Wednesday, August 27, 2025

Degradacja i zakłamywanie człowieczeństwa jako wspólny mianownik najgroźniejszych zabobonów

Wspólnym mianownikiem wszelkich wyjątkowo groźnych zabobonów jest to, że w swoich fundamentalnych założeniach albo otwarcie degradują, albo przynajmniej prostacko zawężają one istotę człowieczeństwa, włączając w to jej możliwości, cele i aspiracje.

Przykładowo, zabobony scjentystyczne bagatelizują rolę wszystkich dostępnych człowiekowi źródeł wiedzy poza "namacalną" obserwacją i eksperymentem. Zabobony technokratyczne odwracają hierarchię środków i celów, mamiąc gadżeciarską "efektywnością", choćby nie wiadomo czemu miała ona służyć, stając się tym samym bałamutnym ślepym zaułkiem. Zabobony marksistowskie współpracę jako siłę napędową życia społecznego zastępują "walką klasową" albo - w nowszych wersjach - "walką tożsamościową". Zabobony "ewolucjonistyczne" redukują dążenie do jak najbardziej wartościowego życia - zarówno jednostkowego, jak i zbiorowego - do "instynktu przetrwania", "przekazywania genów" i gatunkowej rywalizacji. Zabobony freudowskie sprowadzają najintymniejsze formy ludzkiego współistnienia do rozładowywania nagromadzonych popędów płciowych. Zabobony "postmodernistyczne" podmieniają bezinteresowne dążenie do obiektywnej prawdy na upupiające "życie swoimi subiektywnymi prawdami". Zabobony newage'owskie w miejsce wszystkich poważnych praktyk duchowych podstawiają synkretyczną pulpę festynowo-terapeutycznego samozadowolenia. Zabobony AI-owskie rozmywają różnicę między inteligentnym umysłem a złożoną maszyną obliczeniową. Zabobony "transhumanistyczne" mamią wizjami cybernetycznych Gollumów jako lepszych zastępników ludzi. I tak dalej, i tak dalej - odmiany takich i im podobnych dróg na manowce można by wymieniać bardzo długo.

Co gorsza, w dobie permanentnej, wielofrontowej wojny informacyjnej rozgrywającej się w środkach masowego przekazu zabobony te występują w praktycznie nieograniczonej liczbie kombinacji ukrytych pod postacią popkulturowych i pseudonaukowych sloganów. Innymi słowy, niemal na każdym kroku można się dziś natknąć na rewelacje dotyczące, przykładowo, "nauki szczęścia", "ewolucji duchowości", "żelaznych praw geopolityki", "wojen handlowych jako wojen klasowych", "nowej ery ludzkości", "darmowego zarabiania dzięki AI" itp. itd.

Niemniej okazuje się, że w gruncie rzeczy można bardzo łatwo uniknąć zaplątania się w gęstwinie owych nawarstwionych i wzajemnie dopełniających się bałamuctw. Wystarczy kierować się niezawodnym, regularnie powtarzanym w duchu pytaniem o to, czy dana propozycja programowa i kryjąca się za nią wizja świata nie urąga człowieczeństwu rozumianemu jako posiadanie rozumu, sumienia, poczucia dobrego smaku i wolnej woli, dzięki którym to atrybutom jest się zdolnym do poznawania prawdy (a nie jedynie nurzania się we własnych fantazjach), czynienia dobra (a nie jedynie folgowania własnym zachciankom) i tworzenia oraz kontemplowania piękna (a nie jedynie dawania wyrazu swoim upodobaniom). Jeśli dojdzie się do wniosku, że w danym przypadku ma się do czynienia choćby w najmniejszym stopniu z podobnym urągowiskiem, wówczas należy zachowywać wobec niego wyraźny dystans, najlepiej zalecając przy tym to samo swoim bliźnim. I choć takie nastawienie nie jest gwarantem odnalezienia tego, co jest ścisłym przeciwieństwem wzmiankowanych zabobonów, to jest ono z pewnością warunkiem koniecznym zachowania intelektualnej, moralnej, estetycznej i duchowej samoświadomości niezbędnej do wszelkich owocnych na tym polu poszukiwań.

Tuesday, August 26, 2025

Farsa po tragedii, czyli "permanentna rewolucja" błazeńskiej głupawki i zbawcza rola decorum

Dość trafnym sloganem jest ten głoszący, że historia powtarza się najpierw jako tragedia, a potem jako farsa. Tyczy się to również historii przynajmniej niektórych idei, na przykład marksizmu i komunizmu. Marksizm w wydaniu Marksa i komunizm w wydaniu Lenina czy Stalina skończył się tragicznie. Tymczasem marksizm i komunizm w wydaniu ostatniej (nie tylko w sensie chronologicznym, ale też, co widać coraz wyraźniej, także eschatologicznym) "gwiazdy" owych ideologii, czyli niejakiego Żiżka, to już wyłącznie czyste i zupełnie rozmyślne błazeństwo, w ramach którego wszystko może wszystko znaczyć i do wszystkiego prowadzić, jak długo finalnym rezultatem przeprowadzonej w ten sposób surrealistycznej ekwilibrystyki jest kompletnie już mgławicowa i semantycznie nieskończenie rozciągliwa "rewolucja".

Nic zatem dziwnego, że jedyny "ferment intelektualny", jaki są obecnie w stanie wywoływać ideologie marksizmu i komunizmu, przyjmuje formę głupkowatych obrazkowych pyskówek w tzw. mediach społecznościowych. To samo tyczy się zresztą tzw. neomarksizmu alias "marksizmu kulturowego" spod bandery Gramsciego, Marcusego, Alinsky'ego i Reicha, przy czym z uwagi na swój aspekt "tożsamościowy" ma on obecnie znacznie większy potencjał od marksizmu klasycznego w zakresie przenoszenia owych pyskówek na obszar instytucjonalny, siejąc znacznie bardziej wymierny zamęt i znacznie szerzej zakrojoną destrukcję.

Rzecz jest o tyle godna uwagi, o ile to właśnie zainfekowanie świata wzmiankowaną błazeńską głupkowatością zdaje się być finalnym, bezinteresownie niszczycielskim tryumfem marksizmu, komunizmu i innych ideologii spod egidy "permanentnej rewolucji". Jest to tryumf o tyle wyrazisty, o ile narzuca on ton nawet ideologiom pozornie przeciwstawnym - otóż zjełczała mieszanina trybalizmu, protekcjonizmu, militaryzmu i socjobiologizmu, która snobuje się dziś na główną siłę oporu wobec neomarksistowskiej degrengolady, również upatruje swojej witalności w coraz bardziej jarmarcznym, tandetnym i kabotyńskim charakterze, skrojonym na miarę memów, tweetów i tiktoków.

Jedyną niezawodną formą "kontrrewolucji" zdaje się być więc w podobnych okolicznościach zapraszanie jak największej liczby ludzi dobrej woli do "benedyktyńskich" azylów, w których przechowywane są pojęcia, zjawiska, idee i dzieła nieprzekładalne na język błazeńskiego populizmu i nieprzedstawialne w postaci neonowo-kakofonicznych karykatur. Stworzywszy zaś rzeczone azyle i wypełniwszy je osobami doceniającymi ich kluczową rolę, pozostaje czekać na niechybne pożarcie swoich dzieci również przez tę, jak się zdaje, ostateczną mutację rewolucji - nie tragiczną, tylko farsową, a więc niezdolną do zaszkodzenia tym wszystkim, których tarczą jest niezłomne trwanie przy ponadczasowych zasadach decorum.

Saturday, August 16, 2025

Wyszukiwarki a "AI", czyli fiaska vs. konfabulacje

Twierdzi się nieraz, że czegokolwiek innego by nie powiedzieć o tzw. AI, jest to przynajmniej bardziej zaawansowana forma internetowej wyszukiwarki. Niemniej i przy takim twierdzeniu należy zachować dużą ostrożność: otóż o ile zwykła wyszukiwarka często nie znajduje informacji, na których zależy użytkownikowi, o tyle nigdy nie sugeruje ona - równie autorytatywnie, co zwodniczo - że rzeczone informacje nie istnieją, co tzw. AI robi nagminnie. Podobnie, o ile zwykła wyszukiwarka często nie znajduje odpowiedzi na nurtujące użytkownika pytania, o tyle tzw. AI regularnie udziela w apodyktycznym tonie odpowiedzi błędnych.

Może nowsze wersje tzw. AI wyzbędą się tych bałamutnych nawyków - choć biorąc pod uwagę ich naturę statystycznych maszyn losujących jest to optymistyczne założenie - niemniej na chwilę obecną są to narzędzia wyszukiwawcze wymagające znacznie większej czujności i znacznie bardziej wyostrzonego krytycznego zmysłu po stronie użytkownika, niż ma to miejsce w przypadku tradycyjnych wyszukiwarek. I choć nie powinna być to konkluzja zaskakująca, jest to jednakowoż fakt warty regularnego przypominania, zwłaszcza w erze wykładniczo postępującego poznawczego rozleniwienia.

Thursday, August 14, 2025

Newman, rozwój doktryny i "synodalna" sofistyka

Dwa tygodnie temu bardzo rzadki tytuł doktora Kościoła otrzymał oficjalnie John Henry Newman. Tytuł ten można bez szczególnych kontrowersji uznać za zasłużony, jako że Newman był teologiem błyskotliwym, płodnym i wpływowym, niemniej można mieć uzasadnione obawy co do tego, że jego nowy status będzie ochoczo nadużywany w celu promowania "synodalnej" dezynwoltury i doktrynalnego mącicielstwa przebranego w kostium "rozwoju doktryny", które to zjawisko Newman faktycznie dopuszczał.

Warto zatem wspomnieć przy tej okazji, co Newman uważał za autentyczny i akceptowalny rozwój doktryny, a co za jej niedopuszczalne pogwałcenie. Otóż Newman porównał prawdziwy rozwój doktryny do rozwoju organizmu ludzkiego - człowiek dorosły w sposób oczywisty różni się od dziecka, choćby pod względem wagi czy wzrostu, niemniej pod względem fizjonomii, proporcji ciała czy ciągłości życia umysłowego pozostaje on tym samym człowiekiem, jakim był w okresie dziecięcym.

Tak samo ma się rzecz z objawioną doktryną - jej rozwój może polegać wyłącznie na głębszym czy też bardziej gruntownym wyłuszczeniu tego, co od zawsze zawarte w niej było w formie domniemanej i dorozumianej. I tak na przykład, ani w Starym, ani w Nowym Testamencie nie pada ani razu zwrot "unia hipostatyczna" czy nawet "Trójca Święta", niemniej są to pojęcia, których treść może być jednoznacznie wydedukowana z lektury wspomnianych dokumentów - i których przejrzyste, dobitne przedstawienie stało się konieczne w świetle szerzącej się herezji arianizmu.

Z pogwałceniem doktryny - czy też z próbą jej obłudnego podmienienia na zwodniczą atrapę - ma się natomiast do czynienia wtedy, gdy rzekomy "rozwój" doktryny stanowi de facto fundamentalne zaprzeczenie jej dotychczasowego kształtu. Tym zaś jest np. twierdzenie, że, wbrew dwudziestu wiekom jednoznacznych deklaracji Ojców Kościoła, doktorów Kościoła, świętych i papieży co do dopuszczalności kary śmierci, kara śmierci ma się nagle stać doktrynalnie "niedopuszczalna" w świetle łzawych, infantylnych sloganów o "lepszym rozumieniu godności ludzkiej". Podobnie ma się rzecz z sugestią, jakoby, wbrew ugruntowanej przez dwadzieścia wieków sakramentalnej tradycji, rozwodnicy żyjący w powtórnych, niesakramentalnych związkach mogli przyjmować Komunię Świętą (dodając tym samym grzech świętokradztwa do grzechu nierządu), jeśli tylko pozwoli im na to "głos sumienia odniesiony do konkretnej złożoności ograniczeń".

Podsumowując, teologiczna refleksja Newmana, którą wilki w owczych skórach już w tej chwili mają czelność stemplować rozsiewany przez siebie gorszący zamęt, okazuje się w istocie cennym narzędziem umożliwiającym odróżnianie autentycznego doktrynalnego rozwoju od taniej, bałamutnej sofistyki stręczonej przez tę wilczą sforę. Gruntowne zaś przyswojenie sobie tej prawdy może okazać się samo w sobie znaczącym czynnikiem rozwojowym - nie na płaszczyźnie doktrynalnej, ale na równie istotnej płaszczyźnie mądrości praktycznej, bez której człowiek jest skazany nawet na tak kompromitujące błędy, jak mylenie dojrzałości dorosłej istoty z deformacją potwora Frankensteina.

Sunday, August 3, 2025

Mizantropia, izolacja i ersatze człowieczeństwa

Wielu mogłoby się wydawać, że niedawny festiwal chińskiej grypy - zwłaszcza na swoim stosunkowo wczesnym etapie - był epizodem bezprecedensowego samoupodlenia dużej części globalnego społeczeństwa, która była wówczas gotowa wykonać rozkaz bezterminowego pozamykania się w domach, całodobowego przeniesienia się do świata wirtualnego i regularnego dawania wyrazu swojej pseudomoralistycznej mizantropii, zwłaszcza wobec niemających zamiaru podporządkowywać się podobnym rozkazom.

Niemniej na chwilę obecną warto by się zastanowić, o ile głębsze mogłoby się okazać owo samoupodlenie, gdyby w powszechnym użyciu były już podówczas rozmaite czatboty i pokrewne zjawiska. Otóż nie trudno dojść do głęboko niepokojącego wniosku, że znacząca część globalnego społeczeństwa gotowa by była w podobnych okolicznościach nie tylko bezterminowo zabunkrować się na rozkaz w czterech ścianach i przestawić się na dwudziestoczterogodzinne "życie online", ale też uznać, że to doskonała sposobność, żeby w przerwach między "pracą zdalną" oddawać się wielogodzinnym "konwersacjom" z czatbotami traktowanymi jako "towarzysze niedoli", "podręczni psychoterapeuci" czy wręcz "wirtualne sympatie".

Innymi słowy, mogłoby się w takim scenariuszu okazać, że zatrważająco wiele osób przyjęłoby za dobrą monetę perspektywę możliwie długotrwałego podłączenia się do niemal dosłownego Matrixa i ochoczego wejścia w rolę hikikomori szczerze oświadczających, że "relacje międzyludzkie są przereklamowane", podczas gdy "relacje ludzko-botowe są niedoceniane". O ile więc, ujmując rzecz tylko nieco metaforycznie, najbardziej gorliwi orędownicy niedawnego totalitaryzmu hipochondrycznego znaleźli się w czasie jego trwania u "bram piekła", o tyle przy współwystępowaniu wspomnianego wyżej czynnika czatbotowego mogliby się oni znaleźć już nawet w "przedsionku piekła".

Warto zawczasu uświadomić sobie w pełni dehumanizacyjną groteskowość powyższej wizji, żeby - na wypadek, gdyby komuś przyszło na myśl uruchomić "powtórkę z rozrywki" - móc prewencyjnie wzdrygnąć się na myśl o niej, a następnie - pamiętając o wypełnianiu roli "stróża brata swego" - zadbać o wywołanie podobnych wzdrygnięć u tych wszystkich, którzy chętnie wykorzystują wszelkie sposobności do kultywowania swoich aspołecznych skłonności. Może się bowiem okazać, że izolacja i mizantropia połączona z możliwością stałego kontaktu z ersatzem człowieczeństwa ma szczególny potencjał w zakresie odczłowieczania - to zaś jest losem, jakiego nie należy życzyć nawet osobom, które już w zwykłych warunkach często zachowują się nieludzko.