Sunday, August 27, 2023

Prostaczkowie, mędrcy i Prawda przez duże P

Skład osobowy obecny przy scenie Bożego Narodzenia pozwala wysnuć dość oczywiste, choć nie dość często uświadomione wnioski dotyczące intelektualnych kwalifikacji niezbędnych do odkrycia Prawdy przez duże P.

Otóż z jednej strony widzimy w tej scenie pastuszków, czyli szczerych i pokornych prostaczków, a z drugiej strony Trzech Króli, zwanych bardziej poprawnie Mędrcami ze Wschodu. Innymi słowy, z jednej strony widzimy tam osoby, które tak ufnie i bezpretensjonalnie trzymają się naturalnego światła rozumu, że uchwytują najważniejszą z prawd w sposób całkowicie intuicyjny, a z drugiej strony osoby, które cechuje nie jedynie spryt, inteligencja czy nawet erudycja, tylko autentyczna mądrość, a więc nieposzlakowana intelektualna moralność i umysłowa niezłomność. Jeszcze zaś inaczej rzecz ujmując, mamy tam do czynienia po pierwsze z osobami, które nie myślą o swoim myśleniu, a po drugie z osobami, które rzeczywiście i świadomie myślą, a nie jedynie myślą, że myślą.

Z kolei wszyscy ci, którzy sytuują się gdzieś pomiędzy - saduceusze, faryzeusze, "uczeni w Piśmie", politycy, dygnitarze i klakierzy wszystkich tych grup - pozostają ślepi mimo swoich intelektualnych czy moralnych pretensji. Wniosek z tego taki, że prawda pozostaje dla danej osoby tym bardziej nieuchwytna, w im większym stopniu nasiąknie ona podobnymi pretensjami. To z kolei sugeruje, że najbardziej niebezpieczne jest w tym kontekście życie w takim systemie społecznym, politycznym i edukacyjnym, który podobne pretensje w największym stopniu namnaża, potęguje i instytucjonalizuje.

Jest to wniosek o tyle aktualny i trzeźwiący, o ile właśnie w takim systemie żyje człowiek dzisiejszy. Otóż tzw. demokracja przedstawicielska daje mu przekonanie, że jest na tyle bystry, by rządzić innymi, tzw. państwo opiekuńcze wprowadza go w przeświadczenie, że jest na tyle ważny, by móc żyć cudzym kosztem, łatwe wchodzenie w posiadanie "wyższego wykształcenia" każe mu sądzić, że przynależy w jakimkolwiek stopniu do "umysłowej elity", technologiczne gadżeciarstwo budzi w nim mniemanie, że może sterować rzeczywistością, a toksyczna mieszanina neomarksizmu i "postmodernizmu" (której wcale nie trzeba umieć nazwać) rodzi w nim konstatację, że "każdy ma swoją prawdę", a kto jej nie uznaje, ten jest "ciemiężycielem i dyskryminatorem".

Innymi słowy, żaden system w historii nie namnażał w takim stopniu ćwierćinteligentów, "gadających głów", fanfaronów, roszczeniowców, szarlatanów i narcyzów przy jednoczesnej bezprecedensowo gruntownej eliminacji zarówno uczciwych prostaczków, jak i autentycznych mędrców. Nic zatem dziwnego, że w zakresie odkrywania prawdy i sprawnego posługiwania się nią - zwłaszcza gdy idzie o jej odmianę autoteliczną, a nie instrumentalną - wypada on nadzwyczaj blado.

Zdaje się więc, że najskuteczniejszym sposobem na nie bycie wchłoniętym przez ową intelektualnie jałową "grupę środka" jest bycie świadomie antysystemowym - tzn. z jednej strony wystrzeganie się przeświadczenia, że systemowy konsensus jest w jakimkolwiek stopniu wyznacznikiem prawdy, a zbieranie systemowych pochwał i apanaży jakimkolwiek świadectwem zbliżenia się do niej, zaś z drugiej strony nie angażowanie się w żadne wielkie antysystemowe krucjaty wymagające potencjalnie nieograniczonej ilości czasu i gorliwości.

Podsumowując, rzecz tu w konsekwentnym zachowywaniu zdrowego dystansu wobec wszystkiego, co mieni się "nowoczesnym", "przełomowym", "prestiżowym" czy "postępowym" (ale i "swojskim", "poufałym", "standardowym" czy "autorytatywnym"), po to, by w jak największym stopniu móc zbliżyć się do tego, co ponadczasowe, fundamentalne i niezawodne, czyli pozasystemowo prawdziwe. Tylko wtedy, jak należy przypuszczać, będzie można jak najskuteczniej korzystać zarówno z nieomylnej intuicji szczerego prostaczka, jak i z pieczołowitej dedukcji mędrca - czyli dostrzegać przewodnią gwiazdę, która wskaże pewną drogę wśród manowców nawet na najbardziej zadymionym niebie.

Saturday, August 26, 2023

Austriacka szkoła ekonomii o działaniu w oparciu o złudzenia i o niechybnej zemście rzeczywistości

Jednym z istotniejszych praktycznych wniosków wypływających z analitycznego realizmu austriackiej szkoły ekonomii jest ten mówiący, że działanie w oparciu o złudzenia zawsze zemści się na działającym - a im dłużej będzie ono trwało, tym boleśniejsza będzie zemsta.

Najbardziej sztandarowym przykładem powyższej prawdy jest oczywiście austriacka teoria cyklu koniunkturalnego, która głosi, że próby budowania rozwoju gospodarczego w oparciu o kredyt wytworzony z powietrza przez system bankowy (zamiast realnych oszczędności wynikłych z wcześniejszej produktywności) muszą zakończyć się nagromadzeniem błędów inwestycyjnych i falą dotkliwych bankructw znamionujących recesję.

Innym dość podręcznikowym przykładem jest tu kwestia tzw. pomocy zagranicznej - jeśli usiłuje się wyprowadzić na prostą przeżarty korupcją i pozbawiony dojrzałych instytucji rynkowych kraj trzeciego świata topiąc w nim ogromne ilości pieniędzy (przeważnie pochodzących z kieszeni zagranicznego podatnika), to ewentualne krótkoterminowe pozory sukcesu zawsze ustąpią ostatecznie długofalowej porażce w postaci dyktatorskiej stagnacji albo wojny domowej.

Istnieją w tym kontekście również mniej oczywiste, ale nie mniej istotne casusy. Jeśli, dajmy na to, kilkuletnie przyswajanie bezużytecznych lub wręcz ideologicznie bałamutnych informacji w ramach uzyskiwania tzw. wyższego wykształcenia utożsamia się odruchowo ze zdobywaniem cennego "kapitału intelektualnego", wówczas z dużym prawdopodobieństwem jest to wyłącznie "kapitał dekretowy", który - tak jak dekretowy kredyt - okazuje się nieprzystawalny do istniejącej struktury produkcji, skutkując gospodarczą stagnacją lub zapaścią.

Podobnie, polityczno-korporacyjne atrapy kapitału społecznego, takie jak "standardy ESG" czy "dyrektywy DEI", w żadnej mierze nie budują trwałego zaufania po stronie klientów, a wręcz, generując ideologiczny zamęt i biurokratyczną urawniłowkę, utrudniają budowanie podobnego zaufania przez spółki podejmujące konkretne, wiarygodne działania dostrzegalne przez lokalną społeczność.

Podsumowując, nie ma absolutnie żadnej drogi na skróty do rozwoju, dobrobytu, wykształcenia, produktywności czy dobrej reputacji, a wszelkie posiłkowanie się w tym kontekście dekretowymi ersatzami musi przynieść skutki przeciwne zamierzonym. Nie ma zaś tradycji intelektualnej, która uwydatniałaby ten fakt równie wyraziście, co austriacka szkoła ekonomii wraz ze swym głębokim logicznym i, jak się okazuje, również antropologicznym realizmem.

Wednesday, August 23, 2023

Najbardziej tolerancyjny wobec danego zjawiska jest jego najsurowszy krytyk

Należy pamiętać, że o ile tolerancja i akceptacja to pojęcia zbliżone na poziomie prawnym (oba zakładają wzbranianie się przed siłową eliminacją określonych zjawisk), o tyle na poziomie normatywnym są one nie tylko niepodobne, ale wręcz przeciwstawne.

Otóż o ile akceptacja zakłada entuzjastyczne doszukiwanie się w danym zjawisku jakiejś dodatniej wartości, o tyle tolerancja stanowi ascetyczne ćwiczenie w zakresie nie przeprowadzenia przeciwko temuż zjawisku zbrojnej krucjaty, motywowane przekonaniem, że podobna krucjata byłaby w ostatecznym rachunku przeciwskuteczna. Wynika z tego, że osoby najbardziej tolerancyjne wobec danego zjawiska są jednocześnie jego najbardziej surowymi krytykami, dokładającymi starań, by wyeliminować je w jedyny skuteczny sposób: poprzez nieustępliwą wielopłaszczyznową perswazję.

Z tego z kolei należy wysnuć wniosek, że natarczywe propagandowe utożsamianie powyższych dwóch pojęć ma na celu, po pierwsze, kneblowanie bądź oczernianie krytyki określonych zjawisk jako przejawu "nietolerancji" (a więc już działania wątpliwego prawnie, a z pewnością moralnie), a po drugie, przedstawianie prób siłowej eliminacji zjawisk skrajnie niepożądanych jako przejawu nie elementarnej samoobrony, tylko działania wprost przestępczego. Nie trzeba dodawać, że wspólnym mianownikiem obu powyższych celów jest moralna pacyfikacja społeczeństwa i jego głębokie umysłowe zniewolenie.

I choć powyższe uwagi mogą brzmieć już dziś banalnie w obliczu procesów trwających w najlepsze od ponad pół wieku, warto je regularnie czynić już choćby po to, by równie regularnie zadawać sobie i innym szczere pytanie, jak daleko zaszła już wspomniana moralna pacyfikacja i co się zrobiło w zakresie jej powstrzymywania. Może się bowiem okazać, że odpowiedź na owo pytanie będzie zdecydowanie niesatysfakcjonująca, a tym samym prowokująca znacznie pilniejsze pytanie o to, jak nadrobić swoje w tym zakresie zaniedbania.

Saturday, August 19, 2023

AI: nie zagrożenie dla kultury, tylko jej podzwonne

Tzw. AI to nie zagrożenie dla kultury, tylko jej podzwonne, i nie grabarz kultury, tylko jej padlinożerca. Gdyby obecnie żyli i tworzyli Bach, Mozart, Michał Anioł, Rembrandt, Dante, Szekspir, Bramante czy Christopher Wren, albo - sięgając jeszcze czasów już bliskich współczesności - Ravel, Chaczaturian, Kandinsky, Picasso, Tolkien, Miłosz, Gaudi czy Frank Lloyd Wright, wszyscy oni mogliby śmiechem zbyć sugestię, że ich twórczy wysiłek może z powodzeniem zastąpić armia maszynowych epigonów, komputerowych wyrobników i algorytmicznych sztanc.

Jako że jednak zamiast którejkolwiek z wyżej wspomnianych osób czy ich godnych następców mamy to, co mamy, nie powinny dziwić paniczne strajki hollywoodzkich pisarczyków czy pacykarzy żądających zakazu zamieszczania "generatywnych obrazów" na "platformach portfoliowych". Jak powszechnie wiadomo, jakość nie tylko nie boi się konkurencji, ale wręcz syci się nią i dzięki niej rozkwita. Technologia natomiast nigdy sama w sobie nie zabija ducha - może ona wyłącznie albo podkreślać jego wigor, albo obnażać jego martwotę.

Podsumowując, tzw. AI nie jest w odniesieniu do świata kultury mglistym zagrożeniem tym, co może się stać, tylko wymownym przejawem tego, co już się stało - nie groźbą znalezienia się na duchowych bezdrożach, tylko świadectwem tkwienia w duchowym ślepym zaułku. Nie jest też przy tym absolutnie żadnym drogowskazem w zakresie tego, jak się z owego zaułka wydobyć - tu człowiek musi się poważnie skupić na swoim statusie nie stwórcy, tylko stworzenia. Tylko wtedy zaistnieje znów szansa na to, że - mówiąc po tolkienowsku - jego akty "subkreacji" nie będą z reguły tożsame z przewlekłą autodestrukcją.

Tuesday, August 15, 2023

Programowe samopożarcie jako finalna forma rewolucyjnej "emancypacji"

Znamienne jest to, że główny zrąb dominujących dziś form wywrotowej ideologii (alias ideologii neomarksistowskiej, "teoriokrytycznej", "posthumanistycznej" itp. - nazewnictwo to rzecz wtórna, istotny jest wspólny korzeń i nadrzędny cel) nie dba o zachowanie żadnej wewnętrznej spójności programowej.

Otóż jej przedstawiciele z jednej strony do znudzenia straszą czającym się tuż za progiem kataklizmem - na ogół "klimatycznym", choć od czasu do czasu zastępowanym odmianą "sztuczno-inteligentną" - zaś z drugiej strony równie natarczywie podkreślają, że ludzkość jest dopiero u progu zrzucenia z siebie jarzma dotychczasowej cywilizacji i mozolnego przebudowania jej w duchu "niepatriarchalnym", "nierasistowskim", "inkluzywnym", "antydyskryminacyjnym" itp.

Jeśli jednak rzekomy kataklizm stoi już u bram, wówczas należałoby albo skoncentrować na przetrwaniu go wszystkie siły i zasoby obecnie istniejącej cywilizacji, albo pokornie dać się mu pochłonąć, w obu przypadkach wielkie "emancypacyjne" projekty kulturowe odkładając na później lub dając sobie z nimi spokój. I vice versa - jeśli chce się "opowiedzieć na nowo" całą historię świata i skrupulatnie wykorzenić z niej wszystkie ślady "starego porządku", wówczas lepiej odłożyć ad acta straszenie nadciągającą globalną klęską żywiołów albo tryumfem złowrogich technobożków.

Tak czy inaczej, mamy tu do czynienia z zasadniczym programowym zgrzytem. Pytanie brzmi teraz: jakie jest jego źródło i jego konsekwencje? Otóż odpowiedź przedstawia się tu nadzwyczaj optymistycznie. Wiadomo nie od dziś, że rewolucje, u których podstaw nieodmiennie leży jakaś forma wzmiankowanej tu wichrzycielskiej ideologii, zawsze pożerają swoje dzieci. Wydaje się jednak, że rzeczona ideologia, doszedłszy do swej ostatecznej, uniwersalnie rozplenionej postaci, czyni ludzkości tę uprzejmość, że pożera samą siebie nie dopiero na poziomie wykonania, ale już na poziomie opracowania. I choć także ów autokanibalizm jest wysoce destrukcyjny, uciążliwy i demoralizujący, natężenie implodującego w tym kontekście wielopiętrowego absurdu może prowadzić tylko do jednego rezultatu: do gruntownego "oczyszczenia pola", po którym będzie można raz a dobrze odetchnąć z ulgą.

Podsumowując, tak jak najciemniej jest zawsze przed świtem, tak najniedorzeczniej jest przed nieuchronnym "odwetem" zdrowego rozsądku. To zaś jest wymownym dowodem faktu, że cnoty takie jak niezłomność i cierpliwość są w ostatecznym rachunku ważniejsze niż logiczna błyskotliwość pozwalająca zwalczać niedorzeczności w zarodku, czy też strategiczny spryt umożliwiający doraźne neutralizowanie ich wpływu. Wszakże zwycięstwo należy nie do tych, którzy zadają najbardziej spektakularne ciosy, ale do tych, którzy umieją wytrwać do końca.

Tuesday, August 8, 2023

Tak będące na zawołanie nie, czyli o fundamencie wszystkich odmian ideologii ojca kłamstwa

Wielu nie pamięta już pewnie od dawna tak chłodnych sierpniowych dni. Wyposażeni w stosowne terminologiczne rozróżnienia stręczone z coraz większą natarczywością przez globalny kompleks medialno-indoktrynacyjny, możemy jednak domyślić się dziś z miejsca, że obecny sierpniowy chłód jest zjawiskiem "pogodowym", podczas gdy poprzedzający go względny lipcowy upał był zjawiskiem "klimatycznym".

Podobnie, ktokolwiek podporządkowywał się dyktatowi niedawnego totalitaryzmu hipochondrycznego, ten był "zdrowy i bezpieczny", natomiast jeśli na danym obszarze skala i intensywność owego podporządkowania dziwnym trafem nie korelowała ze zdrowiem i bezpieczeństwem, tylko wręcz przeciwnie, wówczas odpowiedzialne za to były tajemnicze "czynniki współwystępujące", których zidentyfikowanie musiało poczekać na dalszy rozwój wydarzeń.

I wreszcie, sięgając do najbardziej okrzepłej już klasyki gatunku, każdy proletariusz automatycznie przyłączał się do klasowej walki z burżujami, kułakami i obszarnikami, jeśli zaś tego nie czynił, znaczyło to, że jest ofiarą "fałszywej świadomości", która akurat jego sytuowała na niewłaściwym froncie.

Podsumowując, ideologia ojca kłamstwa, choć rozbłyskuje w swej różnorodności wszystkimi barwami tęczy, zawsze sprowadza się w ostatecznym rachunku do tego samego siermiężnego wspólnego mianownika: tak nie jest niezmiennie tak, a nie - nie, tylko tak może być nie, a nie - tak, w zależności od okazji do zwodzenia człowieka i spychania go w coraz głębszą czeluść samodegradacji. Biorąc zatem pod uwagę, na jak zaawansowanym etapie autodestrukcji znajduje się już ta ideologia, należy dziś zupełnie odruchowo żyć jej na przekór - czujnie, trzeźwo i po prostu normalnie.

Wtedy wszystkie kolejne jej przejawy - niezależnie od ich natarczywości i wszechobecności - będzie można traktować wyłącznie tak, jak na to zasługują, czyli jak irytująco brzęczące, ale ostatecznie bezsilne muchy. Samemu zaś będzie można wówczas konsekwentnie umacniać się w swej godności, która będzie nie tylko niewzruszoną opoką dla danej osoby, ale też pokrzepiającym światłem dla jej bliźnich, którzy z tych czy innych względów dali się w większym stopniu sprowadzić na manowce. Tyle tu wystarczy, by odnieść zwycięstwo, choćby nie wiadomo ile panoszyło się wokół.

Wednesday, August 2, 2023

Statism and the Unmaking of Reality

The state is, first and foremost, an institution whose overarching goal is the forcible subjugation of all the people who inhabit a given territory. However, what makes the state different from other coercive entities, such as organized crime groups, is that it enjoys some form of popular legitimacy. In other words, in addition to enslaving its inhabitants physically, it needs to secure their mental servitude as well.

Many forms of such servitude have been tested by rulers over the millennia, but by far the most effective among them is that of “representative democracy” coupled with the “welfare state.” “Representative democracy” is the illusion of universal participation in the use of institutional coercion. The “welfare state” is the reality of universal participation in the process of institutional parasitism. Together, they constitute what Frédéric Bastiat described in his immortal words as “the great fiction through which everybody endeavors to live at the expense of everybody.”

An unobvious truth that has become increasingly transparent over the last few decades is that the “great fiction” in question is by no means limited to the economic or crudely political sphere. More specifically, this fiction exploits not only the alleged victimhood of the poor at the hands of the rich and that of the “disenfranchised masses” at the hands of the “privileged elite” but also that of women at the hands of men, blacks at the hands of whites, or the young at the hands of the old (and vice versa).

It is here that the nature of the state in its most mature manifestation comes clearly into view. Far from being exclusively the nexus of institutionalized aggression or even the instigator of permanent conflict, it also turns out to be the ultimate peddler of unreality.

This unreality appears on several interlocking levels. First, there is the unreality of statist promises: legal plunder can bring about general prosperity, legal counterfeiting can alleviate business cycles, and legal murder can secure world peace—none of which are true. Then, there is the unreality of state-manufactured grievances, in which women are the permanent victims of “systemic sexism,” blacks are the permanent victims of “systemic racism,” and the young (or the old) are the permanent victims of “systemic ageism.” Finally, there is the unreality of state-encouraged narcissistic or otherwise self-destructive phantasmagorias.

It is only at this final level that the potential for generating putative “social problems” that calls for “systemic solutions” is virtually limitless. For instance, state-sponsored “educators” can declare that free speech is not about being able to voice whatever views one wishes but about being protected from “hate speech” that may castigate one’s views as ignorant, evil, or ridiculous. Likewise, state-sponsored “medical professionals” can proclaim that genital mutilation can alter one’s sexual identity and make it conform to one’s supposed “true self” and that disagreeing with this contention is a criminal violation of human dignity. Finally, state-sponsored health bureaucrats can encourage one’s belief that a persistent bad mood indicates that one’s quality of life is so low that assisted suicide is the best option going forward.

In sum, statism, the ideology that begins with flouting the fundamental distinction between “mine” and “thine,” reaches its culmination in denying the even more fundamental distinction between sense and absurdity. Since every alleged problem grounded in absurdity is, by definition, unsolvable, multiplying such problems allows the state to multiply its edicts, committees, taskforces, and appropriations ad infinitum.

However, such multiplication must come to a halt as soon as a critical threshold of dysfunctionality is passed. Just as an economically absurd system with no market prices is bound to collapse—tellingly demonstrated by Ludwig von Mises—the same fate awaits a system shot through with absurdities related to other major areas of social coexistence, such as speech, health, procreation, and identity formation.

Thus, when the threshold in question is reached, the hypertrophic and increasingly farcical “great fiction” has to either voluntarily reduce its size by a substantial margin or—more likely given the current extent of special interest capture and institutional inertia—disintegrate violently under the weight of its accumulated layers of self-destructive insanity. In other words, when the amount of unreality peddled by the state on a routine basis becomes incompatible with the preservation of even a modicum of sane social life, reality is bound to reassert itself mercilessly.

If the latter scenario transpires, free individuals will be able to regain control over their lives, belongings, livelihoods, and life plans. However, if these free individuals are not to cede this control to some would-be earthly messiah who promises to rebuild a better civilization, they must never abandon timeless wisdom for the blandishments of wishful thinking. More specifically, they must not only make consistent use of solid economic theory and cogent social philosophy—which emphasize the indispensable cooperative role of private property, market prices, and sound money—but also pay homage to the organic institutions that nourish the human soul, such as the family, the local community, tradition, and religion.

After all, it is precisely these institutions that the state invariably tries to uproot and replace in its pursuit of political, economic, and cultural hegemony. It is also precisely these institutions that not only allow individuals to prosper in commercial terms but, perhaps even more importantly, to remain firmly grounded in the reality of social life and social cooperation, both intimate and extended.

In conclusion, defeating statism requires recognizing its nature not only as the ideology of permanent conflict but also as the most potent driving force of institutionalized unreality. In other words, accomplishing this task requires realizing that the “great fiction” in its fully developed form is equally fictitious in the realm of solutions that it claims to offer and in the realm of problems that it claims to identify. As soon as this realization becomes sufficiently widespread among liberty-minded people, their efforts will become genuinely robust, meaningfully inclusive, and solidly pragmatic—which is something that we should all welcome given how impactful our action or inaction is likely to be at this late stage of the fight.

[Reposted from Mises.org]