Sunday, July 11, 2021

"Fact-checking" jako masowe narzędzie erystyczne

Warto zdać sobie sprawę, że rozplenione ostatnimi czasy strony i przywieszki "fact-checkingowe" są w przeważającej mierze narzędziami erystycznymi i psychomanipulacyjnymi.

Czasami korygują one rzeczywiście błędne informacje, ale głównie w sprawach błahych, tzn. takich, których rozstrzygnięcie nie wymaga żadnej specjalistycznej wiedzy ani samodzielnej analizy wiarygodności przytaczanych źródeł. Przykładowo, łatwo samodzielnie zweryfikować - sprawdzając tym samym "sprawdzacza" - czy X jest faktycznie doktorem, a więc domniemanym specjalistą w danej dziedzinie, czy też jedynie doktorem honoris causa. Z tego summa summarum nie wynika jednak szczególnie wiele, bo nawet niespecjalista może mieć w danej sprawie słuszność.

Tam natomiast, gdzie mamy do czynienia ze sprawami złożonymi, wielopłaszczyznowymi i dynamicznie się rozwijającymi, strony i przywieszki "fact-checkingowe" mają przede wszystkim na celu intelektualne zastraszanie laików poprzez bombardowanie ich argumentami ad verecundiam, zabiegami per fas et nefas lub jeszcze bardziej topornymi erystycznymi sztuczkami. Przykładowo: dlaczego oczywisty drobnoustrój nie powstał w laboratorium? Bo "konsensus naukowców" głosi, że to wersja nieprawdopodobna (choćby z czasem okazało się, iż ów konsensus może się bardzo szybko zmienić - i to nie na podstawie nowych danych naukowych). Dlaczego "Wydarzenie 201" nie ma nic wspólnego z wybuchem epidemii mającym miejsce zaraz po nim? Bo organizatorzy rzeczonego wydarzenia ogłosili, że ich celem było symulowanie, a nie przewidywanie epidemii, a poza tym wirus zasymulowany różnił się w szczegółach od tego, który faktycznie pojawił się chwilę później. I tak dalej, i tak dalej.

Nie trzeba być wirtuozem logiki, żeby zauważyć, że powyższe "obalenia dezinformacji" żadnymi obaleniami nie są, a używane w tym kontekście "fakty" i "argumenty" są albo fałszywymi tropami, albo słabymi erystycznymi fortelami. Tym niemniej sugestia, że daną kwestię rozstrzygnęli "niezależni weryfikatorzy", może skutecznie przekonać psychologicznie podatne osoby, że pewnych hipotez nie warto albo nawet "nie wypada" zgłębiać, żeby nie narazić się czy to na stratę czasu, czy to na śmieszność w oczach innych, choćby było to przekonanie zupełnie bezpodstawne.

Podsumowując, w świecie daleko posuniętej specjalizacji połączonej z informacyjnym szumem ostatecznym weryfikatorem (czy, jak kto woli, meta-weryfikatorem) wszelkiej treści musi być zawsze jej bezpośredni konsument. Tam natomiast, gdzie pojawiają się kryptocenzorzy pozujący na "niezależnych kontrolerów informacji", każdemu roztropnemu odbiorcy dowolnej treści powinno się natychmiast zapalać ostrzegawcze światło. Z weryfikacją informacji jest bowiem tak, jak z przysłowiowym "byciem damą" - jeśli ktoś musi na wstępie ogłaszać, że ma rację, to można mieć z miejsca wątpliwości co do tego, czy faktycznie ją ma; zwłaszcza jeśli chodzi dosłownie o kwestie życia i śmierci o globalnym zasięgu.

No comments:

Post a Comment