoinżynieryjnymi "zaleceniami komunikacyjnymi".

Oczywiście nagminnym elementem podobnych "zaleceń" jest dezawuowanie obserwacji takich jak powyższe poprzez powoływanie się na bliżej niedookreśloną "wrażliwość odbiorcy". Koronnym "argumentem" jest więc na ogół w rzeczonych kontekstach uciekanie się do kulturowego infantylizmu - to nie odbiorca ma nabywać cywilizacyjnej ogłady poprzez okazywanie szacunku zdroworozsądkowemu, organicznie powstałemu dziedzictwu kulturowemu, ale to owo dziedzictwo ma się w sposób rewolucyjny i arbitralny naginać w obliczu napierającego komunikacyjnego widzimisię.

I teraz dochodzimy do sedna sprawy: owo komunikacyjne widzimisię, rozumiane jako mentalna terra nullius, to obszar doskonale nadający się do zagospodarowania przez wszelkiego rodzaju ideologicznych wichrzycieli marzących o rządzie dusz. Na tym właśnie polega to, co niektórzy nazywają wyjątkowo toksyczną mieszaniną neomarksizmu i tzw. postmodernizmu: brak jakichkolwiek obiektywnych standardów epistemologicznych, czyli dyktat widzimisię, prowadzi do tego, że jedynym obiektywnym standardem organizacyjnym staje się czysta władza, w tym zwłaszcza tzw. władza miękka, czyli umiejętność zarządzania spreparowanymi zbiorowymi nienawiściami. Powstaje w tym sposób miękki totalitaryzm, który pod względem powodowanego przez siebie duchowego spustoszenia wcale nie ustępuje swojemu "twardemu" odpowiednikowi. W naszej części świata wciąż jeszcze może brzmieć to abstrakcyjnie, ale na zachód - zwłaszcza na daleki zachód - od nas jest to już spektakularnie niszczycielski konkret.

Stąd tak ważne jest, żeby w najmniejszym stopniu nie ulegać opisywanym wyżej socjoinżynieryjnym "zaleceniom" czy "rekomendacjom", choćby początkowo brzmiały one błaho i niewinnie. Domorośli "władcy dusz" osiągną bowiem najbardziej satysfakcjonujący sukces wtedy, kiedy przysłowiowa żaba własnowolnie ugotuje się na wolnym ogniu w imię intelektualnego lenistwa czy moralnego tchórzostwa. Wręcz przeciwnie, warto wykorzystywać podobne okazje do pogłębiania swojej świadomości, że spuścizna cywilizacyjna nie jest czymś arbitralnym czy konwencjonalnym (a więc z definicji podatnym na "uprzedzenia"), ale że stanowi ona wielki, spontaniczny, oddolny zbiorowy wysiłek pogłębiania relacji człowieka z obiektywnymi kategoriami prawdy, dobra i piękna. Tylko na bazie owej świadomości mogą ze sobą w sposób konstruktywny współistnieć przedstawiciele różnych szczegółowych form cywilizacyjnych, różnych szczegółowych kodów kulturowych, a także różnych konkretnych fenotypów. Sądzić inaczej to porzucać "słodkie brzemię" dojrzałej cywilizacji na rzecz infantylnej ułudy "nowego wspaniałego świata".

No comments:

Post a Comment