Friday, September 11, 2015

Własność, granice, imigracja i kryptoetatyzm

Groteskowy pseudoargument pt. "skoro państwo utrzymuje całą swoją infrastrukturę poprzez regularne ograbianie większości mieszkańców danego obszaru, to ma prawo [albo wręcz powinność] domyślnie blokować dostęp do niej osobom z zewnątrz, jako że te nie były dotąd w podobny sposób ograbiane na poczet jej utrzymania" rozplenił się ostatnio na tyle, że warto mu poświęcić jeszcze jeden wpis.

Ten rodzaj myślenia można streścić frazą "jak długo ja sam jestem niewolnikiem, tak długo mam prawo popierać zniewalanie innych". Jak długo ja sam jestem pozbawiony pełnej swobody zrzeszania się z innymi na bazie dobrowolnych kontaktów, tak długo mam prawo popierać pozbawianie tej możliwości innych poprzez siłowe zatrzymywanie ich na arbitralnych liniach wytyczonych przez terytorialne, monopolistyczne aparaty opresji. Jak długo ja sam jestem ograbiany na poczet utrzymywania pasożytniczego "państwa opiekuńczego", tak długo mam prawo popierać siłowe pozbawianie innych możliwości swobodnego poszukiwania lepszych ofert produktywnego życia z góry zakładając, że będą oni pasożytniczymi klientami tegoż "państwa opiekuńczego".

Otóż jest to esencja światopoglądu etatystycznego i pewny sposób na wieczystą konserwację etatystycznego status quo. Akceptacja redukcji etatyzmu tylko wtedy, gdy będzie się ona odbywała jednocześnie na wszystkich możliwych frontach jest de facto akceptacją dla istniejącego poziomu etatyzmu, bo działanie bastiatowskiej "wielkiej fikcji", wciągającej wszystkich w kocioł zinstytucjonalizowanego, powszechnego pasożytnictwa praktycznie gwarantuje, że jej redukcja nigdy nie odbędzie się jednocześnie na wszystkich możliwych frontach. Ponadto, w momencie gdy rzekomo niewierzący w mit hobbesowskiej "umowy społecznej" wypowiadają kwestie w rodzaju "skoro państwo wbrew mojej woli robi wobec mnie to i tamto, to niech już przynajmniej wbrew woli innych robi też tamto i owamto", demonstrują oni, że de facto w pełni akceptują hobbesowską "umowę społeczną", która nie była w końcu nigdy opisywana jako historyczny fakt, tylko jako coś, w mit czego uwierzą działający pod przymusem pragmatycznie myślący ludzie, gdyż uznają taką wiarę za "mniejsze zło".

Ten wpis nie ma na celu wykazania, że powyższe myślenie jest pozbawione swojego rodzaju krótkoterminowego, konformistycznego pragmatyzmu, którego nie da się bronić logicznie brzmiącymi argumentami. Ma on jednak na celu wykazanie, że tego rodzaju myślenia nie da się pogodzić z traktowaniem wolności osobistej (i własności prywatnej jako jej najważniejszego przejawu w świecie ekonomicznie rzadkich dóbr) jako najważniejszej wartości społecznej; innymi słowy, nie da się go pogodzić z libertarianizmem. Czy tym gorzej dla libertarianizmu, czy dla osoby tak myślącej - tego nie będę tutaj oceniał. Tutaj staram się jedynie wykazać, czego wymaga intelektualna i moralna konsekwencja w traktowaniu wolności osobistej jako najwyższej społecznej wartości.

No comments:

Post a Comment